Strategia mistrza
Autorem recenzji jest Dawid Gawałkiewicz.
Strategia mistrza (angielski tytuł „The Program” – ach ci nasi tłumacze!) to naprawdę solidny film biograficzny. Za jego wyreżyserowanie wziął się Stephen Frears, który ma na swoim koncie sporo obrazów opartych faktach (Najtrudniejsza walka Muhammada Alego, Tajemnica Filomeny czy Królowa). Mogłem się spodziewać filmu bardzo dobrego. Czy „The Program” taki był? Nie do końca.
Obraz opowiada historię wzlotu na szczyt, a następnie upadku Lance’a Armstronga, najsławniejszego kolarza w dziejach, siedmiokrotnego zwycięzcę Tour de France (w tej roli znakomity Ben Foster), a także śledztwa na jego temat, które przeprowadził David Walsh (Chris O’Dowd) – dziennikarz sportowy „Sunday Times”. To co pierwsze rzuca się w oczy to to, że reżyser stara się unikać typowej zagrywki dla filmów biograficznych, czyli bawienia się chronologią. W Strategii Mistrza mamy do czynienia z linearną fabułą i powolnym, metodycznym rozwojem postaci. Niestety tylko w wypadku Armstronga dostrzegłem ewolucję charakteru bohatera, który zaczynał jako przeciętny kolarz, następnie został złamany przez raka jąder, by wreszcie, z pomocą lekarza Michele’a Ferrariego (dobra mała rola Guillaumego Caneta), wspiąć się na szczyt. Wszystko dzięki dopingowi i bezwzględności w zduszaniu śledztw organizacji antydopingowych (słynne: Żaden sportowiec nie przeszedł tylu testów co ja. I nigdy nie wykryto u mnie żadnych środków dopingujących.)
Tyle fabuły. Jak broni się sam film? Cóż, przede wszystkim byłaby to porażka, gdyby nie Ben Foster. Wzbudził moją sympatię, pokazując Armstronga jako prostego chłopaka z Ameryki, który po prostu chciał wygrać wyścig, być mistrzem niezależnie od kosztów. Był po prostu zdeterminowany, nie wiedział, kiedy się wycofać. No i robił wiele dobrego przy pomocy swojej organizacji charytatywnej – nie widać było w tym fałszu. Nawet w chwilach, gdy Lance zaczyna niszczyć wszystkich wokół i przejawiać zachowania socjopatyczne, to wciąż nie potrafiłem go nie lubić. Równie dobrą robotę wykonał scenarzysta, który tak napisał tę historię, że ja, nieinteresujący się kolarstwem i, przed seansem, mający znikomą wiedzę o sprawie Armstronga, potrafiłem się połapać w fabule i śledzić ją z zainteresowaniem. Kolejną zaletą jest to, że film unika tanich chwytów, to jest seksu i przemocy, a związek Armstronga jest tylko mgnieniem.
Niestety w beczce miodu znalazła się bynajmniej nie jedna łyżka dziegciu, a całe wiadro. Strategia mistrza nie wyróżnia się muzyką, montażem czy zdjęciami. Reszta aktorów (no może poza Guillaumem Canetem) to postacie wycięte z kartonu, na jedną modłę. Nikt nie zapada w pamięć, a David Walsh (zagrany przez Chrisa O’Dowda), który mógłby uratować ten film, ostatecznie go niszczy i spycha do kategorii przeciętnych.
Również nie mamy co spodziewać się jakiś zręcznych plot twistów. Można z kilkuminutowym wyprzedzeniem przewidywać fabułę, nawet nie będąc wytrawnym widzem filmów biograficznych (a przypomnijmy, że nic o sprawie Armstronga nie wiedziałem!). Równie źle jest z ukazaniem upadku sportowca. Nie pokazano w przekonujący sposób jak bardzo to niszczyło zarówno Lance’a, jak i jego rodzinę czy współpracowników. Właściwie jestem pełen podziwu, że Foster potrafił, w jednej z ostatnich scen, wycisnąć tyle dramatyzmu, mając do dyspozycji tylko swoją twarz z kilkudniowym zarostem.
To wszystko prowadzi do największego grzechu Strategii Mistrza, czyli nieumiejętności wywoływania emocji. Brak jakichkolwiek uczuć i przemyśleń po wyjściu z sali najlepiej świadczą o tym, jaki to jest film. Solidny rzemieślniczo, ale nie bardzo dobry. Nie sądzę by otrzymał wiele nagród. Czy warto pójść? Raczej tylko w wypadku, jeśli jesteś fanem kolarstwa.