search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Kupiliśmy zoo

Filip Jalowski

19 marca 2012

REKLAMA

Prawdopodobnie nigdy nie zdecydowałbym się na obejrzenie „Kupiliśmy zoo”, gdyby na reżyserskim krześle ustawionym na planie filmu nie zasiadł Cameron Crowe. Mimo tego, że Amerykanin nie kręci filmów wybitnych, to przez te wszystkie lata udało mu się wyrobić swój oryginalny, autorski podpis. I chociaż jego kino, próbując opowiadać o ludzkich uczuciach i wyborach, częstokroć ociera się o banał, to wciąż daleko mu do typowo hollywoodzkiego wyrobnictwa. Filmy Crowe’a są „jakieś”, a „Kupiliśmy zoo” nie stanowi w tym przypadku żadnego wyjątku.

Scenariusz filmu przypomina nieco skrypt znany polskiemu widzowi ze „Spadkobierców” Alexandra Payne’a. Rodzina zostaje rozbita, ze względu na śmierć matki, a samotny ojciec nie do końca potrafi poradzić sobie z sytuacją zastaną po odejściu małżonki. Jedno z dzieci, w przypadku „Kupiliśmy zoo” będzie to kilkuletnia córka, jest dla niego oparciem i pocieszeniem, drugie natomiast – nastoletni syn – buntuje się przeciw jego decyzjom i sytuacji, w której zostało postawione po śmierci drugiego z rodziców. Zagubiony i rozbity ojciec postanawia zmienić coś w życiu zarówno swoim, jak i swoich podopiecznych. W przypadku „Spadkobierców” mamy do czynienia z kontrowersyjną decyzją odstąpienia od sprzedaży rodzinnego majątku umiejscowionego na jednej z hawajskich wysepek, w filmie Crowe’a zaś – jak sugeruje sam tytuł – ojciec wchodzi w posiadanie ogrodu zoologicznego. W obu produkcjach niezwykłe okoliczności natury stają się zatem tłem dla opowieści o nowym początku i szukaniu wzajemnego zrozumienia.

Tym, co wyróżnia „Kupiliśmy zoo” na tle filmu Payne’a jest właśnie wspominany już autorski podpis Camerona Crowe’a. Po seansie „Spadkobierców” czułem, że cała ta historia o rodzinie poszukującej płaszczyzny do dialogu jest jedynie kolejną, skrojoną pod oskarową galę opowiastką jakich wiele. Film Crowe’a, mimo zdecydowanie „lżejszej atmosfery”, wzbudził we mnie pozytywne emocje i pozostawił przeświadczenie, że jest czymś więcej, aniżeli skrupulatnie wymalowaną wydmuszką.

Może to właśnie decyzja o zrezygnowaniu z przedstawiania świata jedynie w zimnych barwach, a co za tym idzie – pokazanie rodzinnego dramatu i drogi, jaką należy przebyć, aby go zażegnać w kolorystyce ciepłej, podtrzymującej na duchu zadecydowało o wyjątkowości (choć nie wiem, czy to słowo nie brzmi w tym przypadku zbyt mocno) filmu? Dzięki takiemu podejściu Crowe mógł pozwolić sobie na nieco inne zogniskowanie opowieści. Nie tkwimy jedynie w świecie rodzinnego dramatu, ale i w rzeczywistości, w której depresję przeżywać może również ekscentryczny niedźwiedź grizzly, czy zbliżający się do kresu życia tygrys bengalski. Wątki poważne są zatem wciąż przeplatane z tymi mniej ważkimi – komediowymi, ekscentrycznymi, czy czysto obyczajowymi. Film staje się „ciepły”, zupełnie jak te barwy, którymi się go maluje.

Dodatkowym atutem „Kupiliśmy zoo” jest, jak w każdym filmie Crowe’a, muzyka. Tym razem za stworzenie ścieżki dźwiękowej odpowiada islandzki artysta, frontman grupy Sigur Rós,  Jónsi. Melancholijna, ale wciąż pełna nadziei muzyka utrzymana w niepowtarzalnej stylistyce zespołu z krańca Europy doskonale podkreśla emocje rodzące się pomiędzy poszczególnymi bohaterami opowieści. Użyta w finale filmu „Hoppípolla” (jeden z utworów znajdujących się na doskonałej płycie „Takk…”, nagranej oczywiście przez Sigur Rós) w moim odczuciu streszcza natomiast całą historię. Po Polsku tytuł ten znaczyć ma mniej więcej tyle, co „Skaczemy po kałużach”. Niezwykle ciepły utwór oraz stworzony do niego teledysk opowiadają o tym, że w każdym z nas – niezależnie od wieku oraz okoliczności – tkwi dziecko, które spogląda na świat nieco naiwnie, lecz – z d drugiej strony – bez charakterystycznego dla ludzi dorosłych krytycyzmu. Właśnie przez taki pryzmat należy spojrzeć na „Kupiliśmy zoo” – w tym filmie wszyscy są dziećmi, wszyscy dorastają i wszyscy są nieco naiwni (łącznie z twórcami), ale tkwi w tym wszystkim ta niezwykła przyjemność, jaką niegdyś czerpało się z udanego skoku we wcześniej upatrzoną kałużę.

Choć wielkie plakaty na mieście mogą odstraszać, sugerując kolejny rzewny romans z hollywoodzkimi gwiazdkami w rolach głównych, zalecam ich zignorowanie. „Kupiliśmy zoo” naprawdę może oczarować, podobnie jak Scarlett Johansson, która chyba jeszcze w żadnym filmie nie wyglądała tak naturalnie, a co za tym idzie – pięknie.

A na koniec:

Sigur Rós – Hoppípolla from Sigur Rós on Vimeo.

REKLAMA