NICO – PONAD PRAWEM. 30-lecie premiery debiutu Stevena Seagala
Gdy jako kilkulatek oglądałem „na nielegalu” film Nico – ponad prawem, nie mogłem jeszcze nawet marzyć o tym, że kiedyś będzie mi dane napisać tekst na 30-lecie premiery filmu Andrew Davisa. Tamten seans z VHS, którego doświadczałem razem z tatą, a w tajemnicy przed mamą, zaszczepił we mnie miłość do kina akcji firmowanego przez Stevena Seagala. To była inna jakość, jakiś specyficzny rodzaj kina, w którym cała sprawiedliwość świata skupiona była w osobie ostatniego sprawiedliwego, którego tak przekonująco odtwarzał Seagal.
Nico otwierają kadry niczym z rodzinnego albumu, ukazujące Nico Toscaniego stopniowo wdrażającego się w meandry sztuk walki, przenoszącego się wreszcie do Japonii, gdzie dochodzi do absolutnego mistrzostwa nie tylko w walce wręcz, ale też w egzekwowaniu patriotycznego obowiązku. Gdy w wieku 22 lat Nico Toscani trafia do CIA, okazuje się zbyt idealistycznym funkcjonariuszem, by wytrwać na stanowisku – po tym, jak próbuje zapobiec torturom na jeńcu, zostaje wyrzucony z elitarnej agencji wywiadowczej. Nastaje rok 1988, kiedy to Nico wraz ze swą żoną Sarą (Sharon Stone) chrzczą syna Giuliano. Toscani jest teraz detektywem lokalnej policji i wraz z partnerką Jacks (Pam Grier) trafia na aferę narkotykową, która prowadzi go do Kurta Zagona (Henry Silva), człowieka, który doprowadził do wyrzucenia Nico z CIA. Śledztwo Toscaniego sprowadza niebezpieczeństwo na jego rodzinę i doprowadza do coraz większej liczby ofiar. Wobec ingerencji FBI, które wstrzymuje dochodzenie prowadzone przez chicagowską policję, Nico musi wziąć sprawy w swoje ręce i zdemaskować przestępcze działania podwójnego agenta.
Nico to bardzo schematyczny, ale angażujący widza film sensacyjny, korzystający z niemal wszystkich sprawdzonych w kinie policyjnym schematów. Jest tu więc cała masa skorumpowanych funkcjonariuszy, są brudni politycy, no i oczywiście wspomniany „ostatni sprawiedliwy”, istny Frank Serpico na miarę końca lat 80. Szczuplutki jeszcze wówczas Seagal, poruszający się w dodatku z gracją młodej łani, wycina kolejnych przeciwników niczym chwasty, torując sobie drogę do zaprowadzenia absolutnej sprawiedliwości. Jest przy tym ogromnie zdeterminowany – nie odstraszają go wybuchające w kościele bomby ani pojawiające się zewsząd groźby. Wykorzystując swoje niesamowite umiejętności bojowe, jest w stanie unicestwić każdego złoczyńcę. Już w swoim filmowym debiucie Steven Seagal spozycjonował się jako swoisty superbohater kina akcji, którego kule i ciosy się nie imają. W tym najprawdopodobniej tkwił wówczas fenomen Seagala – o ile inni herosi kina akcji często wpadali w tarapaty i obrywali od swych przeciwników (vide John McClane ze Szklanej pułapki), o tyle on niemal nigdy nie miał noża na gardle. To raczej on był nożem na gardłach wszelkich szumowin tego świata.
Film Andrew Davisa doskonale wpisywał się w popularność kina kopanego i sensacyjnego epoki VHS. Realizacyjnie trudno mu cokolwiek zarzucić – to przyzwoicie nakręcony akcyjniak, z wyrazistym protagonistą i ciekawym drugim planem (Stone, Grier, Silva). Obchodzący dziś 30. urodziny Nico rozpoczął całą serię podobnych filmów ze Stevenem Seagalem w roli głównej. Fani aktora powiedzieliby nawet, że 22 kwietnia 1988 roku rozpoczęła się pewna epoka, której zmierzch nastał wraz z końcem minionego millenium. Dziś, w czasach nostalgicznego zwrotu w kierunku klasycznych filmów gatunkowych z lat 80. i 90., Nico i inne filmy z Seagalem przeżywają prawdziwy renesans. Nic dziwnego – współczesne kino akcji nie oferuje bowiem już tak niezłomnych herosów, jak Nico Toscani.
No, może poza Bryanem Millsem.