SPACE SWEEPERS. Dla stęsknionych za operą kosmiczną
Tęsknicie za filmowymi space operami? Jeśli tak, to nic dziwnego. Od premiery ostatniej części Gwiezdnych wojen minęło już trochę czasu, a i ta nie była szczególnie satysfakcjonująca. Z pomocną dłonią wychodzą jednak Koreańczycy i wbrew głównemu nurtowi nie tylko produkują przedstawiciela tego rozbuchanego gatunku za wyjątkowo małe pieniądze (budżet wyniósł zaledwie 21 milionów dolarów), ale i udostępniają go na Netfliksie, dzięki czemu nie musimy czekać na przekładaną w nieskończoność premierę kinową. I choć zapewne na małym ekranie nie prezentuje się on równie spektakularnie, jak na wielkim, to jestem pewien, że serca fanów kosmicznych wojaży zapłoną w wyrazie uznania podczas seansu.
Rok 2092. Ziemia umiera na skutek katastrofy ekologicznej. Najbogatsi przenieśli się do kontrolowanej przez olbrzymią korporację kolonii, podczas gdy reszta obywateli z trudem wiąże koniec z końcem na chylącej się ku upadkowi planecie. Część z nich pracuje jako „śmieciarze”, czyli osoby zajmujące się przechwytywaniem co wartościowszych odpadów dryfujących w przestrzeni kosmicznej. Należy do nich czwórka outsiderów – pewna siebie pani kapitan Jang (Kim Tae-ri), poważny inżynier Tiger Park (Jin Seon-gyoo), beztroski robot wojskowy Blacha (Yoo Hae-jin) i poszukujący zaginionej córki pilot Tae-ho (Song Joong-Ki). Ich sytuacja komplikuje się jednak, gdy na pokładzie statku znajdują siedmioletnią dziewczynkę. Ścigana przez władze, okazuje się w istocie śmiertelnie niebezpiecznym androidem obdarzonym niszczycielską siłą.
Mimo że opera kosmiczna to najwłaściwsza szufladka, do której moglibyśmy włożyć Space Sweepers, można się tu dopatrywać także elementów cyberpunka. Świat przedstawiony to pogrążona w kryzysie dystopia z wyraźnym i skrajnym podziałem na klasy społeczne. Zamiast rzeczywistego rządu władzę nad światem sprawuje korporacja trzymana twardą ręką jej długowiecznego CEO Sullivana (szarżujący aż miło Richard Armitage). Główni bohaterowie to rewolucjoniści – nie od razu, potrzeby walki z systemem nabiorą dopiero z czasem. Wszystko zaś kręci się wokół pieniędzy i przekonania o wyższości jednych nad drugimi, a w samej postaci demonicznego dyrektora zawiera się uproszczona idea transhumanizmu. Historia zbudowana jest więc na solidnych i sprawdzonych gatunkowych fundamentach.
Przez to zdarza jej się wpadać w pułapki schematyczności, a przewidzenie kolejnych zwrotów akcji komuś obeznanemu w tego typu kinie nie powinno sprawić większego problemu. Tym, co stawia Space Sweepers wyżej od, dajmy na to, Wędrującej Ziemi, jest jednak zakotwiczenie emocjonalne. Podczas gdy obecny w chińskiej produkcji wątek melodramatyczny został poprowadzony nieumiejętnie i przez nagromadzenie patosu wybrzmiał z fałszywą nutą, reżyserowi tegorocznego widowiska Jo Sung-hee udało się utrzymać autentyczność. Każda z ważniejszych postaci zostaje postawiona przed prostym, lecz zrozumiałym dylematem moralnym i w trakcie przygody musi go jakoś rozwiązać. Naturalnie wypadają także interakcje z małą dziewczynką, choć pojawiające się w losowych momentach żarty z puszczania gazów można było sobie akurat darować.
To są kwestie scenariuszowe. Jak tymczasem film prezentuje się w akcji? Trzeba przyznać, że bardzo dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę ograniczone fundusze. Choć zdarza się, że obraz wygląda jak cut-scenki z gier wideo, to przez większość czasu w żaden sposób nie czujemy się wyrwani z immersji. Trafiają się tu też kadry naprawdę prześliczne – szczególnie te z pierwszych scen, kiedy dostajemy skróconą wycieczkę po najważniejszych lokacjach filmu. Wrażenia nie psują także potyczki w kosmosie. Nigdy nie doskakują one do poziomu prezentowanego w Gwiezdnych wojnach, ale wciąż to kawał dobrej rzemieślniczej roboty wspomaganej przez wykorzystanie kojarzonych z jedną z odmian cyberpunka jaskrawej kolorystyki. Tymczasem muzyka to niezawodny spaceoperowy standard raz narzucający ton sceny, innym razem podbijający jej epickość.
Momentami ma się wrażenie, że reżyser chciał poruszyć każdy możliwy temat, stworzyć film całkowicie uniwersalny w odbiorze. Przez to znajdziemy tu walkę z korporacją, pułapki kapitalizmu, kryzys ekologiczny, transhumanizm, a nawet wątek poniekąd transseksualny. I choć przekonanie twórców o tym, że natura jakoś sobie poradzi, aż razi naiwnością, to jest to ten rodzaj naiwności, któremu przyklaskuję z aprobatą. Koreańskie Space Sweepers pozwala znowu poczuć radość z oglądania kosmicznego blockbustera i robi to w czasie, gdy hollywoodzkie wytwórnie wstrzymują premiery do otwarcia kin. Warto wybrać się w tę podróż.