Raj: wiara
Tekst to raczej esej, aniżeli recenzja. Zdradza on pewne elementy Miłości i Wiary Ulricha Seidla, lecz (w odczuciu autora) nie wpłynie to negatywnie na odbiór tych filmów.
Oglądając filmowe „Raje” Ulricha Seidla ciężko nie odnieść się do kontekstu, który interpretacyjnie kusi najbardziej. Trylogia Austriaka (rozpoczęta przez zeszłoroczną Miłość, kontynuowana przez Wiarę, a mająca zakończyć się wyświetloną na Berlinale 2013 Nadzieją), przewrotnie lub nie, nawiązuje do ikonologii chrześcijańskiej. Istnieje jednak pewien problem, ponieważ „wiara”, „nadzieja” oraz „miłość” pisane z małych liter, to – jak od najmłodszych lat uczą katechizmy – Trzy cnoty boskie. Gdy powiększymy pierwsze litery, słowa zmienią się jednak w imiona trzech młodych męczenniczek, które miały zginąć za to, że ich matka – Zofia (Mądrość) – odmówiła złożenia ofiar na ołtarzu Diany. Przed śmiercią dzieci miały przejść wymyślne tortury zakończone ścięciem głów. Wszystko obserwowała Zofia, która zachęcała córki do wytrwałości, a ostatecznie umarła z bólu nad ich utratą.*
Trzy cnoty, czy trzy ofiary?
Do czego odwołuje się zatem Seidl? Do ostatecznego aktu zaufania Bogu, powierzenia mu życia? A może do potworności samej idei poświęcenia miłości ostatecznej, bo miłości matki do dzieci, w imię wiary i nadziei właśnie? Czym są w jego filmach wiara, nadzieja oraz miłość? I czy w ogóle może być o nich mowa?
W „Wierze” Seidl bezpośrednio odwołuje się do chęci wręcz fizycznego doświadczenia boskiej obecności. Główna bohaterka, Anna Maria, na co dzień pracuje w szpitalu. W wolnym czasie jej życie kręci się wokół krucyfiksów, psalmów, samobiczowania i prób nawracania innowierców oraz „owieczek”, które skręciły z bożej ścieżki. Wraz z figurką Marii przemierza lokale zamieszkiwane przez napływową ludność muzułmańską oraz meliny, w których czuć opary alkoholu lub szaleństwa wywołanego kiepską sytuacją społeczną. Maria wierzy, że wizyta świętej figurki może coś zmienić, jakoś pomóc. Jednakże, gdy do domu wraca jej niepełnosprawny mąż, muzułmanin, Anna Maria zawodzi. Fanatyczna wiara bierze górę nad uczuciem. Najbardziej przerażające jest jednak to, że ucieczka w kierunku wiary była jedną z reakcji na groźbę utraty męża, a co za tym idzie i miłości, na którą Anna tak długo czekała.
Kiedy rok temu główne bohaterki Miłości poszukiwały usług młodych Kenijczyków na afrykańskim wybrzeżu, mieliśmy do czynienia z bardzo podobną historią. Teresa, niezaznajomiona jeszcze ze światem seksturystyki, dała wciągnąć się w emocjonalną grę. Seidl wciągał w nią również widza, który w malarskich kompozycjach ciał splecionych w delikatnych promieniach słońca, zaplątanych w moskitiery poruszane przez powiew wentylatorów, chciał dostrzec uczucie. Niestety, podobnie jak w Wierze, tak i w pierwszej części trylogii miłość uciekała bohaterom przez palce.
Wiara wcale nie rezygnuje z malarskości poprzedniczki. Jej wizualny klimat zmienia się jednak całkowicie. Delikatne, pastelowe, pełne naturalnego światła kolory zostają zastąpione przez półmroki i wręcz kompulsywne symetrie. Bohaterowie wciąż błądzą jednak w poszukiwaniu tego samego raju. Dla Seidla najważniejszą z „trzech męczenniczek” jest „miłość”. Mimo tego, że podtytuły kolejnych części trylogii ulegają zmianie, to w istocie w centrum wciąż pozostaje ten sam problem (mówię tu w kontekście pierwszych dwóch części cyklu, choć jestem przekonany, że Nadzieja wiele tu nie zmieni). Pod odmiennymi grymasami ludzkich masek gnieżdżą się u Seidla emocje i, przede wszystkim, rozpaczliwa potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem. Wszyscy bohaterowie filmów Austriaka potrzebują wiary, nadziei oraz miłości w tym pozytywnym kontekście, natykają się jednak na emocjonalne tortury rodem z opowieści o Zofii i jej trzech córkach.
Miłość – Wiara
To, jak Seidl definiuje „raj”, który pojawia się w tytule każdego z trzech filmów nie jest jednoznaczne. Odżegnywałbym się jednak od opinii, które w Miłości, Wierze i Nadziei (pojawiły się już pierwsze recenzje) widzą jedynie seksualne frustracje oraz krytyczne spojrzenie na religię chrześcijańską. To raczej filmy o błądzeniu, poszukiwaniu bliskości. I, choć może to i gruba przesada oraz zbytni dramatyzm, nie mogę wyrzucić z głowy rozmowy, jaką u Saint-Exupéry’ego odbył Mały Książę i wąż zamieszkujący ziemską pustynię. Kiedy chłopiec poczuł się samotny i spytał gada o to, gdzie są ludzie, zwierzę odpowiedziało, że między nimi jest się równie samotnym, jak na pustyni. W świecie Seidla ta teza funkcjonuje wprost doskonale, pozostaje jednak ostatnia część trylogii, Nadzieja. Jednak, czy warto się łudzić?
* Historia istnieje w kilku konfiguracjach, w których zmienia się m.in. rola Zofii, niemniej przytoczoną wersję spotyka się najczęściej.