Ostatni przystanek Kurtulus
![film.org.pl_ikona2 | Film.org.pl](https://film.org.pl/wp-content/uploads/2020/12/film.org_.pl_ikona2.jpg)
„Było ich sześć, w (prawie) każdej z nich inna krew, lecz jeden przyświecał im cel…” – tą parafrazą słów jednego z hitów formacji Perfect można by opisać pierwszą długometrażową fabułę, jakiej dopuścił się Yusuf Pirhasan.
„Ostatni przystanek Kurtulus” to obraz, którego nie powstydziłby się sam Almodovar. Duch hiszpańskiego mistrza wręcz unosi się nad kamienicą, będącą głównym miejscem akcji historii zaserwowanej nam przez tureckiego reżysera. Po takim wstępie, żadnym odkryciem nie będzie, iż głównymi bohaterkami tego dzieła są kobiety. Wszystkie są w różnym wieku, pochodzą z różnych środowisk, lecz mimo wszystko, dużo więcej je łączy, aniżeli dzieli; mają ten sam problem – mężczyzn.
Historia zaczyna się w momencie, gdy do właśnie kupionego mieszkania wprowadza się Eylem (Belçim Bilgin). 30-letnia pani psycholog jest sama, a w dodatku unika kontaktu z innymi, czym wzbudza ogromne zainteresowanie wścibskich sąsiadek. Kobiety chcą poznać jej tajemnicę, dlatego, pod różnymi pretekstami, nachodzą nową lokatorkę. Dopiero, gdy Eylem targnęła się na własne życie, postanawiając opuścić ten świat ubrana w swoją nigdy nie wykorzystaną suknię ślubną, wyjaśniła reszcie pań sytuację; ich nowa przyjaciółka została na kilka dni przed ślubem porzucona przez narzeczonego, z którym w dodatku wspólnie kupiła to mieszkanie.
Jak mawiał słynny Henio Lermaszewski z jeszcze słynniejszego „Domu” przy ulicy Złotej w Warszawie: Jak ktoś komuś coś, to choć niewiele, ale zawsze, i właśnie do tej zasady zastosowała się niedoszła samobójczyni, postanawiająca zrewanżować się sąsiadkom. Wtedy wyszło na jaw, iż kobiety nie wiodą tak idyllicznego życia, jak pozornie mogłoby się wydawać. Każda z nich ma swój problem, z którym codziennie musi się zmagać. Vertanuş (Demet Akbağ) od wielu lat opiekuje się niepełnosprawnym ojcem, Goncagül (Nihal Yalcin) marzy o romantycznej miłości na całe życie, lecz póki co musi jej wystarczyć rola wiecznie oszukiwanej nałożnicy lokalnego „gangusa”. Jeszcze większy problem ma Gülnür (Ayten Soykök) i jej córka Tülay (piękna Damla Sönmez), będące każdego wieczora fizycznie i psychicznie torturowane przez partnera matki, upadłą gwiazdę estrady, swoim stylem i aparycją przypominającego mieszankę Krzysztofa Krawczyka z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku oraz członka zespołu Don Vasyla. Temu wszystkiemu do tej pory tylko przyglądała się fryzjerka Füsun (Asuman Dabak), której salon stał się wręcz kwaterą główną bohaterek i stanowiskiem dowodzenia.
Podejrzewam, że większość męskich czytelników się ze mną zgodzi, iż nic tak nie łączy kobiet, jak wspólny wróg. Szczególnie, gdy wróg ten jest płci przeciwnej. Panie, pod silną namową pani psycholog, przechodzącej transformację z osoby pogrążonej w depresji w nieformalnego przywódcę (lub przywódczynię, jeżeli kobiety wolę tę formę) ruchu wyzwolenia kobiet, postanawiają w końcu sprzeciwić się do tej pory panującym porządkom. Jak mówi stara zasada – „przez żołądek do serca” – dlatego panie organizują uroczystą kolację-niespodziankę, mającą sprawić, że damski bokser mieszkający vis-à-vis „psycholożki” chociaż na moment złagodnieje. Niestety, jeżeli jesteś pijany, masz skłonności do traktowania przedstawicielek płci pięknej jako worki treningowe i wracasz wieczorem do domu, to obecność sześciu kobiet, balonów i wyrobów konfetti-podobnych w twoim salonie niesie to ryzyko, iż, delikatnie mówiąc, nie będziesz zachwycony inicjatywą koleżanek twojej żony. I właśnie wtedy na ekranie widzowie mają szansę zobaczyć jedną z najkomiczniejszych scen tego filmu, a mianowicie, wybaczcie mały spojler, przypadkową śmierć porywczego małżonka. Ale chwila, chwila, czy aby na pewno taką przypadkową?
Wraz z momentem śmierci pierwszego samca obraz przechodzi metamorfozę z czegoś, co początkowo moglibyśmy nazwać dramatem, w pełnokrwistą (pełną krwi również) czarną komedię, co tylko wychodzi na plus całemu filmowemu przedsięwzięciu. Panie, czując swoją siłę i bezkarność, rozpoczynają, mniej lub bardziej zamierzoną, wendettę, więc żaden grzesznik płci męskiej nie może czuć się bezpieczny, co doskonale oddaje przestraszony wzrok i nerwowe przełykanie śliny przez męża jednej z bohaterek, będącego przypadkowym świadkiem utylizacji zwłok jednej z ofiar. Na marginesie można dodać, iż panie postanowiły prawie wszystkie ciała wrzucać do… umiejscowionej na podwórzu studni. Patent stary jak świat i sam byłem zaskoczony, jak ten motyw może wciąż śmieszyć.
„Ostatni przystanek Kurtulus” to film tak niesamowicie feministyczny w swojej wymowie, że aż można się dziwić, iż za jego scenariusz, jak i reżyserię, odpowiadają mężczyźni. Dlatego warto zwrócić uwagę na to, z jakim krytycyzmem panowie patrzą na swoich potencjalnych kolegów. W całym obrazie nie pojawia się żaden krystalicznie czysty mężczyzna. Co prawda jest dwóch, których można by zaliczyć do kategorii pozytywnych, lecz pierwszy z nich to wcześniej już wspomniany zahukany mąż nieudacznik, natomiast drugi to nadużywający alkoholu, bezrobotny sąsiad o gołębim sercu, któremu nowa lokatorka wyraźnie wpadła w oko. Cała reszta ekranowych facetów to mniejsze lub większe gnidy, w stosunku do których jedyne co można było odczuwać, to obrzydzenie. Mały, lecz dla fabuły niezwykle ważny, epizod zaliczył tajemniczy złodziej, pojawiający się zawsze w kamienicy w jak najmniej odpowiednim momencie, przez co stan jego posiadania w żaden sposób się nie powiększył.
Twórcy tego dzieła nie ustrzegli się jednak kwestii, jakie wprost można nazwać wtórnymi. Szczególnie rzuca się w oczy wątek pani psycholog, która zamiast pomagać innym, sama jest niestabilna emocjonalnie. Motyw ten został już przerobiony na tyle sposobów, że jako widzowie chyba wręcz już przyzwyczailiśmy się do stereotypu, iż psycholog radzi sobie z problemami wszystkich, tylko ze swoimi nie potrafi. Niestety, pod koniec filmu znowu twórcy serwują nam gatunkową zmianę i obraz wręcz zmienia się w polityczną agitkę, tak bardzo nachalną, że jest to aż niesmaczne. Doskonale rozumiem powagę problemów poruszanych przez twórców, lecz nie trzeba widzom wszystkiego podawać wprost na talerzu. Takie fabularne rozwiązanie sprawia wrażenie, iż nie było innego, lepszego pomysłu na zakończenie tej historii. Szkoda.
Dość ciekawą kwestią jest umiejscowienie akcji tego dzieła. Tytuł filmu „Ostatni przystanek Kurtulus” wskazuje nam miejsce rozgrywania się tych wydarzeń, należącą do prowincji Stambuł, dzielnicę Kurtulus. Tutaj ważne jest samo znaczenie tego słowa, które można odczytywać jako „wyzwolenie”. Wiele nie zdradzę, jeżeli dodam, że faktycznie do tego wyzwolenia dochodzi.
„Ostatni przystanek Kurtulus” to bardzo ważny obraz i chyba jeszcze ważniejszy głos w tureckiej walce kobiet o należne im prawa. Najlepsze jest to, iż tak ważne przesłanie udało się przekazać za pomocą lekkiej czarnej komedii, a nie wzruszającego dramatu obyczajowego. Ta forma może być atrakcyjniejsza dla niektórych widzów, co miało swoje pozytywne odzwierciedlenie w tureckim zestawieniu najbardziej dochodowych filmów. Bardzo dobrego wrażenia po tym obrazie nie zaciera nawet jego kiepskie zakończenie i żałuję jedynie, że tak dobry film nie znalazł się w oficjalnej dystrybucji w Polsce, a można było go obejrzeć jedynie podczas kwietniowego 2. Tygodnia Filmów Tureckich w Warszawie.