search
REKLAMA
Recenzje

PIĘĆ KOSZMARNYCH NOCY. Solidny przebój na Halloween [RECENZJA]

Reżyserka nie wyważa otwartych drzwi, ale też nie zadowala się mechanicznym inscenizowaniem sekwencji grozy.

Tomasz Raczkowski

29 października 2023

REKLAMA

Kiedy zobaczyłem w zapowiedziach filmowych tytuł Five Nights at Freddy’s, moje myśli pobiegły automatycznie ku pewnemu przystojnemu oprawcy z koszmarów, który zadebiutował na ekranie ponad trzy dekady temu za sprawą pewnego jegomościa o nazwisku Craven. Okazało się jednak, że to skojarzenie nietrafne, a Freddy w tytule nie ma nic wspólnego z Koszmarem z ulicy Wiązów. Tym większe było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Pięć koszmarnych nocy powstało na bazie popularnej serii gier komputerowych, o których istnieniu – przyznaję – nie miałem pojęcia. Moja ignorancja w zakresie popkulturowych przebojów w pokoleniu dzisiejszych nastolatków (grom towarzyszy też seria książek) to jednak tylko mój problem. Tym bardziej postanowiłem wybrać się na Pięć koszmarnych nocy i sprawdzić, jak sprawdzi się ten film dla kogoś, kto nie stał nawet obok gry czy jej pochodnych.

Gry z serii Five Nights at Freddy’s opierają się na prostym koncepcie, w ramach którego gracz ma za zadanie przetrwać w opuszczonej restauracji zamieszkałej przez niebezpieczne roboty wyobrażające sympatyczne maskotki. Całkiem dobry motyw wyjściowy również na kinowe widowisko grozy. Film Emmy Tammi (Demony prerii) bierze ten koncept z dobrodziejstwem inwentarza, rozbudowując jednak szkieletową fabułę o sensowne postacie. Protagonista Mike Schmidt jest więc dalej nocnym stróżem w od lat zamkniętej pizzerii Freddy’ego Fazbeara, ale tu dowiadujemy się na starcie sporo o tym, skąd się tam wziął. Mike jest życiowym wykolejeńcem, wychowującym nie bez trudu młodszą siostrę Abby, spędzającą dnie na rysowaniu i rozmowach z wyimaginowanymi przyjaciółmi. Cieniem na życiu mężczyzny kładzie się trauma z przeszłości – przed laty na rodzinnym pikniku jego brat został porwany na jego oczach. Mike poświęca każdą noc, by przy pomocy teorii wydobywania pamięci we śnie odtworzyć tamtą sytuację i odnaleźć w niej rozwiązanie zagadki, co stało się z zaginionym. W konsekwencji nie jest najlepszym pracownikiem, co prowadzi go do desperackiego kroku, jakim jest przyjęcie co najmniej podejrzanej oferty nocnego stróżowania w pizzerii. Tam spotyka niepokojące, poruszane mechanicznie maskotki, z którymi z czasem przyjdzie mu się zmierzyć.

REKLAMA

Tammi czerpie garściami z estetyki gry, która sama w sobie nawiązuje mocno do popularnych obecnie ejtisowych wibracji i retroklimatu galerii handlowych, salonów gier i parków rozrywki. Dlatego też w początkowych partiach oprawa audiowizualna filmu sprawia, że można odnieść wrażenie, iż ogląda się spin-off Stranger Things albo kolejną inkarnację Czarnego lustra. Odium wtórności z czasem jednak rozpływa się w solidnie zbudowanym własnym koncepcie świata, który trzyma uwagę widza nawet, jeśli roi się od zapożyczeń czy parafraz. Co wyróżnia Pięć koszmarnych nocy na tle wielu podobnych horrorów to nadspodziewanie zgrabnie poprowadzona intryga – nie ma tu może hitchcockowskiego napięcia i shyalamanowskiej nieprzewidywalności, ale zogniskowana wokół Mike’a fabuła nie jest aż tak oczywista, jak mogłaby być, i oferuje przynajmniej dwa solidne plot twisty, nie stroniąc przy tym od niewymuszonego humoru i absurdu. Może nie przyprawiają one o zawrót głowy, ale cieszą, jak cała inscenizacja morderczego starcia z duchami, które opętały animatroniczne maszyny w opuszczonym przybytku dla dzieci. Tammi nie wyważa otwartych drzwi, ale też nie zadowala się mechanicznym inscenizowaniem sekwencji grozy, z czułością fanki gatunku przygotowując kolejne konfrontacje i fabularne zakręty.

W tym zadaniu pomagają jej też dobrze obsadzeni Josh Hutcherson (Igrzyska śmierci)  jako Mike oraz Elizabeth Lail (Ty) w roli Vanessy, policjantki kręcącej się w okolicy podejrzanej pizzerii. Oboje gładko wpisują się w archetypiczne konwencje przypisane ich postaciom, a w ich interakcjach widać właściwą dawkę chemii, nadającą fabule organicznego oddechu. Wobec tego nie potrzeba nawet więcej od wcielającej się z dość przeciętnym efektem w rolę Abby Piper Rubio, by historia kleiła się na poziomie relacji międzyludzkich. Wisienką na torcie jest jednak niewielka, ale wyrazista rola Matthew Lillarda, którego obecność jest równocześnie mrugnięciem okiem do fanów gatunku, jak i kapitalizacją aktora fantastycznie sprawdzającego się w rolach ambiwalentnych horrorowych person.

Po złożeniu tych wszystkich elementów Pięć koszmarnych nocy okazuje się bardzo solidną gatunkową robotą – film nie udaje, że jest czymś więcej, niż jest, mimo obecności morału obyczajowego nie zagrzebuje się w zbędnych scenach dialogowych, ale też nie próbuje zbyć widza tanim kosztem zagęszczonych jump scare’ów i pretekstowej fabuły. Film Emmy Tammi ma wszelkie zadatki na rzetelny halloweenowy przebój, na który można nawet wybrać się całą rodziną (film ma kategorię od 13 lat)  – ani młodsi, ani starsi widzowie nie będą mieli na co narzekać.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA