RELIKT. Horror o demonie demencji
Przykryte kurzem pomieszczenia, pozostawiane wszędzie graty, wyciekająca z łazienki woda, bezsensowne powtarzanie czynności, nieumyślne samookaleczanie. Czy to potwór? Nie, to nie jest tylko potwór – to aż choroba. Bez względu na przynależność gatunkową istota Reliktu umknie każdemu, kto podejdzie do niego jak do dowolnego innego straszaka. Wzorem ruchów zachodzących w kinie grozy w ostatnich latach reżyserka celuje w przekaz metaforyczny i opowiada w pierwszej kolejności o trapiących ludzi problemach.
W związku z tym zarys historii należy tu potraktować z dystansem. Film ten, oparty przede wszystkim na atmosferze, ma bardzo prostą konstrukcję fabularną: córka (Bella Heathcote) i matka (Emily Mortimer) przyjeżdżają w odwiedziny do babci pierwszej z nich (Robyn Nevin). Okazuje się, że ta zniknęła parę dni temu i przez jakiś czas nikt jej nie widział. Mimo to zdają się tylko częściowo przejęte okolicznościami – starsza pani cierpi bowiem na demencję i takie sytuacje zdarzały się w przeszłości. W końcu kobieta się odnajduje i od tej pory przyjdzie im spędzić wiele wspólnych godzin, podczas których wyjdzie na jaw, że objawy choroby jeszcze bardziej się nasiliły. Na dodatek dom zaczęły nawiedzać dziwne anomalie.
Tak jak podkreśliłem we wstępie, Relikt to kontynuator procesów coraz silniej zaznaczających swoją obecność we współczesnym kinie grozy. Choć teoretycy nie ustają w sporach dotyczących usankcjonowania podgatunku zwanego roboczo post-horrorem, w przypadku tej produkcji trudno tego nazewnictwa uniknąć. Pełnometrażowy debiut australijskiej twórczyni Natalie James pod wieloma względami wpisuje się w utożsamianą z nim poetykę, kładąc nacisk na psychologiczny aspekt opowieści, odczyt alegoryczny, powolne tempo akcji i odchodzącą od stylu zerowego warstwę formalną. No ale po kolei.
Nastawienie na psychologię przejawia się przede wszystkim w cierpliwym badaniu relacji córki, matki i babci. Konkretniej zaś dwóch różnych spojrzeń na sytuację zdrowotną ostatniej – matka planuje oddać kobietę do odpowiedniej placówki, podczas gdy córka sprzeciwia się temu i oferuje nawet przeprowadzkę, by móc zajmować się krewną. Łatwo się z przedstawionymi problemami utożsamiać, zwłaszcza gdy sami stanęliśmy w życiu przed podobnym dylematem – inna kwestia, że w polskich realiach dochodzi jeszcze kłopot natury finansowej. W każdym razie podejmowane przez autorkę tematy są niejednoznaczne, a przez to interesujące – niestety albo jest ich za mało, albo mówi się o nich zbyt mało.
Szybko odkrywamy bowiem, że ślamazarny rozwój całości niekoniecznie prowadzi do wstrząsających zmian status quo. Tempo jest niemalże ślimacze, jednak odpowiedzi, ku którym zmierzamy, nie do końca rekompensują czas oczekiwania. Zazwyczaj polegają one po prostu na określeniu decyzji bohaterek w sprawie przekazania kobiety do ośrodka – rzadziej dotyczą przeszłości rodziny. Wyjątkiem jest tu trzeci akt, kiedy akcja faktycznie rusza z kopyta, a lęki postaci przybierają materialną formę, ale ponownie – konkluzja całości, choć emocjonalnie ujmująca, stanowi jedynie kolejną próbę zmierzenia się z kontrowersyjną kwestią opieki nad babcią. Brakuje mi rozbudowania więzi kobiet, poszerzenia ich o dawne wydarzenia, jakie pomogłyby nam zrozumieć, skąd biorą się takie, a nie inne rozstrzygnięcia. Rzucanych mimochodem wskazówek jest za mało, by wystarczyły na momentami zwyczajnie nudny drugi akt.
A szkoda, bo jeśli chodzi o symbolikę, reżyserka doskonale wie, co robi. Szybko ustanawia dom jako mrocznego równorzędnego bohatera, dynamicznie zmieniającego się na przestrzeni filmu, w pewnej chwili stającego się nawet materializacją demencji. Budynek zdaje się podglądać panie, co podkreślają skąpane w ciemnościach kadry zza drzwi czy okien, często celowo łamiące wszelkie zasady – przykładowo nie pokazując nam wypowiadającej się właśnie rozmówczyni. Towarzysząca całości minimalistyczna muzyka wzbudza niepokój, ponieważ opiera się bardziej na nieregularnych, jazgotliwych dźwiękach niż konkretnej linii melodycznej, niekiedy przypomina wołanie. Pod względem formalnym jest to film niewątpliwie autorski, podporządkowujący wszystkie elementy chęci wywołania w nas poczucia dyskomfortu zbliżonego do tego, jakie towarzyszy sprawowaniu pieczy nad cierpiącą na tę straszliwą przypadłość osobą.
I nie da się ukryć, że jej niejednoznaczność aktorka, Robyn Nevin, oddaje bardzo dobrze. Płynnie przechodzi od stanu fizycznego zawieszenia czy babcinego dobrodziejstwa do przerażającej intensywności, w czym pomaga jej znakomita charakteryzacja. Efekty specjalne miejscami zbliżają film w stronę body horroru, pozostając jednak na tyle blisko rzeczywistości, by uniknąć komizmu. Szkoda tylko, że z równym powodzeniem nie udało się uciec przed wdzierającą się czasami treściową pustką. Ta niestety powstrzymuje mnie przed nadmiernym entuzjazmem i okrzyknięciem Natalie James mianem gatunkowej wizjonerki. Mimo to mamy tu do czynienia z imponującym debiutem, wykazującym znajomość konwencji oraz umiejętność umiejscowienia jej w tematyce wykraczającej poza ramy standardowego horroru. Tym bardziej, że jego zakończenie – wbrew staraniom demona demencji – zapamiętam na bardzo długo.