search
REKLAMA
Recenzje

ODDECH. Coming of age o rodzącym się pragnieniu i ujarzmianiu fal

Jakub Koisz

31 marca 2019

REKLAMA

Reżyserski debiut Simona Bakera, który wyląduje w Polsce w bardzo ograniczonej dystrybucji, jest sporym zaskoczeniem, podobnie jak ciepło przyjęty, choć niepozbawiony wad dramat hipisowski Wszystko za życie spod ręki Seana Penna. W obu filmach mamy fascynację wolnością, swoisty strach przed zasiedzeniem się i utratą młodzieńczej wolności, a za sterami reżysera, który dotychczas znany był raczej z pracy po przeciwnej stronie kamery. Wspomniane tematy, czyli pochwała siły ludzkiego ducha w starciu z naturą oraz wolności, zaintrygowały aktora znanego z Mentalisty na tyle mocno, że postanowił zmierzyć się z ponoć niełatwą, ale bardzo szanowaną w środowisku australijskich surferów powieścią Oddech.

A wchodzimy w tę historię gładko, bo opiera się ona na micie młodości oraz delikatnej narracji, którą opowiedzieć mogłaby tylko osoba pamiętająca, kiedy bezpowrotnie się w jej życiu coś zmieniło. Dwóch nastolatków, Pikelet i Loonie, włóczy się po plażach maksymalnie długo, tak aby nie wracać za wcześnie do swoich domów. Pikelet nieco się w swoim domu nudzi, bo pochodzi z tak zwanej dobrej rodziny, a Loonie wręcz przeciwnie – ma agresywnego ojca, a dom to miejsce, gdzie po raz kolejny można dostać manto. Ich życie przewraca się do góry nogami, gdy poznają surferów. Chłopcy bardzo szybko wsiąkają w świat ujarzmiania fal i piasku we włosach. Gdy na ich drodze staje żyjąca według własnych reguł dorosła para, czyli Sando i Eva, surfing staje się najważniejszy. Charyzmatyczny mentor oraz jego delikatna żona stają się dla chłopców drogowskazem i pierwszym zetknięciem się ze światem dorosłych, jakiego nie mieli okazji poznać. Wszystko to obserwujemy z perspektywy Pikeleta, który po latach wraca do tych upalnych dni i nocy, wiedząc, że jeśli kiedykolwiek doświadczył ważnych rytuałów przejścia, to właśnie wtedy.

Film Bakera poprowadzony jest z perspektywy nostalgicznej retrospekcji jednego z nastolatków, który już jako dorosły mężczyzna wspomina sensualną i inicjacyjną młodość, a w szczególności moment, w którym zaczął poznawać zupełnie nowe uczucia. Nie jest to zabieg nowatorski, bo retrospekcja to ulubiony chwyt narracyjny, jeśli takowa rzecz kąpie się w morzu nostalgii i analizy własnej tożsamości, ale słoneczna Australia świetnie radzi sobie wizualnie z takim stylem. Trzeba przyznać, że reżyser wie, o czym chce opowiedzieć, dlatego książka wydaje się jedynie pretekstem do tego, aby wspomnieć dzieciństwo nie tylko głównego bohatera, ale też swoje (lub każdego, kto uważa swój wiek nastoletni za kluczowy dla rozwoju wrażliwości). Wzburzone fale, styropianowe deski prowizorki, milczące braterstwo, a także piasek we włosach i na skórze – wszystkie elementy, które wiążą się z tą specyficzną dyscypliną sportu polegającą na dostrajaniu się do rytmu wody, są ograne w tym filmie świetnie. Kino surfingowe, podobnie jak bokserskie, nauczyło się korzystać z wizualnej atrakcyjności oraz wszelkiej mitologii związanej z galopowaniem po falach. A to może być, jak dowodzi Oddech, piękne widowisko, na przemian agresywne i spokojne. Owa delikatność kamery objawia się również w warstwie obyczajowej. Baker z podobną fascynacją przygląda się bowiem ludziom, a szczególnie zmysłowej Evie, która jest katalizatorem erotycznego rozwoju chłopaków, choć przygoda w tym przypadku ma miejsce głównie w ich głowach.

W centrum tej opowieści postawiony został sam Mentalista, wcielający się w Sando, człowieka tajemniczego, charyzmatycznego, a jednocześnie esencjonalnego dla fabuły inicjacyjnej. Ta rola, jak i zresztą cały film, sugeruje, że jeszcze o nim usłyszymy, może nawet częściej z powodu jego znalezienia się po drugiej stronie kamery. Kiedy jego zawadiacki australijski uśmieszek zniknie z twarzy, a loczki na głowie przestaną wciąż przypominać włosy cherubinka, gdzieś pod spodem odnaleźć można sprawnego, wrażliwego i doświadczonego artystę, trzeba więc mieć nadzieję, że na tym debiucie reżyserskim się nie skończy. Wcielający się w nastolatków Samson Coulter i Ben Spence dopiero rozwijają aktorskie skrzydła, ale udało się między granymi przez nich postaciami narysować mocną, opartą na etosie sportowym i rywalizacji więź.

Oddech to delikatna i niepośpieszna liryka filmowa w duchu coming of age, w której surfing jest pretekstem do opowiadania o mentalnym dziewictwie, dorastaniu oraz odklejaniu się od idoli. Mimo poczucia, że już to kiedyś widzieliśmy, i to być może w lepszej formie, przez cały seans nie opuszcza nas wrażenie, że Simon Baker nie chciał nam opowiedzieć wyłącznie o młodości narratora lub swojej, ale o młodości każdego z nas. Między tymi na przemian wzburzonymi i spokojnymi falami skrywa się łagodna reminiscencja wydarzeń znanych każdemu, kto ma za sobą niejedno upalne lato.

REKLAMA