HEADLESS – kino klasy Z
Dotąd recenzowałem filmy, które nie pozostawiały wątpliwości co do swoich rozrywkowych intencji. Projekcja Headless powinna być jednak poprzedzona komunikatem: „Mocno przymrużcie oczy. Tak mocno, żebyście ani na chwilę nie zapomnieli, że wszystko, co zobaczycie, jest wyłącznie zabawą”.
Po Blair Witch Project nikt już się nie nabierze na przypadkowo odnaleziony film, który po latach wprowadzono do dystrybucji (o found footage przeczytasz więcej tutaj). Headless reklamowany jest jako slasher z 1978 roku (czyli tego samego, w którym do kin trafił Halloween – protoplasta gatunku), rzekomo zbyt brutalny i bezpardonowy jak na swoje czasy. Aktorzy faktycznie noszą stroje z epoki, ale jakość obrazu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia ze stylizacją. Twórcy filmu proponują widzom układ: „Przygotowaliśmy dla was drobne oszustwo, nie starczyło hajsu na nic realniejszego, ale jeżeli dacie się wciągnąć, to obiecujemy, że będzie ciekawie”.
Warto przyjąć te warunki.
[quote]Headless jest w dużym stopniu apoteozą bezsensownej przemocy, nie da się do takiego scenariusza dobudować żadnej ideologii i w żaden sposób nie można go wybronić przed zgorszeniem.[/quote]
Po zaledwie kwadransie widz ma za sobą kilka okrutnych zabójstw, których główny motyw to rozczłonkowywanie oraz tytułowa dekapitacja. Niby nic takiego, ale jeżeli dodam, że odcięte głowy służą jako gadżet do wyjątkowo zwyrodniałej masturbacji, wielu może zacząć się zastanawiać: „Jak można recenzować taki film?”. Na szczęście w miarę upływu czasu Arthur Cullipher udowadnia, że nie porwał się na prostacką rozrywkę dla wykolejeńców.
Michael Myers, Jason Voorhees, Freddy Kruger – czego tak naprawdę można się o nich dowiedzieć z ponad trzydziestu filmów, w których wystąpili? Zbudowali marki, ale nigdy nie byli ich głównymi bohaterami, mało kto zna choćby nazwiska aktorów wcielających się w te postacie. W Headless kanon nie został zmieniony (jak w na przykład Behind the Mask: The Rise of Leslie Vernon), wciąż dużą część fabuły zapychają nudnawe dialogi nastolatków. Różnicą jest natomiast podjęcie próby wyjaśnienia, dlaczego pojawiają się ludzie, dla których zabijanie to niemal czynność fizjologiczna.
Centralną postacią Headless jest bezimienny morderca, którego fani niekomercyjnych horrorów mogli poznać przy okazji wcześniejszej produkcji Culliphera (choć nie jako reżysera, lecz fachowca od efektów specjalnych i producenta). W Found nasz zdeprawowany psychopata występował w roli bohatera filmu, który stał się inspiracją dla właściwego zabójcy. Tutaj przybliżona zostaje jego własna historia, począwszy od dzieciństwa. Jak nietrudno się domyślić, jest to dzieciństwo wprost prowadzące do tworzenia arcydzieł sztuki współczesnej lub masowego wybijania okolicznej ludności. Pomysł przypomina nieco film The Baby z 1973 roku, w którym grupa kobiet daje upust szaleńczej mizoandrii, zniewalając jedynego mężczyznę w rodzinie wewnątrz ogromnej kołyski. Twórcy Headless ukazują jednak nie tylko drogę do szaleństwa, ale także seryjnego mordercę tuż po osiągnięciu satysfakcji. Wściekłego, pełnego nienawiści do siebie, swojej przeszłości i wszystkiego, co jest jeszcze przed nim. Momentami można mu wręcz współczuć.
Sprawny reżyser potrafi wiele ukryć w filmie, ale brak funduszy zawsze jest widoczny i właśnie to jest największą bolączką Headless. Jakość obrazu i podkładu dźwiękowego pozostawiają wiele do życzenia – w odróżnieniu od Found jest to produkcja w stu procentach amatorska, a jej jedyny techniczny atut to efekty specjalne.
[quote]Twórcy nie pożałowali ani krwi, ani uciętych łbów, ani innych fragmentów ciał.[/quote]
Wizualnie najciekawszą sceną jest ta, w której jedna z ofiar wpada do błotnistego wądołu wypełnionego zwłokami. Trudno tu stwierdzić, co jest jeszcze człowiekiem, a co już grudką gleby. Jeżeli z czegoś trzeba było zrezygnować, to chwała Cullipherowi za to, że zdecydował się na wszystko poza efektownymi scenami odbierania życia, bo przecież one stanowią esencję horroru. Autorzy recenzowanych przeze mnie wcześniej Silverhide i The Fetish Set zagubili się w budowaniu tajemniczej atmosfery, a także w zbędnych dialogach, zapominając o tym, że nie tylko filmowy stręczyciel ma potrzebę oglądania śmierci, ale także osoby sięgające po film opowiadający o jego „perypetiach”.
Obsada Headless jest bardzo nierówna. Tworzą ją amatorzy, ale niektórzy mają naturalne predyspozycje do zasilania lichych telenowel, u innych można wyczuć zadatki na gwiazdy gatunku. Pierwsze skrzypce gra Shane Beasley, choć w pewnym sensie ma także najłatwiejsze zadanie. Kiedy ostatnio widzieliście film o szczęśliwym człowieku, który ma cudowną rodzinę, wymarzoną pracę i raduje się życiem, a jednocześnie jest intrygujący i zagłębianie się w jego myśli następuje niemal bezwiednie? Dobro w horrorze to nuda, i właśnie dlatego produkuje się koszulki czy figurki z podobizną Michaela Myersa, a nie z Laurie Strode.
Headless nie jest filmem dla początkujących widzów horroru. Żeby czerpać z niego satysfakcję, trzeba mieć wyrobiony mechanizm zamieniania przerażenia w śmiech, a zgorszenia w zabawę. W kategorii gore i exploitation jest to jeden z lepszych filmów ostatnich lat. Nie polecam go wyłącznie tym, u których mdłości pojawiały się w trakcie tak „delikatnych” produkcji jak chociażby Piła.
korekta: Kornelia Farynowska