YOUNGBLOOD – 30 lat minęło
Siedemnastoletni Dean Youngblood od dziecka marzy o karierze zawodowego hokeisty. W końcu postanawia opuścić rodzinną farmę i stawić czoła marzeniom.
Dean Youngblood (Rob Lowe) miał sześć lat, gdy pierwszy raz założył łyżwy. Prawdopodobnie to od tej chwili wszystko się dla niego zmieniło. W głowie chłopaka stopniowo zaczęła kiełkować myśl, żeby poprowadzić swoje życie w kierunku sportu.
Głównego bohatera poznajemy, gdy ma siedemnaście lat i postanawia opuścić rodzinną farmę, by spróbować swoich sił w drużynie „Hamilton Mustangs”. Początki nie są łatwe. Musi nie tylko sprostać oczekiwaniom trenera, wytrzymać długie treningi, ale również odnaleźć się wśród kolegów z drużyny. Youngblood ma predyspozycje, wrodzony talent, szybkość i celność. Ale to nie wystarcza, by być najlepszym zawodnikiem. Tutaj potrzeba czegoś więcej – potrzeba bezwzględności w walce z przeciwnikiem na lodzie. Bezwzględności, która nastolatkowi jest obca. Czy nastolatek się jej nauczy? Czy będzie potrafił nie tylko unikać nokautów, ale również skutecznie nokautować zawodników przeciwnej drużyny?
Youngblood to jednak nie tylko film o sporcie.
To film o wchodzeniu w świat dorosłości, młodzieńczych ambicjach i ich czasem brutalnej konfrontacji z rzeczywistością. O pierwszej miłości i prawdopodobnie pierwszej prawdziwej męskiej przyjaźni. O wyborach, które nie zawsze muszą spodobać się bliskim.
Wszystko to ogląda się z przyjemnością. Mimo że od premiery obrazu Petera Merkle’a minęło już trzydzieści lat, film nadal dostarcza widzowi wielu wrażeń. Estetycznych – popisy na lodzie są tutaj naprawdę dobrze zrobione, a brutalność gry oddana bardzo dosłownie. Emocjonalnych – widz może bez problemu utożsamić się z bohaterami, kibicować Youngbloodowi, żałować znokautowanego Dereka Suttona (Patrick Swayze) czy nie pałać miłością do Rackiego (George J. Finn). Do tego wszystkiego dochodzi humor sytuacyjny (jak w scenie spotkania z trenerem pod księgarnią czy pierwszego treningu Youngblooda po imprezie z kolegami z drużyny) oraz pewna świeżość, jaką wnoszą do filmu młodzi aktorzy. Jest ich tutaj przecież przewaga. Mamy zatem tytułowego bohatera, granego przez Roba Lowe’a, którego wdzięki możemy podziwiać praktycznie w całej okazałości. Mamy jak zawsze przystojnego Patricka Swayzego, który oczarowuje swoim uśmiechem. Do tego Cynthia Gibb jako sympatyczna córka trenera i młodziutki Keanu Reeves, wtedy zaczynający swoją aktorską karierę. Na uwagę zasługuje oczywiście Ed Lauter w roli trenera, ostentacyjnie zapalający wielkie cygaro po zwycięskich meczach, zabawna postać panny McGill z jej herbatką czy kreacja ojca i brata Youngblooda.
Właśnie tym dwóm ostatnim postaciom chciałam poświęcić chwilę uwagi. Początkowo sceptycznie nastawieni do pomysłu Deana w końcu postanawiają mu pomóc. To dzięki nim chłopak się nie poddaje. To oni uczą go, jak radzić sobie z brutalnością przeciwnika. I brat, i ojciec przekazują nastolatkowi to, co sami potrafią, pokazując, że akceptują drogę życiową, jaką wybrał.
Jedyne, co w filmie budzi moją wątpliwość, to przedstawienie samej gry w hokeja. Markle zrobił z tego sportu pozbawioną zasad brutalną jatkę na lodzie, w której sędzia nie odgwizduje faulów, a rozemocjonowani zawodnicy wjeżdżają na lodowisko, by zacząć walkę „każdy z każdym”. To wydaje się mocno naciągane…
Wiarygodni bohaterowie, dobrze dobrani do swoich ról aktorzy, solidna dawka humoru sytuacyjnego, lekka fabuła.
Wszystko to sprawia, że nawet przerysowana wizja hokejowej gry nie psuje zbytnio seansu. Historia wkraczania w świat zawodowego sportu młodego hokeisty skrojona jest przez Markle’a bardzo zgrabnie. Nie jest zbyt skomplikowana, możemy się domyślić, że raczej wszystko zakończy się happy endem, ale to zupełnie nie przeszkadza. Poza tym obraz przywodzi na myśl filmy sportowe, takie jak na przykład wszystkie części Rocky’ego. Klasyki kina, które dla wielu widzów pozostają w czołówce ulubionych filmów w ogóle. Warto wspomnieć, że sam gatunek filmu sportowego pojawił się już w 1915 roku. Zapoczątkował go półgodzinny niemy film Charlie bokserem, w którym zagrał Charlie Chaplin. Poza tym Youngblood przypomina widzowi specyfikę kila lat osiemdziesiątych XX wieku, która często wspominana jest z sentymentem. Jest to dobry film do przypomnienia sobie, jeśli widziało się go przed laty, ale świetny również do pierwszego seansu w piątkowy czy sobotni wieczór.
korekta: Kornelia Farynowska