search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Koliber

Piotr Han

22 listopada 2013

REKLAMA

Koliber1Jason Statham jest jednym z największych herosów współczesnego kina akcji. Jego nazwisko stało się niemal synonimem uczciwej i bezpretensjonalnej rozwałki. Obecnie jednak proste, „twardzielskie” filmy nie cieszą się taką popularnością jak w latach 80. i 90., kiedy udział w tego typu projektach uczynił Arnolda, Sylvestra, Stevena  i Bruce’a gwiazdami pierwszej wielkości. Ich duchowy następca – czyli właśnie Statham – musi się zadowolić (przynajmniej na chwilę obecną) statusem gwiazdy filmów klasy B. Oczywiście Statham wystąpił w kilku „pierwszoligowych” produkcjach, jednak w powszechnej świadomości jego nazwisko stało się synonimem niskobudżetowego kina akcji.

Statham nie jest tutaj bez winy, bo z radością i bez krępacji przyjmuje propozycje udziału w tego typu filmach. Dlatego też nie mam pretensji do statystycznych kinomanów, którzy informacje o premierze kolejnych projektów Jasona przyjmują pogardliwym wzruszeniem ramion. Okazuje się jednak, że taką samą postawę przyjęli również polscy dystrybutorzy filmowi, którzy w przypadku „Kolibra” prawdopodobnie nie zadali sobie nawet trudu zapoznania się z tym tytułem, tylko z miejsca zakwalifikowali jako gniot, którego nie ma sensu wprowadzać do nadwiślańskich kin. Nasi szanowni dystrybutorzy popełnili tutaj poważny błąd.

Każdy, kto myśli, że „Koliber” jest kolejnym B-klasowym akcyjniakiem, może się bowiem bardzo zdziwić w czasie seansu. Fabuła filmu opowiada o byłym żołnierzu, Joeyu Smithcie (oczywiście Jason S.), który na skutek traumatycznych doświadczeń po powrocie z Afganistanu stał się bezdomnym narkomanem. W wyniku zbiegu okoliczności jego sytuacja niespodziewanie ulega zmianie – przypadkowo trafia do luksusowego apartamentu, który został czasowo opuszczony przez prawowitego i niczego nie podejrzewającego właściciela. Smith zrywa z nałogiem i zaczyna pracować dla chińskich gangsterów, jako człowiek od brudnej roboty. W tym samym czasie nawiązuje nić porozumienia z pomagającą bezdomnym polską zakonnicą (Agata Buzek – więcej o niej w dalszej części niniejszej recenzji).

Koliber3

Były komandos, który zostaje cynglem na usługach mafii? Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to kolejny z serii taśmowo produkowanych filmów ze Stathamem. Są to jednak tylko pozory. Twórcą „Kolibra” jest bowiem Steven Knight, czyli człowiek odpowiedzialny za scenariusze „Wschodnich obietnic” Cronenberga i  „Niewidocznych” Stephena Frearsa. Knight więcej uwagi niż kryminalnej intrydze poświęca portretowaniu podziemnego, „nielegalnego” Londynu. Stolica Wielkiej Brytanii jest – przepraszam za użycie wyświechtanego określenia – prawdziwym wieloetnicznym tyglem, gdzie przedstawiciele poszczególnych grup narodowych starają się znaleźć swoje miejsce (Polacy, Chińczycy, czy – jak we „Wschodnich obietnicach” – Rosjanie lub „Niewidoczni” Afrykanie). Bez wątpienia kreślenie portretu tego swoistego anty-Londynu jest tym, co najlepiej wychodzi Stevenowi Knightowi.

Jednak samo ciekawe uniwersum nie „pociągnie” filmu bez wciągającej historii i dobrze rozpisanych bohaterów. Dla przykładu: „Wschodnie obietnice”, nie licząc interesującego tła, nietypowego klimatu i roli Viggo Mortensena, nie miały wiele do zaoferowania i na płaszczyźnie fabularnej raziły sztampowością i schematycznością. Śpieszę jednak zapewnić, że „Koliber” jest filmem lepszym. Historia przetrąconego wewnętrznie weterana, który próbuje choć na chwilę wrócić do świata żywych, aby odkupić winy, jest ciekawa i dobrze poprowadzona. Spora jest w tym też zasługa Jasona Stathama, który doskonale pasuje do tej roli. Nie jest to oczywiście kreacja wagi oscarowej, ale Anglik naprawdę daje radę. Ciężko mi jednoznacznie ocenić, czy jest to zasługa jego talentu, czy też maestrii speców od castingu, którzy znaleźli  idealnie nadającego się aktora. Warto też dodać, że jak na film ze Stathamem znajduje się tu stosunkowo mało walk i scen akcji. I nie są one są tutaj najważniejsze.

Koliber2

Niestety „Koliber” nie jest pozbawiony wad. Z tego materiału mogło i powinno wyjść coś znacznie lepszego.  Rażą licznie fabularne uproszczenia. Dodatkowo Knightowi nie udało się sprawić, aby historia, która oparta jest na karkołomnych założeniach, wydała się bardziej wiarygodna. Autor znacznie lepiej i subtelniej maluje tło niż zdarzenia i bohaterów znajdujących się na pierwszym planie. Ambicji i charakterystycznego stylu nie można Knightowi jednak odmówić. Gdyby jednak nieco podszkolił się w kwestii opowiadania historii i dramaturgii, to byłby skazany na sukces. Jednak w „Kolibrze” widoczny jest brak reżyserskiego wyczucia.

Większość polskich  widzów nie miała okazji zapoznać się z dramatycznym wcieleniem Jasona Stathama oraz śledzić artystycznych poczynań Stevena Knighta. Nasi dystrybutorzy, którzy rzekomo powinni dobrze znać się na filmie, prawdopodobnie zasugerowali się nazwiskiem Stathama i nie ściągnęli tego filmu do naszych kin. Oczywiście trzeba tutaj wspomnieć, że „Koliber” praktycznie w żadnym państwie nie trafił do szerokiego rozpowszechniania, jednak polskim dystrybutorom zdarzało się już wprowadzać na nasze ekrany czysto telewizyjne produkcje z zagranicy, które nie doczekały się kinowej premiery nigdzie indziej.

392568.1

Ich awersja do tego aktora musi być naprawdę wielka, skoro nie zwrócili nawet uwagi na to, że ekranową partnerką Stathama jest Agata Buzek, czyli było nie było znana polska aktorka. Gra tutaj dużą i ważną rolę, a ze swojego zadania wywiązuje się naprawdę dobrze. Ze swojej nieco schematyczne rozpisanej postaci wyciska wszystko, co tylko możliwe.

W kraju, gdzie największym wyróżnieniem dla pisarza jest  „przetłumaczenie na wiele języków” i sukces na Zachodzie wynosi go do rangi półboga, a muzycy nagrywają płyty po angielsku, śniąc po nocach o międzynarodowej karierze, takie niedopatrzenie wydaje się wręcz nieprawdopodobne.  Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że inna polska aktorka robiąca „karierę” za granicą – Weronika Rosati – grywa jedynie żałośnie małe epizodziki, które przez polskich speców od marketingu sprzedawane są jako co najmniej duże role drugoplanowe.

Odchodząc nawet od etycznych i zdroworozsądkowych aspektów takiego działania, film ograny polską twarzą w obsadzie miałby znacznie większe szanse na kasowy sukces niż niejedna z dużych tegorocznych premier. Dlatego też dziwi mnie, że duża rola Agaty Buzek w solidnym brytyjskim dramacie obok rozpoznawalnego nad Wisłą aktora (hitowy slogan: Polka zniszczyła „Niezniszczalnego”!) nie skusiła żadnych speców od kinowego marketingu, którzy to rozliczani są przede wszystkim z wpływów generowanych przez „ich” filmy. Czyżby zobaczyli, że gra tam Statham, więc z góry uznali, że nie warto poświęcać kilku minut na krótki internetowy rekonesans, bo nawet polskie nazwisko tutaj nie pomoże? A może zaważyły tutaj jakieś inne, nieznane zwykłym śmiertelnikom czynniki?  Z chęcią poznałbym odpowiedź.

Ps. Jak widać zwiastun sugeruje typowe Stathamowe kino, z którym “Koliber” ma niewiele wspólnego. Może więc dystrybutorzy – tak jak widzowie – sugerują się trailerami przy selekcji filmów?

REKLAMA