PRZEZ CIEMNE ZWIERCIADŁO. Wizjonerskie science fiction na kwasie
Wybór padł na ekranizację powieści Philipa K. Dicka Przez ciemne zwierciadło, a efektem prac reżysera i całej ekipy jest mroczna, niejednoznaczna opowieść o walce o tożsamość w świecie powoli zmierzającym do samounicestwienia.
O ile Życie świadome było całkowitym eksperymentem narracyjnym, mieszającym formułę dokumentu z wątkami fabularnymi i czystą animowaną kreacją, o tyle Przez ciemne zwierciadło jest już w pełni ukształtowaną, choć nie najłatwiejszą w odbiorze fabułą. Ekranizacja powieści mistrza literatury SF opowiada o Stanach Zjednoczonych opanowanych przez narkotykową epidemię – zagadkowa substancja D uzależniła już 20% populacji, a policja, by przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się specyfiku, wprowadziła superdokładny system inwigilacji społeczeństwa. W tej chorej rzeczywistości funkcjonuje Bob Arctor (Keanu Reeves), działający pod przykrywką policjant, który infiltruje środowisko narkomanów, jednocześnie samemu będąc ofiarą uzależnienia. W pracy używa dynamicznego kombinezonu, który wykorzystuje ponad półtora miliona różnych wizerunków, by skutecznie ukryć tożsamość noszącego go funkcjonariusza. Największy problem Boba to jednak nie uzależnienie od substancji D, a uczucia, którymi zaczyna darzyć obiekt swojego śledztwa, dilerkę Donnę Hawthorne (Winona Ryder).
Przez ciemne zwierciadło wypełnia całe mnóstwo scen dialogowych napędzanych narkotycznym paliwem, dlatego celne diagnozy społeczne przeplatają się tu z czystym delirycznym bełkotem. Te dialogi są jednak najlepszym podsumowaniem stanu, w jakim znajdują się bohaterowie uzależnieni od substancji D – gdzieś w połowie drogi między “złotym strzałem” a wieczną nirwaną. To właśnie w tych naćpanych rozmowach kryje się największa wartość filmu Linklatera: teorie spiskowe, fantastyczne wizje, wspomnienia odjechanych wydarzeń – to wszystko pojawia się w rozmowach nafaszerowanych narkotykami bohaterów. Prym w tych deliberacjach wiodą współlokatorzy: mitoman James Barris (genialny Robert Downey Jr.) i nieco głupawy Ernie Luckman (znakomity jak zwykle Woody Harrelson) – ta dwójka, przypominająca postaci z wczesnych obrazów Linklatera, Slacker i Uczniowska balanga, zapewnia filmowi niezbędną dawkę humoru. Zabawne postacie drugoplanowe nie przysłaniają jednak całościowego nastroju Przez ciemne zwierciadło – humor jest tu zaledwie elementem pozwalającym uchronić się od rzucenia się w odmęty szaleństwa.
Ponoć Philip K. Dick wszystko to, co opisał w powieści, widział na własne oczy podczas swoich doświadczeń z amerykańską subkulturą narkotykową lat 70. Nie wiadomo, czy podobne ekscesy widział także Linklater, ale Przez ciemne zwierciadło w jego wydaniu mniej skupia się właśnie na nich, więcej czasu poświęcając temu, jak narkotyki wpływają na psychikę bohaterów. Ekranizacja Dickowskiej dystopii bardziej przypomina więc film noir, w którym femme fatale okazuje się owa substancja D, determinująca poczynania i popędy postaci. Dzięki nałożeniu warstwy animowanej na materiał aktorski, a zwłaszcza dzięki owemu dynamicznemu kombinezonowi, Richardowi Linklaterowi udało się wywołać wrażenie permanentnego odrealnienia przy jednoczesnym zakorzenieniu tej opowieści w świecie zrozumiałym dla widzów. Zamiast stworzyć wysokobudżetowy, gwiazdorsko obsadzony thriller science fiction (co zresztą, musicie przyznać, byłoby bardzo nie w jego stylu), Linklater zrealizował oniryczny, odpowiednio mroczny dramat kryminalny o autodestrukcyjnych skłonnościach ludzkości. A przy tym sprawił, że Przez ciemne zwierciadło wygląda obłędnie.