Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Pierwszy sezon „Reachera”, stanowiący ekranizację powieści inaugurującej cykl o przygodach tytułowego bohatera, czyli „Poziomu śmierci”, szturmem zdobył ekrany telewizyjne w 2022. Bardzo ciepłe przyjęcie przez widzów sprawiło, że niemal od razu podjęto decyzję o zaadaptowaniu kolejnych tomów serii o niegdyś wojskowym śledczym, a obecnie włóczędze z wyboru, który podróżuje bez celu po USA i wymierza sprawiedliwość. W drugiej odsłonie dano mu do pomocy dawnych towarzyszy z oddziału, a finałowa akcja niebezpiecznie zbliżyła się do granicy absurdu, już wcześniej mocno szturmowanej przez wyczyny Reachera (Alan Ritchson). Mimo to, mnie osobiście pierwsze dwa sezony bardzo przypadły do gustu i z niecierpliwością oczekiwałem na nowe odcinki. Obserwowanie jak główny bohater spuszczał łomot typom spod ciemnej gwiazdy przywodziło mi na myśl VHS-owe akcyjniaki, w których protagonista się kulom nie kłaniał i robił to, co powinno być zrobione. Świetnie się to oglądało.
Twórcy wzięli sobie do serca słowa krytyki mówiące, że wprowadzenie do scenariusza towarzyszy Reachera zbyt rozmyło fabułę i w trzeciej odsłonie stawiają sympatycznego kolosa w centrum akcji. Przez większość czasu to on jest siłą sprawczą wydarzeń, na nim koncentruje się kamera. Historia zaczyna się w momencie, gdy heros ratuje pewnego chłopaka przed porwaniem. Okazuje się, że to już druga próba uprowadzenia młodzieńca, więc jego ojciec Zachary (Anthony Michael Hall) oferuje Reacherowi pracę jako ochroniarz syna. Wkrótce wychodzi na jaw, że to dopiero początek kłopotów, a cała intryga jest dużo bardziej skomplikowana niż się z początku wydaje. Co więcej, bohatera dopada również pewna niedokończona sprawa z przeszłości, jeszcze z czasów służby wojskowej.
Trzeci sezon okazał się delikatnym rozczarowaniem. Główne miejsca akcji w pierwszych kilku odcinkach, czyli rozległa posiadłość Zachary’ego Becka oraz pobliskie miasteczko sprawiają wrażenie wymarłych, prawie nikogo tam nie ma. Wcześniej, nawet gdy fabuła rozgrywała się w zabitej dechami dziurze Margrave, mieścina żyła swoim małomiasteczkowym życiem, coś się działo, w tle przechadzali się mieszkańcy zajęci swoimi sprawami. Tutaj wygląda to jak plan filmowy produkcji o końcu świata, gdy wszyscy ludzie zniknęli, a pozostał jedynie Reacher i kilka innych osób. Nie do końca wyszło również scenarzystom stworzenie klimatu zagrożenia. W drugim sezonie, mimo że bohaterowie podróżowali po różnych miejscach, czuło się autentyczne napięcie, niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu, natomiast w najnowszej odsłonie niby też to mamy – Reacher działa „pod przykrywką” i w każdej chwili może zostać zdemaskowany – jednak wszystko jest jakieś takie letnie, nieprzekonujące. Szkoda również, że czarny charakter, Quinn (Brian Tee), mimo kreowania go na wyjątkowo obrzydliwego typa, nie dorównuje tym z poprzednich sezonów. Na szczęcie trochę lepiej wypadają postaci drugoplanowe, na czele z powracającą Frances Neagley (Maria Sten) i nową twarzą w obsadzie, Susan Duffy (Sonya Cassidy). Ta pierwsza tworzy z Reacherem fajny, kumpelski duet, a ta druga jest policjantką, z którą bohater współpracuje. Między Ritchsonem i Cassidy czuć chemię, wszelako dużo mniejszą niż między nim a Willą Fitzgerald z pierwszego sezonu.
To tyle, jeśli chodzi o najpoważniejsze minusy. Generalnie bowiem, mimo wad, trzecią przygodę Reachera oglądało mi się dobrze, a pod koniec, szczególnie w dwóch ostatnich odcinkach, serial wrócił na swój zwykły, bardzo wysoki poziom. Na główną atrakcję najnowszej odsłony od samego początku zapowiadała się walka między Reacherem, a gigantycznym Paulie’em (znany choćby z „Indiana Jones i artefaktu przeznaczenia” Olivier Richters). I tutaj twórcy „dostarczyli”. Pojedynek jest odpowiednio brutalny, epicki i składa się z kilku części. A jego zakończenie to niemal dosłowna ilustracja zasady „Strzelby Czechowa”. Wprawdzie Richters najlepiej wypada, gdy się nie odzywa i „gra” ciałem (a jest o głowę wyższy od Alana Ritchsona, który mierzy ponad 1,90 m), ale w bójkach wypada wiarygodnie. Finałowa akcja i rozprawienie się z głównym antagonistą też daje sporo frajdy, przy czym ostatnie sceny z poprzedniego sezonu, choć bardzo przesadzone, oferowały więcej wrażeń.
Brakuje mi takich bezpretensjonalnych fabuł o czytelnym podziale na dobro i zło, w których główny bohater robi to, co powinno zostać zrobione. Bez zbędnych pytań, wątpliwości i dylematów moralnych. Reacher przypomina nieco herosa znanego z westernów – bezimiennego faceta, przyjeżdżającego w jakieś miejsce, zaprowadzającego tam porządek, po czym odjeżdżającego w stronę zachodzącego słońca. Bo przecież właśnie tym są zarówno książki Lee Childa jak i ich ekranizacje – westernami, w których rozsiane po Dzikim Zachodzie osady zostały kosmetycznie zastąpione współczesnymi metropoliami i miasteczkami, a wierzchowce samochodami. Cała reszta – czyli relacje międzyludzkie, zło i sposób jego zwalczania – pozostała niezmieniona.
Mimo, że trzecia odsłona podobała mi się mniej niż poprzednie, z niecierpliwością czekam na kolejne przygody Reachera. Twórcy planują również stworzyć uniwersum skupione wokół tej postaci i już zapowiedzieli spin off o perypetiach Frances Neagley oraz czwarty sezon właściwego cyklu – Alan Ritchson właśnie ogłosił, że będzie on oparty na trzynastej powieści cyklu, „Jutro możesz zniknąć”.