OBCY Z GŁĘBIN (2005)
Obcy z głębin to film dokumentalny, który z pewnością ma zadatki na miano klasycznego opróżniacza portfeli (ze szczególnym wskazaniem na fundusze wycieczek szkolnych i weekendowe budżety rodzinne). Po pierwsze swym nazwiskiem firmuje go sam James Cameron (kiedyś twórca Terminatora, dziś wielki miłośnik ryb). Po drugie zaś całość zrealizowana została w technologii IMAX 3D, co oznacza, że cuda podwodnej fauny i flory wystawią nam z ekranu do zbiorowego pogłaskania raz zadek, raz mordkę. Kto kocha IMAX-owy trójwymiar, sam więc na nowy film Camerona pójść powinien, a kto nie kocha, temu szkoła prędzej czy później zapewni wycieczkę…
Nowa propozycja IMAX-u to zapis podwodnej ekspedycji grupy astrobiologów. Astrobiologia – jak głoszą materiały prasowe – to nauka szukająca analogii pomiędzy istnieniem życia na Ziemi a możliwością jego zaistnienia w trudnych warunkach w kosmosie. W Obcych z głębin kamery schodzą więc tam, gdzie ciemno, zimno i gdzie nikt się nie zapuszcza – czyli prosto na dno oceanu – i obserwują fascynujące mechanizmy powstawania życia. Widz ma przy tym okazję uśmiechnąć się do krewetek, krabów oraz NIECO większych żyjątek, które przepychają się nieustannie w walce o miejsce przy gejzerach.
I kiedy Cameron udowodni już, że natura może obejść się nawet bez fotosyntezy, przeniesie swój film w przestrzeń kosmiczną, gdzie warunki wydają się być zaskakująco wręcz podobne. Doprowadzi nas tym samym do hipotezy, że analogiczne formy życia mogłyby równie dobrze wytworzyć się w tamtejszych morzach i oceanach. Przez tyle lat szukaliśmy więc kosmity, a na końcu drogi – według reżysera Titanica – znaleźć możemy coś na kształt RYBY.
Powyższa teoria jest, trzeba przyznać, całkiem ciekawa i aż dziw bierze, że Cameron – jak by nie było uznany reżyser – nie umiał jej odpowiednio przedstawić. Częściej niż (trójwymiarowe) krewetki widzimy bowiem (trójwymiarowe) pojazdy podwodne, a w nich (trójwymiarowego) Jamesa Camerona, który ani na chwilę nie ma zamiaru zamilknąć. Nudne sekwencje przedstawiające zaplecze wyprawy mogłyby przecież z dobrym skutkiem ustąpić miejsca zdjęciom podwodnej przyrody. A tak przez blisko połowę filmu jedyną rozrywkę dla widza stanowią próby złapania uśmiechającego się wiecznie z ekranu Jamesa Camerona za nos. Ciekawy to co prawda eksperyment, niemniej jednak nużący na dłuższą metę, bo i pozbawiony wszelkich szans na końcowy sukces…
Z powodzeniem wyczuć można za to pewną fatalnie ukrytą w Obcych z głębin autopromocję świeżo upieczonego reżysera – naukowca. Mimo wszystko Cameronowi, który od kilku lat zajmuje się głównie kręceniem podwodnych dokumentów, lepiej wychodzi klasyczna reżyseria niż zabawa w Jacquesa Cousteau. Za mało odnajdujemy tu szeroko pojętej medialności, za dużo zaś spokoju i rozwagi. A przecież charyzma wydaje się być nieodzowna przy komentowaniu tak emocjonalnych scen, jak wybuchy oceanicznych gejzerów. Może Cameron powinien następnym razem zatrudnić do pomocy kolegę z Discovery Channel?
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że Obcy z głębin – dzięki podwodnym zdjęciom i technologii IMAX – to prawdziwa uczta dla oczu. Na koniec chciałoby się tylko napisać: “Więcej życia w dokumencie!”. Cokolwiek bym jednak w tym miejscu nie spłodził, samo logo IMAX-u i tak przyciągnie do kin tłumy. Trójwymiar bowiem, nawet w przeciętnej formie, zawsze bawi i zachwyca. A gdyby nawet zachwycać przestał, to dystrybutor i tak przezornie zadbał o to, aby do kin poszły szkoły, zapraszając na specjalny seans stołeczne ciało pedagogiczne. Cóż więc jeszcze zostało? Publiczność do kina, krytycy do domu!
Tekst z archiwum film.org.pl (26.05.2005).