Splat!FilmFest 5: SYNCHRONIC
Czwarty film Aarona Moorheada i Justina Bensona to ponownie fantastyczne kino grozy ocierające się o egzystencjalne tematy, które – choć zrobione za większe pieniądze i ze znaną obsadą – odrzuca atrakcyjność typową dla tego gatunku na rzecz narracji służącej bardzo osobistej historii. Niby nic nowego w przypadku twórców Resolution, Spring i Endless, ale da się wyczuć w Synchronic inność, wynikającą choćby z próby pozyskania nowego widza, który wcześniej nie widział ani nie słyszał o żadnym z wyżej wymienionych tytułów utalentowanego duetu. Jednocześnie sposób, w jaki opowiedziany jest ich nowy film, ponownie uderza oryginalnym podejściem do tematu wyeksploatowanego w gatunku science fiction na wszelkie sposoby. Nie wydaje mi się, aby pomimo komercyjnych aspiracji było to kino dla każdego, ale fani twórczości Moorheada i Bensona oraz pasjonaci fantastyki, którzy od akcji bardziej cenią myśl, znajdą w Synchronic pasjonującą rozrywkę.
Głównymi bohaterami filmu są tu dwaj nowoorleańscy ratownicy medyczni i zarazem najlepsi przyjaciele. Trafiają akurat na czarną serię ofiar nowego dopalacza o nazwie Synchronic. Już w pierwszej scenie obserwujemy niemal mistyczne wizje pary kochanków, ale efekty tej zabawy nie tylko w ich przypadku kończą się często dosyć krwawą śmiercią. Jednak o ile łatwo zrozumieć, że będący pod wpływem narkotyku mogą jedno drugie dźgnąć lub przypadkowo spłonąć, trudniej wyjaśnić obecność kilkusetletniej hiszpańskiej złotej monety obok jednej z ofiar czy wbitą w ścianę zniekształconą szablę.
Właśnie to widzą Dennis i Steve (Jamie Dornan i Anthony Mackie), kiedy przyjeżdżają na miejsce pierwszego z wezwań. Kamera Moorheada, który jak zawsze odpowiada za zdjęcia, przemieszcza się z jednego pomieszczenia, gdzie leżą ofiary, do drugiego w jednym długim ujęciu, które wspaniale buduje nerwową atmosferę. Kolejne akcje pary ratowników przywodzą na myśl Ciemną stronę miasta Scorsesego, ze swoim niekończącym się pochodem ofiar, do których przyjeżdżają bohaterowie niemal każdej nocy, i intensywnością wykonywanego zawodu. Dzięki montażowym zabiegom obserwujemy, jak praca i życie osobiste Steve’a zlewają się w jedno, co doskonale oddaje również fakt, że podczas pierwszej akcji ma na sobie strój imprezowy. Realizacja jest tu pierwszorzędna, nigdy niesłużąca pustym efektom wizualnym, a historii, bohaterom i sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Jak ona wygląda w przypadku Dennisa i Steve’a? Ten pierwszy jest mężem i ojcem, człowiekiem statecznym, ale dlatego, że założył rodzinę zdecydowanie zbyt wcześnie, trochę zazdroszczącym swojemu przyjacielowi hulaszczego trybu życia. Kocha żonę i osiemnastoletnią córkę, choć jak sam przyznaje chciałby, aby ta pierwsza była równie seksowna, jak na początku ich związku, a z drugą mieć lepszy kontakt. Co innego Steve, wieczny kawaler, nie odmawiający sobie używek i seksu, ale w duchu marzący o stabilizacji. Dornan i Mackie tworzą zgrany duet i łatwo uwierzyć w ich przyjaźń, pewnie dlatego, że ich postaci nie są wyłącznie zbudowani na stereotypowej relacji przeciwieństw. Zwłaszcza od momentu, kiedy obu dotykają osobiste tragedie.
Dalszy opis fabuły byłby wejściem w spojlery, czego chcę uniknąć. Dość powiedzieć, że nagle Synchronic staje się nie tylko rekwizytem służącym udziwnieniu dramatu, ale uzasadnioną koniecznością fabularną. Po zażyciu tytułowej pigułki świat zmienia się nie poznania, a początkowo brane za wizje obrazy przybierają dużo bardziej namacalne i niebezpieczne oblicze. Twórcy filmu bawią się możliwościami, jakie daje narkotyk, dając jednemu z głównych bohaterów sposobność odkrycia samemu, na czym polega niezwykłość tabletki i na czym opiera się jej działanie. Niektóre fragmenty przypominały mi Odmienne stany świadomości Kena Russella, inne Déjà Vu Tony’ego Scotta (pewnie również przez umiejscowienie akcji w Nowym Orleanie), jednak Synchronic nigdy nie staje się powtórką z rozrywki, po swojemu przetwarzając motywy i pytania, które stały u podstaw innych filmów.
Inteligentnie skonstruowany scenariusz Bensona lubi zestawiać sceny czasowo ze sobą odległe, ukazując przeszłość i teraźniejszość jako plany istniejące obok siebie. W jednym z początkowych momentów miga nam na ścianie napis „Czas to kłamstwo”, co stanowi niejako zapowiedź nadchodzących rewelacji fabularnych, ale jest w tym również inna intencja. Nie ma co myśleć o swoim życiu w kategoriach tego, co było lub będzie, a wyłącznie tego, co jest. Przeszłość mamy na wyciągnięcie ręki dzięki wspomnieniom i przekazom ustnym – w filmie aż roi się od anegdot, którymi bohaterowie się wymieniają, choć jest to mało filmowe i początkowo wydaje się zabiegiem fabularnie kompletnie zbytecznym. Przyszłość zaś to śmierć, z którą Dennis i Steve obcują niemal na co dzień. Najlepiej zatem wiedzą, że jest ona nieunikniona, a co za tym idzie, myślenie o niej jest zbyteczne. Wyrażona przez Dennisa myśl „Teraźniejszość to cud” może jawić się jako banalna, ale dzięki sposobowi, w jaki duet reżyserski tka swoją niesamowitą historię, hasło to wybrzmiewa w sposób niewymuszony.
Moorhead i Benson po raz kolejny serwują nam zagadkę z pogranicza fantastyki naukowej i grozy, choć ich film nie jest tak enigmatyczny jak choćby niedawny Endless. Mocno opisowe, wręcz łopatologiczne dialogi są zapewne metodą mającą uczynić Synchronic bardziej zrozumiałym dla przygodnych widzów, ale to takie czynniki jak przystępność w sposobie prowadzenia fabuły oraz identyfikacja z głównymi bohaterami zadecydowały o sukcesie filmu. Filmu, który najbardziej imponuje na poziomie czysto emocjonalnym, przekładając fantastyczne pomysły na prawdę o naszym istnieniu.