ROZMOWY KONTROLOWANE. Warto odkryć ten film na nowo
Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Podjęcie się realizacji sequela „Misia” było zadaniem jednocześnie karkołomnym, bo trudno godnie kontynuować klasyka, jak i dość prostym, ponieważ taka menda, jak Ryszard Ochódzki (niedawno niestety zmarły Stanisław Tym) odnajdzie się w każdych właściwie czasach, obojętnie czy u władzy stoją sterowani z ZSRR komuniści, czy demokratyczny rząd, utworzony po wolnych wyborach. W 1991 roku, niedługo po przemianie ustrojowej, Tym postanowił zaryzykować i przypomnieć światu swojego najbardziej znanego bohatera. Ponieważ nieodżałowany Stanisław Bareja odszedł w 1987 roku, reżyserem został Sylwester Chęciński, opromieniony sławą między innymi trylogii o Kargulu i Pawlaku.
Akcja „Rozmów kontrolowanych” rozpoczyna się grudniu 1981, w przededniu Stanu Wojennego. Ryszard Ochódzki, szantażowany przez swojego znajomego, wspólnika w interesach, a przy okazji wysokiego funkcjonariusza SB Zygmunta Molibdena (Krzysztof Kowalewski) zostaje przez niego wmanewrowany, by zostać członkiem „Solidarności” i w jego imieniu kupić dużą parcelę na Mazurach. Na skutek zbiegu okoliczności, Ochódzki zostaje bohaterem podziemia i najbardziej poszukiwaną osobą w kraju.
Film miał premierę 13 grudnia 1991 roku, czyli dokładnie dziesięć lat po wprowadzeniu Stanu Wojennego, a zaproszenia na uroczystą premierę przypominały wezwania na milicję. Na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy pamięć o tym dramatycznym wydarzeniu była jeszcze bardzo świeża, zrobienie komedii wyśmiewającej działania Jaruzelskiego i wierchuszki PZPR wydawało się krokiem odważnym i ryzykownym. Tym i Chęciński wyszli z tego jednak obronną ręką, przy czym warto zaznaczyć, że całość jest mieszanką komedii z dramatem, a nad bohaterem cały czas wisi niebezpieczeństwo i, mimo licznych gagów bądź naszpikowanych humorami dialogów, czuje się grozę sytuacji. Przy tym wszystkim, wykpiwanie rzeczywistości grudnia ’81 zostało zrobione z wyczuciem, nie odbiera wagi tamtym wydarzeniom i w żaden sposób nie umniejsza ludziom borykającym się wtedy z szarą codziennością.
Na planie zgromadzono prawdziwą aktorską śmietankę. Oprócz wcześniej wymienionych, w kadrze pojawiają się, by przytoczyć zaledwie kilka nazwisk, Irena Kwiatkowska, Alina Janowska, Leon Niemczyk, Marian Opania, Jerzy Bończak, Jerzy Turek, Bożena Dykiel, Artur Barciś, czy Gustaw Lutkiewicz. Scenariusz skrzy się od błyskotliwych dialogów i charakterystycznego dla Stanisława Tyma humoru, najlepiej widocznego w fantastycznej rozmowie generała Zambika (Opania) i Molibdena, czy każdej właściwie scenie z Kwiatkowską. Wiele z tych sekwencji można oglądać po wielokroć i za każdym razem świetnie się bawić.
Jeszcze jedno udało się twórcom doskonale – w filmie czuć bowiem zarówno klimat czasów, w których toczy się historia (pierwszych dni Stanu Wojennego), jak i tych, w których był kręcony, (okresu tuż po przemianach ustrojowych). W tym sensie można wręcz uznać „Rozmowy kontrolowane” za swoistą kronikę obu tych momentów z dziejów najnowszych Polski.
Rozczarowujące jest jedynie zakończenie, które, przez to, że mocno absurdalne, odstaje nieco od reszty filmu i sprawia wrażenie przyspieszonego. Oczywiście, należy je odczytywać symbolicznie – oto Ochódzki ubrany w białoczerwony dres z nazwą naszego kraju (czyli personifikacja Polski), pociąga za łańcuch, burząc Pałac Kultury i Nauki, symbolizujący ZSRR. Metafora wydaje się oczywista – Polska wprawiła w ruch koło dziejowe, które doprowadziło do upadku Związku Radzieckiego. Ale na tle wcześniejszego, pełnego błyskotliwych scen przebiegu akcji (momentami ocierającego się o Bareję, jak na przykład w sekwencji ze strażnikami, którzy dyskutują o „drugiej Japonii”) stanowi najsłabszy punkt filmu, pomijając nawet takie sobie aspekty techniczne.
„Rozmowy kontrolowane”, choć są nieco innym filmem niż „Miś”, całkiem dobrze kontynuują losy Ochódzkiego, o wiele lepiej niż nakręcony kilkanaście lat później „Ryś”. Warto przypomnieć sobie tego klasyka, a może również odkryć go na nowo.