Popołudniowa igraszka
Autorką recenzji jest Monika Wiszniewska.
Czy kobieta mieszkająca w pięknym domu na przedmieściach Los Angeles, która ma odnoszącego sukcesy zawodowe męża i 5-letniego synka może mieć w ogóle jakieś powody do narzekania? Odpowiedź na to pytanie otrzymujemy już w pierwszej minucie filmu „Popołudniowa igraszka”, kiedy to główna bohaterka Rachel (Kathryn Hahn) odbywa sesję u psychoterapeutki (Jane Lynch), ubolewając m.in. nad zaniedbanym życiem erotycznym w swoim związku.
Wbrew pierwszym wrażeniem, pełnometrażowy debiut Jill Soloway (która do tej pory dała się poznać głównie jako producentka seriali – m.in. „Sześciu stóp pod ziemią” i „Wszystkich wcieleń Tary”) nie jest kolejną z rzędu produkcją o nieszczęśliwym małżeństwie, lecz intrygującą opowieścią o zawiłych relacjach między „amerykańską mamuśką” a młodą prostytutką.
Pomysł na film zrodził się w głowie reżyserki już dziesięć lat temu, kiedy to trafiła do klubu ze striptizem i przeszedł jej przez myśl plan „ocalenia” jednej z pracujących tam tancerek erotycznych. Z podobną sytuacją spotykamy się w „Popołudniowej igraszce”. Za namową przyjaciółki, chcąca naprawić seksualne życie Rachel proponuje wiecznie zapracowanemu partnerowi (Josh Radnor) wypad do nocnego klubu. Co więcej, ten zamawia dla jej prywatny taniec erotyczny. Całe zdarzenie popadłoby pewnie w niepamięć, gdyby nie fakt, że efektem śledzenia na Twitterze przez główną bohaterkę pewnej budki z kawą jest spotykanie ze spotkaną w lokalu striptizerką McKenną (Juno Temple). Między kobietami nawiązuje się nić sympatii, a kolejne dni upływają im na długich rozmowach. Gdy McKenna popada w kłopoty, Rachel daje jej dach nad głową a nawet powierza opiekę nad synkiem.
Taki obrót wypadków mógłby sugerować, że „Popołudniowa igraszka” to uwspółcześniona wariacja na temat „Pretty Woman”, gdzie w rolę wybawcy zamiast przystojnego milionera wciela się mamuśka z przedmieść. Mamy tutaj jednak do czynienia z odmienną konwencją. Im lepiej poznajemy Rachel, tym bardziej przekonujemy się, że to ona jest w tej relacji osobą wołającą o pomoc. Zdaje się, że chęć wyprowadzenia McKenny z niemoralnej ścieżki to jedynie pretekst, by wpuścić do monotonnego życia trochę świeżości i rozrywki. W tym kontekście, główna bohaterka zdaje się być nikim innym, jak kolejnym klientem striptizerki. Co więcej, gdy dowiaduje się ona, że McKenna świadczy usługi seksu za pieniądze, dezaprobata ustępuje ciekawości poznania chociaż rąbka świata płatnej miłości. Wszystko to prowadzi do katastrofy, która zdaje się być naturalną koleją rzeczy.
Portretując praktycznie własne sąsiedztwo (reżyserka sama mieszka w dzielnicy Silver Lake, gdzie dzieje się akcja filmu), Soloway nie unikała krytyki i ironii, co przekłada się na wiarygodność przedstawionego środowiska. Duża też w tym rola świetnie dobranej obsady. Choć niewątpliwie najlepiej zaprezentowała się Kathryn Hahn a Juno Temple odnotowała prawdopodobnie najbardziej udaną rolę w swej karierze, niewiele ustępują im aktorzy kreujący wyraziste postacie drugoplanowe (w szczególności Jane Lynch jako terapeutka, która z namiętnością przenosi życie prywatne do pracy oraz Michaela Watkins w roli uosabiającej sztywne konwenanse bogatych przedmieść Jennie).
Podkreślając fakt, że reżyserka obracała się na planie w świecie, którego jest integralną częścią (niektóre aktorki są nawet jej koleżankami z Silver Lake), zarzucić jej można nieco zbyt mało wyrafinowane i wnikliwe poprowadzenie postaci Rachel. Choć film przekonująco obrazuje stagnację nieaktywnych zawodowo przedstawicielek wyższych sfer (w końcu mają one to, do czego większość osób stara się dążyć), odnieść można wrażenie, że wszelkie życiowe aspiracje i poczynania głównej bohaterki były chwilowym kaprysem, które stały się mało istotne wobec tego, co otrzymała w finałowej scenie.
Nawiasem mówiąc, podczas spotkania po seansie „Popołudniowej igraszki” w ramach American Film Festival we Wrocławiu Soloway przyznała, że planowała mniej oczywiste zakończenie filmu. Niestety, zdecydowała się na rozwiązanie, które wpisuje się bardziej w schematy mainstremowych produkcji. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę fakt, że film nie jest stricte dramatem, a elementy komediowe reprezentują wysoki poziom i, co nie takie oczywiste, rzeczywiście śmieszą, „Popołudniowa igraszka” może być prawdziwą gratką dla tych, którzy szukają inteligentnego kina niekoniecznie odcinającego się diametralnie od dogmatów głównego nurtu.