UCIEKAJ! Horror i satyra społeczna
Jeszcze kilka lat temu amerykański horror kojarzył się przede wszystkim z wymęczonymi kontynuacjami, niepotrzebnymi remake’ami i ciągłym odgrzewaniem tych samych krwistych steków. I choć w głównym nurcie gatunku ciągle panuje moda na odkurzanie dobrze znanych strachów i doprawianie ich współczesnymi jump scare’ami, z każdym rokiem w Stanach Zjednoczonych powstaje coraz więcej filmów, które dziedzictwo gatunku traktują nie jako gotowy wzorzec wymagający delikatnego liftingu, ale jako punkt wyjścia, od którego można się oddalić w konwencje pozornie zupełnie niespodziewane.
Najwybitniejsze z tych horrorów, jak Coś za mną chodzi czy The VVitch, mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogłoby się na początku wydawać. Po pierwsze, powstają z dala od studyjnej musztry, pod skrzydłami mniej lub bardziej niezależnych producentów, ale mimo swojej niszowości zostają docenione przez krytyków i widzów, co przekłada się na zaskakująco duże zyski. Po drugie, za ich sterami nie stoją horrorowi wyjadacze, ale świeża krew gatunku – debiutanci lub twórcy znani z dokonań na zupełnie innych polach filmowej działalności. Po trzecie wreszcie, oferują widzowi coś zupełnie niezwykłego i unikalnego, a mianowicie – półtoragodzinną wizytę w czyjejś głowie.
Nie inaczej jest w przypadku Uciekaj!, być może najbardziej zaskakującego tegorocznego amerykańskiego hitu, który mimo mikroskopijnego budżetu wspiął się na piąte miejsce listy najchętniej oglądanych filmów w Stanach. Pomysłodawcą, scenarzystą i reżyserem filmu jest Jordan Peele, znany przede wszystkim jako połowa komediowego duetu Kay & Peele, a budowany przez niego horror wpisuje się także w trzecią z wymienionych wyżej cech – tak jak Coś za mną chodzi wykorzystywało formułę slashera, by przenieść widza do psychiki przerażonej dorastaniem nastolatki, a The VVitch pozwalało na własnej skórze doświadczyć grozę kolonizatora walczącego o życie na dzikiej kniei, tak Uciekaj! łączy horror z satyrą społeczną, by pomóc widzowi zrozumieć, jak może się poczuć czarnoskóry w na wskroś białym środowisku.
Chris (Daniel Kaluuya) jedzie z Rose (Allison Williams) na weekend do jej domu, by poznać rodziców dziewczyny. Szybko okazuje się, że Dean (Bradley Whitford) i Missy (Catherine Keener) to kwintesencja białej wyższej klasy średniej – mieszkają w wielkim domu z ogrodem, o który dba czarnoskóry służący, wykonują prestiżowe zawody, grają w bingo i piją herbatę ze zdobionych filiżanek, a jednocześnie przekonują bohatera, że gdyby tylko się dało, głosowaliby na Obamę po raz trzeci. Chris zaczyna się więc czuć trochę nieswojo, a poczucie niedopasowania wzrasta, gdy do posiadłości przybywa reszta rodziny jego wybranki: podstarzali wujkowie w cadillakach i eleganckie ciotki, które potrafią bez zażenowania spytać Rose, czy chłopak rzeczywiście jest – jak głosi plotka – lepszy w łóżku od białych facetów. Nieliczne czarnoskóre postacie, jak wspomniany ogrodnik, pokojówka czy mąż jednej z bohaterek, zachowują się z kolei osobliwie i wysławiają w sposób charakterystyczny dla białej klasy średniej, jakby ktoś ich wytresował albo przeprogramował.
Co ważne, rodzina Rose niewiele ma wspólnego ze stereotypowym rasizmem uosabianym przez memy z Prawie Poprawnym Politycznie Redneckiem, a Chris na żadnym etapie nie staje się ofiarą rasowej nietolerancji sensu stricto. Problemem są raczej pozornie niewinne uwagi dotyczące jego tężyzny fizycznej i domniemanej seksualnej sprawności czy pytania o to, jak to jest być czarnym w Ameryce, które powodują, że bohater czuje się trochę jak maskotka przerzucana z rąk do rąk przez ludzi patrzących na niego z nie do końca uświadomioną wyższością. Chris ma jednocześnie świadomość, że rozmawia z przedstawicielami starszego pokolenia, a niezręczność niektórych sytuacji może wynikać też z jego niechęci do bogatych białych.
Pierwsza połowa Uciekaj! całą swoją – zarówno komediową, jak i horrorową – siłę bierze właśnie z tej dwuznaczności. Peele rozumie przy tym doskonale, że oba gatunki to właściwie dwie strony tej samej monety, w obu chodzi wszak o to, by najpierw sprawić, że widz przyjmie jakieś założenie, zmylić trop i na koniec zaskoczyć niespodziewaną puentą, która wywoła śmiech lub strach. O talencie reżysera świadczy jednak fakt, że horroru i komedii nie wykorzystuje naprzemiennie – oba gatunki idą w Uciekaj! pod rękę, a poszczególne sceny oscylują gdzieś między nowoczesną cringe comedy z satyrycznym zacięciem a retro horrorem hołdującym ekranizacjom prozy Iry Levina. Za doskonały przykład działania tego połączenia mogą posłużyć wspomniani nieliczni Afroamerykanie – czarnoskórzy bohaterowie zachowujący się tak, jakby w ich żyłach płynęła krew białych, to postacie po freudowsku niesamowite, łączące w sobie sprzeczne tożsamości, budzące jednocześnie nerwowy uśmiech i podskórną grozę.
W pewnym momencie Peele odkrywa większość kart, przez co jego film nabiera tempa i traci część dwuznaczności, ale nie przestaje zaskakiwać. Sprytne i bardzo konsekwentne łączenie konwencji nie jest zresztą jedynym atutem Uciekaj!, bo gatunkowe mechanizmy działają tu w służbie celu szalenie ambitnego – zasymulowania bardzo konkretnego doświadczenia związanego w tym wypadku z kolorem skóry. Metoda reżysera jest prosta i diabelnie skuteczna, polega bowiem na niespodziewanym odwróceniu utartych schematów.
W pierwszej scenie filmu obserwujemy postać, która wraca nocą do domu pustymi ulicami i zaczyna czuć się niebezpiecznie w nieznanej okolicy. W klasycznym horrorze byłaby to zapewne biała nastolatka przechadzająca się przez ubogą, zamieszkaną głównie przez czarnych dzielnicę – w Uciekaj! widzimy natomiast rosłego, czarnoskórego mężczyznę w bogatej, wypełnionej zadbanymi domami suburbii. „Jeśli mówisz ludziom, że powinni myśleć, automatycznie przyjmują postawy obronne – opowiadał o swojej metodzie reżyser w wywiadzie dla theverge.com – ale kiedy pozwalasz im spojrzeć na świat oczami innej osoby i wpływasz na ich odczucia i emocje, skłaniasz ich do zastanowienia się nad własnymi reakcjami”.
Peele stosuje tę taktykę na przestrzeni całego filmu i udaje mu się rzecz niebywała – korzystając z komedii i horroru, opowiada o doświadczeniu związanym z rasą i pochodzeniem w sposób bardziej dosadny i skuteczny niż tuzin smętnych filmów o niewolnictwie razem wziętych.
korekta: Kornelia Farynowska