Sid i Nancy. Hymn ku chwale rozpadu
Zanim przejdę do samego filmu, muszę się z czegoś wytłumaczyć – jakkolwiek nigdy nie byłem specjalnym fanem Sida Viciousa i Sex Pistols, to jednak w czasach mojej młodości punk rock przetoczył mi się przez głowę z pełnym impetem.
Grałem na gitarze w kapeli punkowej, jeździłem po koncertach, festiwalach, zaczytywałem się w anarchistycznych zinach i na każdym kroku występowałem przeciwko zastanemu porządkowi. Występowałem – dodajmy – niekoniecznie dlatego, że ów porządek jakoś szczególnie mi doskwierał, ale raczej dlatego, że należało to do punkowego etosu. Tamte czasy wspominam z rozrzewnieniem i mimo że ze szczeniackiego buntu w końcu wyrosłem, to jednak wyznawane wówczas wartości nadal są mi bliskie. I dlatego Sid i Nancy to dla mnie coś więcej niż niekonwencjonalna historia o miłości na śmierć i życie. Z przewagą śmierci.
Większości czytelników tego tekstu postaci Sida Viciousa nie trzeba przedstawiać, z szacunku dla pozostałych, zwłaszcza tych, którzy mają nieco mniej lat ode mnie, kilka zdań na jego temat wypadałoby jednak wtrącić. Otóż – Sid Vicious to jedna z najdziwniejszych i zarazem najbardziej wyrazistych postaci w historii muzyki. Był basistą brytyjskiej grupy Sex Pistols, od której tak naprawdę zaczął się punk rock (niektórzy znawcy tematu ostro z tym stwierdzeniem polemizują, jednak obowiązująca wykładnia tak właśnie wygląda).
Sid nie za bardzo potrafił grać na basie, śpiewał nawet jeszcze gorzej niż etatowy wokalista Pistolsów Johnny Rotten, natomiast – jak w jednej z kwestii zawartych w filmie mówi Malcolm McLaren – był kimś więcej niż basistą. Był totalnym zniszczeniem. Właśnie o tym opowiada nakręcony trzydzieści lat temu (czyli sześć lat po śmierci prawdziwego Sida) film Alexa Coxa.
Sid i Nancy nie jest łzawą historią pary wrażliwych nastolatków, którzy zaszczuci przez okrutny świat uciekają w narkotyki. Jest o godnych pogardy, rozpieszczonych dzieciakach, które w narkotyki pakują się tylko dlatego, że mogą i że mają w głębokim poważaniu wszystko wokół.
Niesamowite, do jakiego stopnia odgrywający tę legendarną parę aktorzy faktycznie stali się swoimi postaciami. Gdy spojrzymy na zdjęcia prawdziwego Viciousa i Gary’ego Oldmana w jego roli, okaże się, że aktor bardziej przypomina Sida niż samego siebie. I jakkolwiek Oldman jest w tej roli genialny, to osobiście uważam, że Chloe Webb nie tylko dotrzymała mu kroku, ale wręcz stanowiła katalizator, bez którego efekt totalnego zniszczenia, który stanowi o potędze tego filmu, byłby nieosiągalny. W filmografii tej aktorki próżno szukać jakiejkolwiek innej roli, którą można by było uznać za istotną. Natomiast do roli Nancy okazała się wręcz stworzona, nawet jeśli fizycznie nie do końca ją przypomina.
Niesamowity jest ten jej wciąż zachrypnięty głos i ataki furii, w które wpada z impetem 155 mm haubicy, niszcząc wszystko na swojej drodze.
Główni bohaterowie obrazu Coxa nie budzą współczucia ani sympatii. Budzą natomiast swoisty podziw i fascynację. Siła więzi pomiędzy nimi jest niemal namacalna, pokazana w sposób niezwykle wyrazisty za pomocą metaforycznych scen, takich jak ta, na której półnagi Sid w otoczeniu fanek marzących o tym, żeby się z nim przespać, wycina sobie żyletką imię Nancy na klatce piersiowej.
Związek pomiędzy nimi jest destrukcyjny i przerażający, nie ma w nim ani odrobiny melodramatycznego romantyzmu (choć nie brak szorstkiej czułości), jest to jednak uczucie na tyle mocne i wyraziste, że nikt normalny nigdy nie będzie w stanie przeżyć niczego choć w przybliżeniu tak intensywnego. Cox i jego bohaterowie nazywają to uczucie miłością. Jeśli jednak tak wygląda miłość, to powinniśmy naprawdę zacząć się bać zakochanych.
Wydaje się, że angielski reżyser w swoim dziele nie próbował definiować punk rocka, a jednak nieświadomie to właśnie zrobił. Jego obraz jest opowieścią o rozpadzie, przerażającą, intensywną i tak prawdziwą, że większą szczerość trudno byłoby sobie wyobrazić. Sid i Nancy jest filmem wybitnym i odkrywczym, który bez wątpienia zainspirował wielu innych twórców (pamiętacie Dzikość serca Lyncha?). Jest odważny, obrazoburczy i bardzo, ale to bardzo punkowy.
korekta: Kornelia Farynowska