Parasolki z Cherbourga. Intymna historia miłości
Autorem tekstu jest Olek Młyński. Zajrzyj na blog autora: EmptyMetalJacket.
W kontekście La La Land wspomina się o wielu nawiązaniach do amerykańskiego kina lat pięćdziesiątych, czyli złotej ery musicali w Hollywood. Oprócz takich klasyków jak Deszczowa piosenka czy West Side Story wymienia się jeszcze jeden, dużo skromniejszy film. Mowa o Parasolkach z Cherbourga z 20-letnią Catherine Deneuve. Intymne dzieło jednego z zapomnianych francuskich nowofalowców, Jacquesa Demy’ego, stało w kontrze do efektownych, rozbuchanych musicali z Hollywood. Film zdobył Złotą Palmę w Cannes, co po latach dosyć trafnie skomentował Alex Dowd: ,,W epoce obfitych musicali, Cannes nagrodziło operę codzienności”. Udowadnia to choćby tak prozaiczny element, jak długość filmu. 90-minutowe Parasolki prezentowały się skromnie w porównaniu z trzygodzinnymi My Fair Lady czy Dźwiękami muzyki.
Utwór podzielono na trzy akty: ,,Odejście”, ,,Nieobecność” i ,,Powrót”, co przywodzi nieco na myśl operową strukturę. Do opery Parasolki nawiązują zresztą na wielu płaszczyznach. Film opowiada historię dwójki mieszkańców tytułowego Cherbourga, których miłość zostaje wystawiona na próbę przez kłopoty finansowe Genevieve (Catherine Deneuve) oraz służbę wojskową Guya (Nino Castelnuovo). Całość komplikuje jeszcze nieplanowana ciąża, w którą zachodzi dziewczyna. Na horyzoncie pojawia się w krytycznym momencie zamożny Roland (Marc Michel), którego pieniądze mogą wyciągnąć z kryzysu dziewczynę. Parasolki są więc rozdzierającą historią o młodzieńczym marzeniu o małżeństwie z miłości, które zostaje wystawione na gorzką próbę. Próżno tu się jednak doszukiwać hollywoodzkiego happy endu: koniec końców pragmatyzm zwycięża nad podpowiedziami dyktowanymi przez porywy serca.
Osobiście uważam, że największą siłę Parasolek stanowi ich umiejętność obrócenia musicalu w uniwersalny utwór, którego nie ograniczają ramy gatunkowe. Historia Genevieve oraz Guya pozostaje intymna, ponieważ duetu głównych bohaterów nie otaczają setki wirujących i śpiewających statystów. Próżno tu doszukiwać się blichtru, efektowności i skomplikowanych choreografii, ponieważ jego bohaterowie, zamiast trafić do świata fantazji, tkwią w rzeczywistości. Demy obrał zupełnie inną drogę, na przekór amerykańskiej konwencji. Zrezygnował z hollywoodzkiego rozmachu na rzecz subtelnej gry scenografią. W zwykłą miejską scenerię tchnął iście pop – artową duszę. Kolorowe stroje, tapety, rowery czy tytułowe parasole stanowią ucztę dla oczu, przywodząc na myśl filmy Douglasa Sirka, czy, wybiegając naprzód, Dario Argento. Każda powierzchnia została utopiona w niesamowitych barwach, uchwyconych przez operatora, Jeana Rabiera, na specjalnej taśmie Eastman. Efektowna barwa wizualna jest jednak jedynie ,,czerwonym śledziem”, który ma odciągnąć uwagę widza od gorzkiej historii, która rozwija się na jego oczach.
Parasolki Demy’ego nie są przy tym próbą kontestacji hollywoodzkich musicali, lecz raczej ich autorską reinterpretacją. Choć na dzieło Francuza raczej w tym kontekście się nie patrzy, to jest ono jednym z ciekawszych przykładów kina Nowej Fali. Bo czyż jej podstawowym założeniem nie była właśnie celebracja artysty – kinofila, który, wyposażony w odpowiednią wiedzę filmową, prezentował swoją osobistą wizję realizmu? Demy łączy w tym obrazie nie tylko grę hollywodzkim kinem gatunkowym, ale także polityczny komentarz. Przecież związek Genevieve i Guya rozpada się, bo chłopak musi wyjeżdżać na, tak znienawidzoną przez wielu Francuzów, wojnę w Algierii.
Statyści przewijający się przez ekran zdają się być zupełnie nie zainteresowani romansem protagonistów. Demy nie podporządkowuje całego świata pod swoją historię. Dramat dwójki młodych kochanków jest tak poruszający, ponieważ dotyczy tylko ich. Nikt nie dołączy do nich, by zacząć radośnie podśpiewywać. Podkreśla to również ścieżka dźwiękowa, która dzięki swej subtelności nie próbuje nachalnie wybić się na pierwszy plan. Stanowi raczej stonowane tło, nadające oniryczny rytm filmu. Umożliwia to ujęcie emocjonalnego skomplikowania całej historii, która stanowi wierny portret młodzieńczego związku, z czasem ewoluującego od naiwnego idealizmu w gorzki realizm. Stosunkowo prosta fabuła zmierza w ten sposób do genialnej finałowej sekwencji, będącej w stanie poruszyć największych twardzieli. Pełna skomplikowanych, niezwerbalizowanych emocji, oszałamia swym jednoczesnym pięknem i zwyczajnością: ,,Czy jest to najsmutniejsze szczęśliwe zakończenie w historii kina, czy najszczęśliwsze smutne zakończenie?”[1] Demy przez cały film otacza swoich bohaterów bajkową miejską scenerią, by zakończyć ich historię w miejscu tak nieefektownym, jak szara stacja benzynowa.
Innym ważnym zabiegiem była decyzja, by całe Parasolki były śpiewane, tak jak w operze. Choć z początku wydaje się to mocno nienaturalne (na przykład gdy Guy śpiewa do klientów w warsztacie samochodowym), z czasem staje się wielką zaletą filmu, umożliwiającą mu zgrabne płynięcie z prądem fabuły. Dzięki temu została przełamana sztuczność gatunku, jakim jest musical. W tym specyficznym mikroświecie śpiew stanowi podstawową formę wypowiedzi, co czyni go zjawiskiem logicznym i naturalnym. Widz nie zadaje sobie pytania: ,,Dlaczego teraz nie śpiewają?”, ani nie patrzy z zażenowaniem na aktorów, którzy ,,spontanicznie” wkraczają w kolejną śpiewaną sekwencję. Jak pisał Jim Ridley: ,,Nie ma gatunku, który wymagałby od widza większej wyobraźni i akceptacji oczywistej sztuczności z nim związanej, niż musical filmowy.”[2] Film Demy’ego tak dużego wysiłku nie wymaga.
Po zwycięstwie w Cannes Parasolki udały się w tryumfalny marsz przez kina w Europie i Stanach Zjednoczonych. Kompozytor, Michel Legrand, rozpoczął karierę w Hollywood. Główny motyw muzyczny: I Will Wait For You stał się jazzowym klasykiem, śpiewanym później przez takich gigantów jak Tony Benett, Frank Sinatra czy Louis Armstrong. Do Catherine Deneuve zaczęły ustawiać się kolejki: rok później zagrała we Wstręcie u Polańskiego, w 1967 roku w Piękności dnia Buñuela, by po latach wystąpić u Von Triera w musicalu Tańcząc w ciemnościach czy u Ozona w Ośmiu kobietach. Jedynym, który nie skorzystał z sukcesu filmu, był reżyser, Jacques Demy. Nakręcił jeszcze później kilka musicali i komedii, jednak nigdy nie udało mu się ponowić sukcesu Parasolek z Cherbourga. Zaś sam film na wiele lat został zapomniany. O jego kopię było ciężko, a jeśli już się jakąś zdobyło, to był to VHS, który obdzierał Parasolki z całej ich wizualnej maestrii. Wydawać by się mogło, że to dzieło powoli odpłynie w stronę zapomnienia. Jednak La La Land i czujni krytycy filmowi dali mu niedawno drugie życie.
[1] Ridley, Jim, Criterion Collection, The Umbrellas of Cherbourg: A Finite Forever, https://www.criterion.com/current/posts/3235-the-umbrellas-of-cherbourg-a-finite-forever, 11.01.2017.
[2]ibidem.