search
REKLAMA
Recenzje

Rocky Horror Picture Show

Grzegorz Fortuna

24 kwietnia 2013

REKLAMA

Wytwórnia: 20th Century Fox

Reżyseria: Jim Sharman

Scenariusz: Richard O’Brien, Jim Sharman

Muzyka: Richard O’Brien, Richard Hartley

Zdjęcia: Peter Suschitzky

Obsada: Tim Curry, Susan Sarandon, Barry Bostwick, Meat Loaf

 

„The Rocky Horror Picture Show” nie jest filmem zwyczajnie kultowym. Jeżeli wierzyć krytykom i filmoznawcom – a wzmianka o tym pojawia się nawet w encyklopediach filmowych – „Rocky Horror” jest najbardziej kultowym filmem w całej historii kina. Oczywiście kultowość to zjawisko bardzo nieprzewidywalne – niemożliwe do zaplanowania i bardzo trudne do zmierzenia. Teza ta wydaje się być jednak całkiem sensowna, co postaram się za moment udowodnić.

Pomysł na „The Rocky Horror Show” – wtedy jeszcze bez słowa „Picture” w tytule – zrodził się na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w głowie brytyjskiego performera i aktora Richarda O’Briena (O’Brien pojawia się w filmie w roli Riff Raffa, garbatego sługi doktora Franka’N’Furtera). O’Brien grał wcześniej w wielu scenicznych wersjach znanych musicali (m. in. w „Hair” i „Jesus Christ Superstar”), ale nie miał na koncie żadnej własnej sztuki. Kiedy w 1973 roku stracił pracę jako aktor, postanowił napisać musical, który łączyłby jego dwie największe pasje – zamiłowanie do filmów science-fiction i horrorów z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oraz do rock’n’rolla z tego okresu. Artysta pokazał szkic scenariusza reżyserowi Jimowi Sharmanowi – który zostanie później także reżyserem wersji kinowej – po czym obaj panowie postanowili wystawić sztukę w małej, mieszczącej około sześćdziesiąt osób salce w Londynie.

„The Rocky Horror Show” w zasadzie z miejsca osiągnął spory sukces, zarówno wśród krytyków teatralnych, jak i zwykłych widzów. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że była to sztuka interaktywna – w niektórych scenach aktorzy obrzucali widownię brokatem, a przejść między rzędami foteli pilnowali ochroniarze przebrani w gumowe maski potworów. Już wtedy zauważono też niesamowite zaangażowanie Tima Curry’ego, który wcielał się w rolę dr. Franka’N’Furtera, i który powtórzy tę rolę później w filmie. Sukces pozwolił na przeniesienie przedstawienia do większej sali (mieszczącej ponad 200 osób), a potem do jeszcze większej (tym razem mieszczącej aż 500 osób). Potencjał musicalu dostrzegł amerykański producent Lou Adler, który postanowił przenieść „The Rocky Horror Show” do Los Angeles, gdzie musical O’Briena także stał się hitem – był grany bez przerwy przez dziewięć miesięcy, widownia zawsze była pełna, a na jednym z pokazów pojawił się ponoć sam Elvis Presley.

Oczywistym następstwem sukcesu było powstanie wersji filmowej, w produkcję której zaangażowało się studio 20th Century Fox. Do obsady dołączyło kilku nowych aktorów – między innymi Barry Bostwick i Susan Sarandon w rolach Brada i Janet, a także muzyk Meat Loaf – zastąpiono kilka piosenek innymi i wprowadzono parę zmian w scenariuszu. Dużą część scen nakręcono w angielskim Bray Studios, w którym wcześniej powstawały słynne horrory wytwórni Hammer, takie jak „Horror Draculi” czy „Przekleństwo Frankensteina”. Na tym etapie wszystko wskazywało na to, że film będzie ogromnym hitem kasowym, ale w momencie, kiedy cały materiał został już nakręcony i znajdował się w postprodukcji, „The Rocky Horror Show” zadebiutował na Broadwayu, gdzie poniósł pierwszą w swojej karierze klęskę, zarówno pod względem frekwencyjnym, jak i krytycznym. Trudno dzisiaj określić, co dokładnie spowodowało, że „The Rocky Horror Show” nie spodobał się nowojorskiej widowni, ale prawdopodobnie miało to związek z faktem, że amerykański producent przesadnie skupił się na inscenizacji, zatracając nieco ducha pierwowzoru. W recenzjach z tamtego okresu przewijają się podobne argumenty – że sztuka była zbyt głośna i przesadnie efekciarska, a całość nie robiła takiego wrażenia jak wtedy, kiedy wystawiano ją w mniejszych salkach.

Przez tę porażkę komercyjny blask filmu mocno przygasł. Na pierwszych pokazach testowych zmontowanego już filmu widownia także nie była zachwycona, w związku z czym studio chciało odłożyć „The Rocky Horror Picture Show” na półkę i zapomnieć o całym projekcie, a jako, że był to film o relatywnie niewielkim budżecie (nieco ponad milion dolarów), studio nie straciłoby wiele. Jeden z pracujących w 20th Century Fox speców od reklamy zauważył jednak, że na każdy pokaz przychodziła niewielka, co najmniej kilkunastoosobowa grupka widzów, którzy dosłownie drżeli z ekscytacji na myśl o każdym kolejnym seansie. Postanowiono, że „Rocky Horror” wejdzie do kin w bardzo ograniczonej dystrybucji i wtedy zauważono dość specyficzne, niespotykane wcześniej zjawisko. Na seanse w większości kin przychodziło bardzo mało osób, ale jedno kino w Los Angeles przyciągało tłumy: na sali zawsze był komplet widzów (zazwyczaj tych samych), którzy przychodzili na ulubiony film co tydzień, nauczyli się na pamięć tekstów piosenek i śpiewali je razem z bohaterami.

Szefowie wytwórni zdecydowali, żeby w takim razie nie wycofywać filmu z dystrybucji, ale zacząć wyświetlać go w ramach seansów o północy. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych seanse o północy – organizowane przez setki kin w kraju, zazwyczaj w większych miastach – były ważną gałęzią dystrybucji filmowej. Prezentowano na nich tytuły, których z różnych przyczyn nie rozpowszechniano w normalny sposób – w latach sześćdziesiątych filmy awangardowe (między innymi Andy’ego Warhola), a później także kino eksploatacji, czyli horrory, filmy science-fiction i erotyki, kręcone zazwyczaj za małe pieniądze, bez pomocy wielkiego studia. W latach siedemdziesiątych hitami seansów o północy stały się między innymi takie tytuły, jak „Kret” Alejandro Jodorowsky’ego, „Noc żywych trupów” George’a A. Romero, „Różowe flamingi” Johna Watersa, odkryte na nowo po czterdziestu latach od premiery „Dziwolągi” Toda Browninga i głośny debiut Davida Lyncha, czyli „Głowa do wycierania”. Wszystkie te produkcje były oryginalne, szalone, w pewnym sensie bezczelne, zupełnie inne niż to, co można było zobaczyć w kinach w ciągu dnia.

„The Rocky Horror Picture Show” zadebiutowało na seansie o północy w Waverly Theater w Nowym Jorku w 1976 roku i właściwie od razu stało się hitem. Pierwsze północne pokazy były gigantycznymi sukcesami kasowymi, w związku z czym studio postanowiło wpuścić aż dwieście kopii do różnych kin rozsianych po całym kraju. Film był zazwyczaj pokazywany dwa razy w tygodniu (w piątki i soboty), a na seansach stawiali się zwykle ci sami widzowie, którzy wypowiadali najlepsze kwestie razem z bohaterami, śpiewali i tańczyli przed ekranem („Rocky Horror” bezpośrednio zachęca zresztą widzów do tego, żeby tańczyli – podczas piosenki „Time Warp” pojawia się postać profesora, który tłumaczy oglądającym kroki). Nie był to pierwszy raz, kiedy Ameryka oszalała na punkcie jakiegoś filmu – w latach trzydziestych, czterdziestych i pięćdziesiątych kultem cieszyły się między innymi filmy z Rudolfem Valentino, Clarkiem Gablem albo Humphreyem Bogartem (podczas niektórych seansów „Casablanki” widzowie także powtarzali kwestie razem z bohaterami), ale tamte przypadki dotyczyły zwykle nie tyle konkretnego filmu, co grającej w nim gwiazdy. W wypadku „The Rocky Horror Picture Show” było inaczej, bo w filmie nie grał żaden znany amerykańskiej publiczności aktor.

Przejawy kultu wokół musicalu zaczynały być z czasem coraz bardziej ciekawe, fani wpadali bowiem na nowe pomysły urozmaicania seansu. Widzowie w Waverly Theater nie tylko tańczyli i śpiewali, ale też przebierali się za bohaterów, dbając o najmniejszy szczegół ubioru, a także wykrzykiwali wymyślone przez siebie riposty w przerwach dialogowych. Wkrótce podążyli za nimi także fani z innych kin. W pewnym momencie doszło nawet do tego, że większe kina zaczęły zatrudniać performerów, rekrutujących się spośród fanów filmu, którzy przed seansem i w trakcie seansu prowadzili całe przedstawienie – skandowali nazwisko aktora Tima Curry’ego, wyliczali ciekawostki na temat filmu i objaśniali nowoprzybyłym zasady uczestnictwa w czymś, co nabierało już charakteru specyficznego rytuału. Przed kinami sprzedawano koszulki i przypinki z wizerunkami bohaterów (wtedy był to ewenement), a jedna para fanów wzięła nawet ślub tuż po pokazie. Niektórzy widzowie przynosili na seans pistolety na wodę i psikali na innych widzów w trakcie sceny dziejącej się podczas burzy, inni przynosili ryż i obrzucali nim wszystkich podczas sceny ślubu. Co ciekawe – ten kult nigdy tak naprawdę nie zniknął. W kilku amerykańskich kinach film można zobaczyć także dzisiaj, bo od 38 lat jest grany bez przerwy (to rekord Guinessa). I – jeśli wierzyć relacjom w internecie – nawet dzisiaj nie można obejrzeć „Rocky’ego Horrora” normalnie, bo na seansach zawsze są widzowie, którzy rozrzucają ryż wokół siebie, śpiewają, tańczą i dobrze się bawią..

Z dzisiejszej perspektywy trudno dokładnie określić, co spowodowało, że właśnie wokół „Rocky’ego Horrora” wytworzył się aż taki kult. Zdaniem Sala Piro, jednego z największych fanów musicalu, za sukcesem produkcji stał fakt, że film promował wśród młodych widzów otwartość umysłu. Inni krytycy i historycy kina wskazywali też na to, że „Rocky Horror” tłumaczył awangardowe koncepcje dotyczące kultury i seksualności na język zrozumiały dla nastolatków. Z kolei według niektórych fanów za kult wokół filmu odpowiada charyzma wcielającego się w postać transwestyty dr. Franka’N’Furtera Tima Curry’ego, który budując tę niesamowitą postać wzorował się ponoć w równym stopniu na Micku Jaggerze i Davidzie Bowiem, co na własnej matce.

Ważne wydaje się również to, że „Rocky Horror” wręcz zachęca widza do wspólnej zabawy i jest filmem o wiele lżejszym i przyjemniejszym w odbiorze niż inne hity seansów o północy, jak „Noc żywych trupów” czy „Głowa do wycierania”. Bohaterowie często przełamują czwartą ścianę i zwracają się wprost do kamery. W filmie jest też sporo nawiązań, które zaznajomieni z horrorami i kinem science-fiction widzowie mogą wyłapać. Już w otwierającej piosence „Science-fiction/Double feature”, śpiewanej prze pomalowane szminką usta, sfilmowane na czarnym tle, pojawiają się odniesienia do takich klasyków, jak „Dzień, w którym zatrzymała się ziemia”, „King Kong”, „Niewidzialny człowiek” czy „Zakazana planeta”, a później nawiązań jest jeszcze więcej – fryzura jednej z bohaterek to kopia fryzury „Narzeczonej Frankensteina”, a jedna z finałowych sekwencji jest niemal dokładnym odtworzeniem słynnej sceny z „King Konga”, w której tytułowa małpa wspina się na szczyt Empire State Building.

Cała fabuła to zresztą zlepek trzech znanych fanom kina fantastycznego, bardzo rozpoznawalnych klisz fabularnych – pierwsza rozpoczyna się wtedy, kiedy główni bohaterowie, Brad i Janet, podróżują podczas ulewy i łapią gumę w środku lasu, w związku z czym zostają zmuszeni udać się do pobliskiego zamczyska. Druga dotyczy dr. Franka’N’Furtera, który jest swego rodzaju przeróbką dr. Frankensteina (co sugeruje już zresztą pierwszy człon jego imienia) – podczas gdy dr. Frankenstein chciał ożywić martwego człowieka, dr. Frank’N’Furter pragnie stworzyć idealnego kochanka. Natomiast trzecia klisza pojawia się w finale opowieść i stanowi zapożyczenie z kina science-fiction.

Wszystkie te czynniki złożyły się na zjawisko zupełnie nieprzewidywalne i niepowtarzalne – żaden późniejszy film, nie będący blockbusterem, nie cieszył się tak wielkim kultem. Nawet sequel „The Rocky Horror Picture Show” pod tytułem „Shock Treatment”, który powstał w 1981 roku, nie powtórzył sukcesu pierwowzoru, choć Richard O’Brien pracował na nim przez kilka lat, wielokrotnie zmieniając koncepcje i pomysły. „Shock Treatment” spodobał się co prawda fanom oryginału, ale nigdy nie stał się specjalnie popularny, a dzisiaj jest już filmem kompletnie zapomnianym. W przeciwieństwie do „The Rocky Horror Picture Show”, którego nadal można obejrzeć na seansach o północy, z sobowtórem dr. Franka’N’Furtera siedzącym na fotelu obok.

REKLAMA