SŁUŻBY SPECJALNE
Warszawa to bardzo nieprzyjazne miejsce. Pomimo zapewnień, że żyjemy w czasach pokoju i celebrujemy naszą wolność – po cichu następują zmiany na najwyższym szczeblu. Zmiany te dokonują się metodami, o których nie usłyszymy w Wiadomościach ani słowa.
Służby specjalne Patryka Vegi to historia tajnej jednostki operacyjnej, w skład której wchodzą doświadczeni profesjonaliści z doskonałym przeszkoleniem. To oni zajmować się będą eliminacją niewygodnych jednostek i dezinformacją przy użyciu środków wychodzących poza standardowe procedury. Wszystko ma odbywać się w całkowitym utajnieniu. Skład jednostki: podporucznik Aleksandra “Białko” Lach (Olga Bołądź), Kapitan Janusz Cerat (Wojciech Zieliński) i pułkownik Marian Bońka (Janusz Chabior) – każdy doświadczony w innym departamencie, od SB, przez ABW, aż do weterana wojny w Afganistanie. Film ukazuje przebieg werbunku oraz działań nowego wywiadu. Reżyser postawił na dynamikę i choć w samym obrazie nie ma zbyt wielu rasowych scen akcji, dzieje się dużo i różnorodnie (niektóre wydarzenia rozgrywają się poza Warszawą, w Iraku i we Włoszech). Ponadto w Służbach Specjalnych wiele jest “satelitarnych” ujęć, które – niczym we Wrogu publicznym Tony’ego Scotta – przypominają o wszechobecnych obserwatorach. Zadania przypisane nowemu wywiadowi stawiają go poza prawem, a same okoliczności zdarzeń są dla widza dziwnie znajome. Znajomo wyglądają też niektórzy bohaterowie filmu Vegi – wszak odwzorowują znane osobistości świata polityki, co jest zabiegiem dość ryzykownym.
Śmierć Barbary Blidy, samobójstwo Andrzeja Leppera – te i inne wydarzenia odbijają się echem w filmie, a niektórzy z żyjących polityków odszukać mogą na ekranie zastanawiająco podobne do siebie postacie (np. Antoni Macierewicz, który samym filmem Vegi nie jest zachwycony). Wykonywanie rozkazów od generała (Wojciech Machnicki) to nie jedyne zajęcie bohaterów. Reżyser portretuje także ich życie prywatne, co pozwala budować kontrasty praca-dom, porusza też kwestie osobistych zmagań. Bońka walczy z nowotworem, “Białko” z rodzinną traumą, Cerat z niepłodnością. Pojawiające się w tle zagadnienie religii jest tu zaakcentowane w sposób zaskakująco dojrzały i przemyślany. Zmaganiom bohaterów z życiem poświęcono wystarczająco dużo czasu ekranowego, by zbudować stosunkowo wiarygodne portrety psychologiczne. Są to także popisy aktorskie godne uwagi i nagrodzenia – Janusz Chabior i Olga Bołądź grają tu pierwsze skrzypce.
Zarówno w sekwencjach “służbowych”, jak i “prywatnych” na uwagę zasługuje drugi plan. Obecność Jana Frycza, Agaty Kuleszy, Andrzeja Grabowskiego czy Eryka Lubosa to dobre wieści, zważywszy na zręczny dobór ról. W swoich scenach każdy z nich się sprawdza, nie ma tu szarż aktorskich, każdy wypełnia swój fragment filmu w dobrym stylu. Na tym polu najmniej interesująca jest postać Kamilli Baar, która wciela się w żonę Cerata. Można zrzucić odpowiedzialność za to na rolę, jaka jej przypadła. Zarówno jej język, poprzetykany natrętnymi anglicyzmami, jak i styl bycia nie budzą sympatii – nie jest to do końca wina aktorki, bardziej scenariusza. Epizodyczne występy naturszczyków są wątpliwej klasy – i zasadniczo można to usprawiedliwić chęcią reżysera do udokumentalizowania niektórych scen – lecz marna to pociecha, gdy kwestie owi amatorzy wypowiadają z wyczuwalną sztywnością, nienaturalnie. Szczęśliwie dla filmu, scen tych nie ma zbyt wiele.
Zbyt wiele nie ma też muzyki – została właściwie wyparta przez niskie, basowe pomruki z nutką elektroniki. Musiał być to jednak zabieg celowy i przemyślany – wszak tą kwestią zajął się Łukasz Targosz, kompozytor wcale dobrej muzyki do Kamieni na szaniec.
Podczas seansu Służb specjalnych pojawiły się w mojej głowie mieszane uczucia. Dwugodzinny film oglądało mi się bardzo dobrze, od początku napięcie było wyczuwalne, działo się naprawdę sporo i naprawdę ciekawie, w dodatku seans wcale się nie dłużył. Po wyjściu z kina pojawiła się jednak niepokojąca myśl – film nie dłużył się również dlatego, że został zmontowany jak pełnometrażowy zwiastun. I choć z jednej strony jest to zarzut, to jednak refleksja końcowa jest dla mnie na wskroś pozytywna: Służby specjalne nie tylko dobrze się ogląda. Dawkowanie wydarzeń w trybie “zwiastunowym” sprawia, że chętnie obejrzałbym sequel. Albo serialową wersję.