Sąsiedzi
Z archiwum film.org.pl (2014)
Lea Michele z „Glee” raczej nie polubi tego filmu. Podejrzewam jednak, że odtwórczyni roli Rachel Berry w swojej opinii będzie odosobniona. „Sąsiedzi”, nowa produkcja Nicholasa Stollera, to propozycja, na którą warto zwrócić uwagę. To bardzo dobry pomysł na przyjemne spędzenie 90 minut w kinie.
Zgoda buduje, niezgoda rujnuje – o prawdziwości tego starego jak świat powiedzenia przekonali się Mac (Seth Rogen) i Kelly (Rose Byrne). Państwo Radnerowie są młodym małżeństwem, niedawno przekroczyli „trzydziestkę”, urodziła im się córeczka, a oni sami zamieszkali na spokojnych i bezpiecznych przedmieściach. Idealne warunki do wychowywania wzorowej obywatelki Stanów Zjednoczonych, ale to co dobre, kiedyś się kończy.
Gdy do domu obok wprowadzają się przystojni i hałaśliwi młodzieńcy z bractwa Delta Psi, na czele których stoi Teddy (Zac Efron), wiedz, że już nic nie będzie takie jak wcześniej. Ktoś będzie za głośno imprezował, ktoś zadzwoni na policję i dalej lawina złośliwości napędzi się sama. A to śmieci i prezerwatywy w ogrodzie, a to zalana piwnica, no po prostu wymarzony scenariusz dla twórców polsatowskich „Trudnych spraw”. A wszystko mogło potoczyć się całkowicie inaczej, bo zwyczajnie – jakby to powiedział Jan Pospieszalski – warto rozmawiać. I żyć z sąsiadami w dobrej komitywie.
Nicholas Stoller, wraz ze scenarzystami (Andrew J. Cohen & Brendan O’Brien), zastosował bardzo sprytny i ciekawy zabieg, a mianowicie pozbawił ten obraz wyraźnie negatywnych bohaterów. Jesteśmy w stanie zrozumieć racje obydwu stron, zarówno małżeństwa troszczącego się o spokojny sen swojej córki, jak i studentów zdenerwowanych nasłaniem na nich policji. Jedni i drudzy popełnili błąd, lecz zamiast na spokojnie sobie nieporozumienie wyjaśnić, unieśli się honorem i rozpoczęli wojnę. Jak w życiu.
Co najważniejsze, ich postawa została odpowiednio umotywowana przez twórców. Mac i Kelly jeszcze w pełni nie odnaleźli się w roli rodziców, tęsknią za wolnością, którą cieszyli się przed narodzinami córki. Mogli do białego rana imprezować ze znajomymi, czuli się wciąż młodzi. Wraz z przybyciem na świat Stelli ich życie wywróciło się do góry nogami, przestali mieć czas nie tylko dla innych, ale przede wszystkim dla siebie. Nie mają siły nawet na seks, a jedyną radością stał się joint, palony w ukryciu podczas przerwy w pracy.
Sympatię wzbudza również Teddy. Scenarzyści tę postać mogli napisać zupełnie inaczej, obrzydzić ją widzom, ale zdecydowali się na zgoła odmienny krok. Stworzyli bohatera, któremu trudno nie kibicować. Jedynym jego marzeniem jest zapisanie się kartach historii bractwa, ponieważ jest świadomy swojego przeciętniactwa i tego, że prawdopodobnie to będzie szczyt jego życiowych osiągnięć. Nie ma tak dużych perspektyw na przyszłość jak najlepszy przyjaciel, Pete (Dave Franco). Co prawda jest książkowym przykładem przystojniaka i u swego boku ma zjawiskową dziewczynę, jednak wie, że to kiedyś przeminie. Dziewczyna odejdzie, ciało przestanie być tak atrakcyjne i w najlepszym wypadku stanie się kimś pokroju swojego sąsiada, Maca – tatuśkiem o aparycji misia, pracującym w korpo i dzień w dzień tęskniącym za młodością oraz wspominającym swoje najlepsze lata.
Postać Teddy’ego nie byłaby tak udana i miła dla oka, gdyby nie Zac Efron. Urodzony w 1987 roku aktor zrehabilitował się za wpadkę, jaką była słaba kreacja w „Tym niezręcznym momencie”, i tym razem zaprezentował się z naprawdę świetnej strony. Nie odstawał od swoich kolegów po fachu oraz pokazał na co go stać. Bardzo dojrzały i przemyślany występ.
Niestety trudno podobnie komplementować Setha Rogena. Kanadyjczyk kompletnie niczym nie zaskakuje, a ta kreacja to tak naprawdę kalka jego poprzednich ról. Jest tutaj dokładnie taki sam jak we „Wpadce” czy „Zack i Miri kręcą porno”, co staje się już irytujące. Na szczęście partnerowała mu Rose Byrne, dzięki czemu wspólnie mieli okazję stworzyć dość przekonywujący obraz małżeństwa uczącego się dojrzałego życia. W Australijce drzemie komediowy potencjał.
Dostarczycielami ogromnej dawki humoru są też postaci drugoplanowe, gdzie bryluje Lisa Kudrow jako dość ekscentryczna pani dziekan, czy Craig Roberts, który już w 2010 roku świetną kreacją w „Mojej łodzi podwodnej” udowodnił, że warto śledzić jego karierę. W tle pojawia się także Christopher Mintz-Plasse, czyli pamiętny McLovin z „Supersamca”, aczkolwiek jego postać mogła zostać zdecydowanie lepiej i ciekawiej napisana.
Można być pod ogromnym wrażeniem tego, jak twórcy wręcz garściami czerpią i odwołują się do innych produkcji. W „Sąsiadach” można doszukiwać się zarówno hołdu dla klasyki gatunku komedii koledżowej, czyli „Menażerii”, ale nie brak też nawiązań do nowszych tytułów, jak chociażby zgrabne zapożyczenie z „Projektu X”. Do tego, gdyby Rose Byrne zastąpić Katherine Heigl, całość można by sprzedawać jako „Wpadkę 2”.
Autorzy wyraźnie mieli chęć na przyciągnięcie do kin bardzo zróżnicowanej publiczności, więc wyszli z założenia, że na ekranie powinno znaleźć się coś miłego dla każdego. Stąd kilka niesmacznych momentów, jak np. motyw dojenia. Niepotrzebna scena, ani śmieszna, ani istotna dla fabuły. Mimo wszystko, na słabości można przymknąć oko. Owszem, humor jest wulgarny, czasami balansujący na granicy dobrego smaku, lecz nie jest to w stanie zaburzyć wydźwięku filmu i jego zalet.
https://www.youtube.com/watch?v=wWCknx-9vXQ
„Sąsiedzi” kuszą ciekawą obsadą oraz prostym, ale pomysłowym scenariuszem, który jest naszpikowany zręcznymi odniesieniami do innych produkcji i współczesnej amerykańskiej popkultury. Do tego należy doliczyć naprawdę celnie dobrany soundtrack, co finalnie daje bardzo udaną komedię.
Nicholas Stoller poszedł drogą obraną przez Jona Hurwitza oraz Haydena Schlossberga przy „American Pie: Zjazd absolwentów” i stworzył produkcję utrzymaną w podobnym duchu. To opowieść o chęci zatrzymania czasu, o strachu przed przemijaniem i nieuniknioną dorosłością. Każda impreza kiedyś musi się skończyć, a rzeczywistość zweryfikuje, czy bracia pozostaną braćmi na dobre i złe.