MŁODOŚĆ (Youth) – doskonały film Paolo Sorrentino
Konkurs główny tegorocznego festiwalu w Cannes aż kipi od zmarnowanego potencjału. Pokładanych w nich nadziei nie spełnili Garrone, Moretti, Van Sant, Villenueve czy chwalony za doskonały, mający premierę dwa lata temu, Dotyk grzechu Jia Zhangke. Koreeda, Haynes, Brize czy Nemes stworzyli filmy dobre lub bardzo dobre, ale pozbawione błysku, którym powinien być obdarzony tytuł wygrywający światowej rangi festiwal. Dzisiaj nadeszła pora na premierę obrazu kolejnego z wielkich faworytów.
W momencie wygaszania świateł przed Młodością Sorrentino byłem pewien obaw. Po części ze względu na to, że duże nazwiska zawiodły mnie w tym roku już niejednokrotnie. Inną sprawą, która spędzała mi sen z powiek był natomiast fakt, że film Włocha realizowany był w języku angielskim, z międzynarodową obsadą. Wszyscy wiemy, że zachodni producenci często potrafią zmarnować pracę nawet najlepszego reżysera. Po zapoznaniu się ze zwiastunem oraz opisem Młodości miałem wrażenie, że Sorrentino może dokonać po prostu uproszczonego przełożenia Wielkiego piękna na filmowy język zrozumiały dla amerykańskiej publiczności. Stąd ta obsada, stąd decyzja o opuszczeniu Włoch. Kiedy światła w canneńskiej sali Lumierów ponownie zaczęły się zapalać wiedziałem, że wszystkie obawy były bezzasadne.
[quote]Na cztery dni przed zakończeniem festiwalu mamy w końcu film godny Złotej Palmy.[/quote]
Młodość nie jest kopią Wielkiego piękna, choć dorównuje melancholijnej opowieści o jesieni życia Jepa Gambardelli.
W trakcie konferencji prasowej Sorrentino powiedział, że pisząc scenariusz nie posiłkował się prozą Tomasza Manna, więcej w tym chyba jednak kokieterii, niż prawdy. Część zdjęć do filmu została stworzona w Davos, czyli szwajcarskim mieście, które stało się niegdyś sceną dla wydarzeń z Czarodziejskiej góry. Bohaterowie Manna przebywali w górskim sanatorium dla wyższych sfer. W cieniu strzelistych szczytów czas zaczynał być odczuwany jako coś materialnego, acz trudnego do zdefiniowania. Obecnego, ale niemożliwego do uchwycenia, opisu. Druga sprawa to Śmierć w Wenecji opowiadająca o włoskiej podróży stojącego na skraju życia kompozytora. Kolejny z tekstów Manna również zajmował się czasem i wspomnieniami, będąc zresztą duchowym poprzednikiem Czarodziejskiej góry, która początkowo planowana była jako ironiczny komentarz do tej opowieści. Tematycznym epicentrum Śmierci w Wenecji była jednak, cóż za przypadek, młodość. Autor kontrastował ją ze starością, drżał z przerażenia nad jej efemerycznym charakterem. Zupełnie jak Paolo Sorrentino, który kontempluje, rozmyśla, wzrusza, ale i bawi, ponieważ czasu nie da się zatrzymać, pozostaje nam jedynie śmiać mu się w twarz.
Wiem, że wprowadzenie było przydługie, biję się w pierś, ale do rzeczy. Bohaterowie Sorrentino przebywają w alpejskim sanatorium dla wyższych sfer. Jeden z nich jest emerytowanym, światowej sławy kompozytorem (Michael Caine), drugi docenionym reżyserem (Harvey Keitel). Prócz nich w ośrodku znajduje się znany aktor przygotowujący się do swojej roli (Paul Dano), piłkarz do złudzenia przypominający Diego Maradonę, cierpiąca po rozstaniu z mężem córka Caine’a (Rachel Weisz), zwyciężczyni konkursu Miss Universe oraz cała menażeria anonimowych i ekscentrycznych postaci. Caine i Keitel to przyjaciele znajdujący się w podobnym wieku, różni ich jednak inne podejście do swojej starości. Kompozytor nie chce słyszeć o dalszej pracy, z uporem maniaka odrzuca kolejne propozycje koncertu dla królowej Elżbiety. Keitel, mimo pracy z bandą hipsterów, usiłuje uwierzyć w to, że jego przyszły film będzie, jak to określa, „filmowym testamentem, pomnikiem zwieńczającym lata udanej pracy twórczej”. Zetknięcie z problemami świata młodych (problemy córki Caine’a wywołane przez syna Keitela) oraz pojawienie się Miss Universe, będące szokiem natury fizycznej, skłaniają ich do ponownego spojrzenia na sytuację, w jakiej się znaleźli.
[quote]Nowy film Sorrentino to seria nieustannych starć pomiędzy starością a młodością, przeszłością a przyszłością, smutkiem i radością. [/quote]
Kiedy za framugą drzwi czai się już śmierć, dostrzegamy jak ulotne jest życie.
Intelektualna przyjemność płynąca z seansu Młodości idzie oczywiście w parze z zachwytem nad jej stroną wizualną. Za zdjęcia do filmu odpowiada Luca Bigazzi, czyli ten sam człowiek, który zaczarował rzymskie uliczki w Wielkim pięknie. Ujęcia obrazujące życie w szwajcarskim sanatorium mogą w zasadzie funkcjonować jako oddzielne dzieła sztuki. Ich kompozycyjna maestria nie jest jednak pustą formą mającą zmienić scenariuszową pustynię w las amazoński. Fotografie Bigazziego, mimo swej wyrazistości, są jedynie dopełnieniem historii, dzięki nim emocjonalne stany bohaterów stają się jeszcze lepiej wyczuwalne, intelektualne rozterki bardziej zrozumiałe. W parze z muzyką Davida Langa (jego utwory również pojawiły się na ścieżce dźwiękowej poprzedniego filmu Sorrentino) stanowią po prostu integralny element doskonałego filmu, o którym z pewnością będzie pamiętać się przez lata.
[quote]W Młodości nie zawodzi również obsada. Caine zalicza najlepszą rolę od wielu lat, bezbłędna jest jego relacja z córką oraz ekranowa chemia pomiędzy nim a Keitelem.[/quote]
Film w dużej mierze opiera się na ścieraniu ich charakterów oraz poglądów na życie, dlatego cieszy fakt, że jako duet sprawdzają się naprawdę świetnie. W epizodycznych rolach radzą sobie również Dano oraz Fonda. Bohaterami Młodości są jednak hollywoodzcy staruszkowie, którzy ze smutkiem, ale i zachwytem spoglądają na ciało młodej modelki, wspominają swoje dziecięce lata i bez skrępowania wyliczają ile kropli moczu wylądowało dziś w ich muszli klozetowej. Bo życie to nie tylko wielkie słowa, czasem sprowadza się jedynie do fizjologii.
Młodość jest pełna ciepła oraz humoru, ale nie brak w niej również melancholii i nostalgii. Przy odpowiedzi na jedno z pytań prasy Michael Caine, żartujący przez całą konferencję prasową, z powagą oznajmił, że musi przerwać swoją odpowiedź, ponieważ zaraz się rozklei. Przed tym stwierdzeniem powiedział, że film Sorrentino jest o tym, co zaczynamy doceniać dopiero wtedy, gdy to stracimy i zdamy sobie sprawę, że nigdy nie będziemy w stanie odzyskać. Zrozumienie dostrzegalne w oczach Keitela i Fondy to jednoznaczne potwierdzenie tego, że Sorrentino się udało. Po raz kolejny.