POKOT. Kontrrecenzja
Powoli wstaje nowy dzień. Nad górami leniwie rozlewa się ciepły, pomarańczowożółty blask wschodzącego słońca. Między zielonymi gałęziami drzew prześwituje jego światło, które odbija się w porannych kroplach rosy na trawie. Po polanie biegną dwa psy, ścigając rzucony im patyk, a w powietrzu słychać radosny świergot ptaków. Aż chce się wybiec boso na polanę, otworzyć ramiona i przywitać naturę.
Sielanka, że Szymon Szymonowic by się nie powstydził. Tak właśnie wygląda świat w najnowszym filmie Agnieszki Holland, Pokocie. Patrzymy na niego oczami głównej bohaterki, Janiny Duszejko (Agnieszka Mandat), emerytowanej inżynier, obecnie nauczycielki języka angielskiego. Zwariowana starsza pani mieszka w chatce na uboczu miasteczka. Arkadyjska iluzja niebawem pryska, gdy pewnego dnia psy Duszejko, Lea i Białka, nie wracają na noc do domu. Kobieta, która nazywa suki „swoją rodziną”, rozpoczyna poszukiwania. A jakby tego było mało, ktoś w okolicy zaczyna mordować myśliwych.
Zagadka kryminalna to jednak tylko pretekst. Holland idzie bowiem wiernie śladem Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk, powieści, na podstawie której napisała wraz z jej autorką scenariusz. I podobnie jak Tokarczuk w swojej książce, Holland łączy tutaj różne gatunki. Pojawiają się elementy bajki, sielanki, thrillera i kryminału. Nad wszystkim dominuje jednak przesłanie proekologiczne; wadą tej krainy mlekiem i miodem płynącej jest obecność myśliwych, brutalnie i sadystycznie mordujących niewinne zwierzęta mieszkające w pobliskich lasach.
W świecie Pokotu funkcjonuje jeden podział. Albo jesteś po stronie zwierząt, albo jesteś potworem. Miłośnik natury lub morderca. Tutaj nie ma trzeciego wyjścia, żadnego kompromisu, nikogo pośrodku tego konfliktu. Jeśli zaliczasz się do tych złych, jesteś albo myśliwym, albo księdzem, albo policjantem, ewentualnie ich kombinacją. Jeśli zaliczasz się do tych dobrych, jesteś Janiną Duszejko. Osoby, które widzą świat w barwach szarości, a nie czarno-biało, nie odnajdą się w tym filmie. Pokot to film boleśnie łopatologiczny, dosadny i moralizatorski, jednostronny.
Nikt nie lubi ultimatum, zwłaszcza tak jaskrawego, należałoby się więc spodziewać, że film przedstawi świetne argumenty uzasadniające tak skrajny podział. Tymczasem Duszejko, która samotnie reprezentuje miłośników natury i próbuje walczyć z myśliwymi, jest przerysowana do bólu. Jeżeli ktoś przyzna się, że ma inne zdanie niż ona, kobieta zazwyczaj reaguje histerycznie, wygłaszając płomienne przemówienia, czasami w dodatku brzmiące komicznie. Niestety, nawet jeśli czasami zdarza się jej wygłosić coś, co uderza swoją słusznością – jak na przykład jej wściekły wywód na temat tego, że nie pojmuje idei okresu ochronnego dla zwierząt, dlaczego jednego dnia nie wolno strzelać do dzików, a następnego już tak – zaraz potem zachowuje się jak wariatka, rzucając policjantowi na klawiaturę komputera wysuszoną skórę zwierzęcą i mówiąc, że trzyma w pudełku takie pamiątki, bo kiedyś będzie można z nich sklonować wszystkie zamordowane sarny i dziki. Do tego fascynuje się astrologią, więc ciągle wypytuje ludzi, kiedy się urodzili, ponieważ chciałaby wyliczyć im ułożenie gwiazd, co też nie sprzyja traktowaniu kobiety poważnie.
To raczej karykatura, postać, która sprawia wrażenie raczej parodii postawy proekologicznej, niż postać mająca przekonać nas, by traktować zwierzęta humanitarnie.
Czarne charaktery stojące w opozycji do Duszejko łatwo rozpoznać po sutannie albo broni w ręce. Ksiądz jest fanatykiem, który uważa, że zwierzęta nie mają duszy i nie trafią do nieba; policjanci traktują główną bohaterkę lekceważąco, bo ciągle im wmawia, że to sarny zamordowały ludzi; myśliwi uczestniczą w polowaniach i nie najlepiej traktują swoje partnerki. Widzowi nie pozostawia się żadnych wątpliwości co do charakterów tych mężczyzn – są źli i kropka, koniec dyskusji.
Jedyna osoba opowiadająca się po stronie Duszejko to czeski entomolog Boros (Miroslav Krobot), ale i on szybko znika z pola widzenia. W kręgu jej znajomych znajdują się jeszcze sąsiad Świętopełk Świerszczyński (Wiktor Zborowski), nazywany przez nią Matogą, Dobra Nowina (Patrycja Volny), sprzedawczyni w lumpeksie, oraz Dyzio (Jakub Gierszał), informatyk uwielbiający poezję Williama Blake’a i tłumaczący ją razem z Duszejko. Oni jednak przyjaźnią się z nauczycielką nie dlatego, że podzielają jej opinie, ale dlatego, że okazała im współczucie, sympatię. Odpłacają jej więc tym samym, ale nie biorą udziału w sporze, wokół którego wciąż przecież kręci się akcja. Próbowano pogłębić te postacie, opowiadając w retrospekcjach nieco o ich przeszłości, jest to jednak ukazane za późno i zbyt powierzchownie, by zaangażować emocjonalnie widza.
Pokot właściwie nie daje pola do dyskusji na temat wartości w nim przedstawionych. Nie ma złożonych poglądów, które można by zanalizować. A mógłby wiele zyskać, gdyby o to zadbano. Teraz to niestety film w pewnym sensie wybrakowany. Brak mu zróżnicowanych postaw, więc nie sprawdza się jako dzieło skłaniające do namysłu. Brak w nim wiarygodnych postaci, więc nie sprawdza się jako dramat. Brak w nim scen poświęconych morderstwom, więc nie sprawdza się jako kryminał, nie mówiąc już o tym, że rozwiązanie zagadki jest oczywiste od co najmniej połowy filmu.
Mieszanie gatunków samo w sobie nie jest niczym złym, pod warunkiem, że umie się to robić. Nie umiała tego niestety zrobić Olga Tokarczuk i jej błędy powieliła Agnieszka Holland, czemu w sumie trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że razem pracowały nad scenariuszem. Film ma o tyle przewagę nad książką, że zamiast czytać literki, możemy oglądać przepiękne krajobrazy Kotliny Kłodzkiej i słuchać świetnej muzyki Antoniego Łazarkiewicza. To jednak zdecydowanie za mało, by uznać film za udany.