9 KOMPANIA / 9 рота [kino rosyjskie]
Rosjanie uwielbiają filmy wojenne. W czasach ZSRR II Wojna Światowa była zdecydowanie najważniejszym tematem dla kinematografii tego kraju. Komunistyczne władze wykorzystywały kino jako znakomity nośnik propagandy i radzieckiej mitologii, wg której ZSRR jest narodem bohaterów, gotowych dla ojczyzny poświęcić wszystko i dzięki tej determinacji pokonać każdego wroga. Żołnierze ukazywani przez filmy wojenne produkcji ZSRR przeżywali w armii mnóstwo przygód, szalały za nimi kobiety, po powrocie do domu spotykali się z ogromnym uznaniem, a władza hojnie rozdawała im medale. Widz po obejrzeniu takiego filmu miał zapragnąć wstąpić do armii i dokonać czynów równie heroicznych, jak postaci ze srebrnego ekranu.
Im więcej czasu mijało od Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, tym więcej filmy wojenne miały wspólnego z rzeczywistością. Jeszcze przed rozpadem Związku Radzieckiego powstał film „Idź i patrz” Elema Klimowa, który akcent kładzie na okropieństwa wojny, a nie bohaterstwo Armii Czerwonej. Wydaje mi się, to właśnie dzieło Klimowa sprawiło, że rosyjscy filmowcy zaczęli pozwalać sobie na przełamywanie mitologii.
Ów trend zaowocował kilkoma arcydziełami, spośród których „9 kompania” jest filmem zdecydowanie najpopularniejszym.
Obraz Fiodora Bondarczuka dotyczy wydarzeń mających miejsce tuż przez końcem sowieckiego imperium, kiedy radziecki kolos brał udział w krwawym, trwającym blisko 10 lat konflikcie w Afganistanie. Pokazuje losy grupy wcielonych do Armii Radzieckiej chłopaków od momentu opuszczenia domu rodzinnego, przez proces szkolenia, który rękoma chorążego Dygało (świetny Michaił Poreczenkow) czyni z nich żołnierzy z prawdziwego zdarzenia, aż po wcielenie do tytułowej 9 kompanii i udział w ciężkich walkach z Mudżahedinami.
Bondarczuk pokazuje swoich bohaterów ze wszystkimi wadami i zaletami – pozwala nam obserwować proces kształtowania się charakterów, pojawiające się między nimi konflikty i rodzącą się przyjaźń, co sprawia, że widzowi naprawdę trudno ich nie lubić. Każdy z członków drużyny trafia do wojska z innej bajki – mamy tu pełen przekrój osobowości: od artysty malarza, który zgłoszenie się na ochotnika do Afganistanu motywuje tym, że wojna jest dla niego szczytem piękna, po wychowanka domu dziecka, który znakomicie zna głód i nędzę. Ci chłopcy w normalnym życiu w czasie pokoju nie chcieliby nawet ze sobą rozmawiać, jednak ubrani w takie same mundury, jednakowo ostrzyżeni na zero i poddani temu samemu wojskowemu treningowi stają się dla siebie braćmi.
Armia Radziecka w „9 kompanii” pokazana jest bez przemilczeń – doświadczeni w boju oficerowie charakteryzują się nie tylko odwagą, ale też brutalnością i skłonnością do zabijania traumy za pomocą wódki. Bondarczuk nie oszczędza nam też niewybrednego, męskiego poczucia humoru, które stanowi jeden z największych atutów tego filmu. Podczas sceny w której instruktor demonstruje rekrutom jak działa plastik płakałem ze śmiechu razem z bohaterami filmu. Po raz kolejny okazuje się, że rosyjskie poczucie humoru jest bardzo bliskie polskiemu.
Film Bondarczuka zrealizowany został z ogromnym rozmachem, jest jednak pozbawiony propagandowego zadęcia, które tak bardzo drażniło w filmach wojennych kręconych w czasach związku radzieckiego. Co prawda reżyser oddaje żołnierzom sprawiedliwość eksponując ich odwagę, jednak nie boi się głośno powiedzieć, że ich męstwo – niestety – nie na wiele się zdało. „9 kompania” ma jednoznacznie antywojenny wydźwięk, podobnie jak inne wybitne, rosyjskie filmy wojenne: wspomniany „Idź i patrz” czy „Jeniec Kaukazu” Siergieja Bodrowa. Jeśli ktokolwiek nie widział jeszcze „9 kompanii” – radzę to jak najszybciej nadrobić.