DZIECKO ROSEMARY. Miniserial Agnieszki Holland
Normal
0
21
false
false
false
PL
X-NONE
X-NONE
/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}
Jeżeli ktoś zabiera się za remake takiego filmu jak Dziecko Rosemary, to zapewne nie ma złudzeń, że jego dzieło uniknie porównań do zacnego poprzednika. Takie przedsięwzięcie wymaga albo wielkiej odwagi, której Agnieszce Holland nigdy nie brakowało, albo lekkomyślności, o którą nigdy w życiu bym jej nie posądził. Zatem niewątpliwie odwaga i pewność siebie, pragnienie reinterpretacji znanego horroru w nowoczesnym duchu, a także (jak przyznaje Holland) chęć zmierzenia się z gatunkiem musiały popchnąć autorkę W ciemności do sięgnięcia po książkę Iry Levina.
Dwuodcinkowy miniserial Agnieszki Holland jest luźną adaptacją, w przeciwieństwie do filmu Romana Polańskiego z 1968 r. Akcja nowej wersji zostaje przeniesiona do współczesnego Paryża. Młode małżeństwo – Rosemary i Guy Woodhouse (Zoe Saldana i Patrick J. Adams) przeprowadzają się tutaj z Nowego Jorku, by zacząć nowe życie. Wkrótce poznają Margaux i Romana Castevetów (Carole Bouquet i Jason Isaacs) – tajemniczą parę, która oferuje im wolny apartament w „Chimerze”, jednym z najstarszych budynków w mieście, zamieszkanym przez paryską śmietankę towarzyską. Guy, pisarz przeżywający twórczą blokadę, dostaje posadę profesora anglistyki na Sorbonie. Więzi z nowymi sąsiadami zacieśniają się coraz bardziej, a nawet inspiracja w pewnym momencie spływa na Guya nie wiadomo skąd. Młodej parze do pełni szczęścia brakuje tylko upragnionego potomka…
Oprócz rdzenia fabularnego zmienia się praktycznie wszystko. Castevetowie nie są już „starymi pierdzielami”, jak to ujęła w jednym z wywiadów Agnieszka Holland (jak zwykle rozbrajająco szczerze), ale młodymi (albo przynajmniej młodszymi niż w oryginale) i pięknymi ludźmi sukcesu. Guy nie jest już aktorem, a Hutch jedną osobą. Jego postać zostaje rozpisana na dwie inne – Julie (Christina Cole) i komisarza Fontaine’a (Olivier Rabourdin). Do tego dostajemy rozszerzony i zmodyfikowany wątek poprzedniej ofiary satanistów, na którym opierać się będzie prywatne śledztwo głównej bohaterki, a także całą mieszankę różnych motywów i wątków, istniejących bądź nie w kanonicznej wersji (mieszankę dziwną w smaku dla wielbicieli pierwowzoru, aczkolwiek przyjemną i lekkostrawną).
Najciekawszym elementem serialu jest sama Rosemary, która w rękach Agnieszki Holland przeszła prawdziwą ewolucję. Główna bohaterka nie jest już zagubioną dziewczynką, której niewinność i naiwność wykorzystują sataniści, ale silną i przebojową kobietą, świadomą swojej seksualności i odpowiedzialną za własne wybory. W pewnym momencie dowiadujemy się nawet, że w Nowym Jorku to ona utrzymywała męża, gdy jeszcze pracowała jako tancerka. Podczas kluczowej dla filmu sceny gwałtu nie jest bierna, jak to przedstawił w swojej wersji Roman Polański, a wręcz przeciwnie – nie można tu nawet mówić o żadnym gwałcie, a raczej o brutalnym i zwierzęcym akcie seksualnym. Związek Rosemary i Guya to równorzędny i nowoczesny związek partnerski, przeciwstawiony staroświeckiemu modelowi małżeństwa, w którym żona pełni funkcję ozdoby u boku męża (bo tak właśnie wygląda małżeństwo Woodhouse’ów w oryginalnej wersji).
Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że Agnieszka Holland nie ma w temacie Dziecka Rosemary nic do dodania oprócz widocznych, genderowych manifestacji, dla których horror nie stanowi najsprawniejszego nośnika i które pozostają całkowicie nieczytelne dla widzów niezapoznanych z pierwowzorem. Oprócz silnego charakteru Rosemary, który wcale nie zmienia pierwotnej wymowy dzieła, serial nie oferuje świeżego spojrzenia na historię Woodhouse’ów. Wodzeni innymi ścieżkami docieramy do tego samego miejsca, w które zawędrowaliśmy razem z Romanem Polańskim.
Co najbardziej rozczarowujące, Dziecko Rosemary w interpretacji Agnieszki Holland traci swój największy, suspensowy atut, a mianowicie to, że mając do czynienia z oryginałem, nie wiemy do końca, czy spisek satanistów nie jest wymysłem chorej wyobraźni głównej bohaterki. W serialu narracja poprowadzona jest jednoznacznie. Pełno tu scen, w których Woodhouse knuje z satanistami za plecami żony, mnóstwo ukradkowych spojrzeń, natrętnie śledzonych przez kamerę i innych elementów nie pozostawiających wątpliwości, że spisek nie jest wymysłem Rosemary. Taki zabieg bezpośredniości pozbawia historię uroku i sprawia, że wszystko wyłożone jest na tacy. Nie ma tu elementu zaskoczenia, żadnej inteligentnej gry z widzem, czegoś, co mogłoby wbić nas w fotel bez uciekania się do krwawej łaźni. Zamiast kapitalnego wątku psychologicznego mamy tu klasyczne zabiegi horroru gore, których pozbawiona jest pierwotna wersja – szokujące i widowiskowe sceny śmierci poszczególnych postaci, a także standardowe chwyty zwyczajnych straszydełek, takie jak nagłe zbliżenia, budowanie napięcia poprzez montaż i muzykę etc.
Podobne wpisy
Niestety aktorsko serial wypada bardzo przeciętnie. Nie ma tu wybitnych kreacji, tak samo jak nie ma beznadziejnych. Zoe Saldana w roli wojowniczej matki jest poprawna, aczkolwiek na dłuższą metę drażnią jej ciągłe, nieartykułowane wrzaski. Carole Bouquet i Jason Isaacs jako małżeństwo z wyższych sfer skrywają w sobie coś upiornego, zapowiadającego przyszłą grozę, aczkolwiek brakuje im czegoś charakterystycznego – czegoś, dzięki czemu moglibyśmy ich zapamiętać. Patrick J. Adams wśród wiodącej czwórki wypada najgorzej. Nie ma w nim tego zimnokrwistego cwaniactwa, charakterystycznego dla książkowego Guy’a, a przez to motywacja jego serialowego odpowiednika, przez Adamsa wyposażonego w cieplejsze cechy (jak wyeksponowana troskliwość i czułość w stosunku do żony) wydaje się mglista i nie do końca logiczna. Śmiesznie wręcz wypada w roli szefa paryskiej policji pozbawiony charyzmy Olivier Rabourdin, ze swoim zabawnym akcentem i znudzonym wyrazem twarzy.
Należy wspomnieć również o klimatycznym motywie muzycznym Antoniego Komasy-Łazarkiewicza, który nie dorównuje jednak mistrzowskiej kompozycji wieloletniego współpracownika Romana Polańskiego – Krzysztofa Komedy, który to motyw szerzej znany jest jako “Mroczna kołysanka”.
Nowe Dziecko Rosemary, choć niepozbawione zalet, nie wytrzymuje konfrontacji z klasykiem. W żadnej kategorii. Dwie najbardziej znane sceny z filmu Polańskiego – gwałt i scena kołyskowa nie znajdą w serialu Agnieszki Holland godnych konkurentów. Scena gwałtu (a raczej stosunku) nie szokuje ani trochę i nie zdradza nawet ambicji dorównania montażowemu kunsztowi pierwowzoru, a ciary towarzyszące oryginalnej scenie kołyskowej, gdy słyszymy z ust wyznawców szatana upiorne okrzyki „hail, satan!”, wtórujące diabolicznej muzyce, zastąpione zostaną znużeniem i rozczarowaniem. Brak tu piorunującego kontrastu między początkową atmosferą herbatki u dziadków, a wybuchem karnawałowego szaleństwa po tym, jak prawda wychodzi na jaw – po nagłym uwolnieniu skondensowanych emocji i sparaliżowaniu widza. U Holland mamy tylko herbatkę u dziadków.
Dla wielbicieli wersji z 68 r. Dziecko Rosemary Agnieszki Holland będzie tylko ciekawostką. Dla reszty (i mówię to z zaburzonej perspektywy takiegoż wielbiciela) stanowić może nie do końca straszne straszydełko do poduszki. Niczego głębszego tutaj nie uświadczymy. A szkoda…