Leon zawodowiec
„Kultowy film”. „Świetna Natalie Portman”. „Genialny Oldman”. O Leonie zawodowcu, zanim go pierwszy raz obejrzałam, słyszałam dużo właśnie tego typu opinii. Nie za wiele o gatunku albo fabule, ale przede wszystkim o aktorach. I właściwie trudno się dziwić – historia jest banalnie prosta, ale to postacie przykuwają widza do ekranu. Częściowo dzięki grze aktorów, a częściowo dzięki scenariuszowi, który koncentruje się głównie na charakterach Leona (Jean Reno) i Matyldy (Portman).
Zarys fabuły można uczciwie – jak rzadko – zamknąć w jednym zdaniu: „płatny zabójca opiekuje się dwunastoletnią dziewczynką”. Bo – to pytanie kieruję do tych, którzy film widzieli – co innego jest waszym zdaniem w tym filmie ważniejsze? Zgoda, mamy jeszcze kompletnie psychotycznego Stansfielda (naprawdę genialny Gary Oldman, i wcale nie mówię tak, bo mam lekkiego hopla na jego tle), ale on w zasadzie niewiele w tym filmie robi. Głównie jest psychotyczny i pomaga posunąć akcję do przodu. Jednak to relacja między Leonem a Matyldą znajduje się w centrum uwagi. Jest dziwna, jest pokręcona, jest fascynująca i można ją różnie interpretować.
Poznajemy Leona, gdy przyjmuje zlecenie od swojego szefa, Tony’ego. Wykonuje je szybko, sprawnie i efektywnie, jednak gdy obserwujemy Leona w jego mieszkaniu, sprawia wrażenie raczej dużego dziecka. Porusza się powoli, mało mówi, codziennie rano pije mleko. Jean Reno zdecydował, że zagra Leona tak, jakby mężczyzna był troszeczkę opóźniony mentalnie i dzięki temu widz nie odnosi wrażenia, że zabójca zagraża małej Matyldzie. Leon jest emigrantem – nikogo nie zna, cały czas spędza samotnie: pielęgnuje swojego jednego, jedynego kwiatka, robi brzuszki, czasem wychodzi do kina.
Matylda, podobnie jak Leon, sama musi znaleźć dla siebie zajęcie. Jej rodzice niemal w ogóle nie zwracają na nią uwagi. Dziewczynka ustawicznie kłóci się ze starszą siostrą, na rozkaz matki robi zakupy. Dużo czasu spędza, przesiadując na klatce schodowej i paląc papierosy. Zachowuje się bardziej jak dorosła, ale i w Leonie, i w Matyldzie można wyczuć swego rodzaju dziecięcą naiwność oraz niewinność. Te dwa zupełnie różne, oddzielne światy spotykają się, gdy pojawia się Stansfield, i rozpoczyna się początkowo niechętna przyjaźń.
W filmie, który powinien być, wydawałoby się, z założenia nastawiony na akcję, najwięcej jest jednak scen, w których bohaterowie spędzają razem czas.
Piją mleko, razem ćwiczą, Leon uczy Matyldę fachu, Matylda podkształca Leona w dziedzinie popkultury, o której mało wie. Dziewczynka zachowuje się często infantylnie – na przykład w momencie, gdy mówi portierowi hotelu, że Leon nie jest jej ojcem, ale kochankiem. Dziecinne zachowania z gatunku „nie do końca rozumiem, co mówię, ale powiem to, żeby zrobić wrażenie” zdarzają się jej ciągle i tworzą wyczuwalne napięcie między nią a Leonem, zmuszając go w ten sposób do myślenia o niej w kategoriach, które mu wyraźnie nie odpowiadają.
Warto przy okazji odnotować, że rodziców jedenastoletniej wówczas Natalie Portman byli początkowo przeciwni pomysłowi, by dziewczynka zagrała w tak brutalnym filmie (choć, jeśli chodzi o ścisłość, nie przepadam za pokazywaniem każdego rozciętego jelita na ekranie, a Leon był jednak tutaj dosyć subtelny). Aktorka wspomina w wywiadach, że to ona ostatecznie ich przekonała. Opowiadała także, że kręcenie Leona miało miejsce niedługo po wypadku na planie Kruka, gdy na skutek strzału z pistoletu zginął Brandon Lee, więc wyjątkowo starannie szkolono ją, do czego służy każda śrubka w broni, z której korzystała na planie. Dodatkowo rodzice Natalie Portman ustalili z reżyserem filmu Lucem Bessonem, że dziewczynka może mieć tylko pięć scen, gdy „pali” papierosy – „pali”, ponieważ nie chcieli, aby pokazywać ją, gdy wciąga lub wydmuchuje dym, a do tego Matylda miała rzucić palenie w trakcie filmu. Wszystkie te warunki zostały całkowicie spełnione.
Na drugim planie znajduje się głównie Stansfield. Gary Oldman robi tutaj niesamowite wrażenie: jego bohater jest kompletnie pomylony, trochę przerysowany, ale ogląda się go znakomicie. Oldman sporo improwizował podczas kręcenia filmu – wliczając w to jego słynny okrzyk „EEEEVEEEERYYYYYOOOONEEEE!” – i niejednokrotnie zaskakiwał swoich współpracowników, robiąc coś, czego w scenariuszu nie było, i wywołując u nich uczucie dyskomfortu. Jego występ, choć niezbyt długi, także zapada w pamięć jeszcze długo po obejrzeniu Leona.
Leon był dla Bessona projektem pobocznym. Reżyser zaczął pracę nad Piątym elementem, ale produkcja opóźniała się ze względu na inne zobowiązania Bruce’a Willisa, więc w międzyczasie napisał i nakręcił Leona. Piąty element stanowi dobrą rozrywkę, którą się miło i sympatycznie ogląda, ale Leon stanowi moim zdaniem lepszy, ambitniejszy film chociażby ze względu na to, jak różnie można odczytywać pewne sceny i zachowania bohaterów. Leon zyskał zresztą status filmu, który trzeba koniecznie obejrzeć. I zasłużył sobie na to; głównie dzięki bardzo dobremu aktorstwu i inteligentnemu scenariuszowi. Tak więc powtórzę: „genialny Oldman”. „Świetna Natalie Portman”. „Kultowy film”.