search
REKLAMA
Recenzje

NERVE. Technothriller, od którego trudno oderwać oczy… aż do finału

Vee postanawia zagrać w tytułowe Nerve – grę, która rzuca uczestnikom coraz bardziej szalone i niebezpieczne wyzwania.

Grzegorz Fortuna

28 grudnia 2023

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl (2016)

Henry Joost i Ariel Shulman zyskali popularność w 2o10 roku, gdy na ekrany kin wszedł ich debiutancki film dokumentalny, zrealizowany niemal bez budżetu Catfish. Reżyserski duet filmował podróż brata Ariela, Neva Shulmana, który jechał z Nowego Jorku do Michigan, by spotkać się na żywo z dziewczyną poznaną na Facebooku. A ponieważ był rok 2010, portal Marka Zuckerberga stawał się coraz większą potęgą i jednocześnie obiektem kontrowersji (The Social Network Davida Finchera miało premierę w tym samym roku), dokument o rozczarowaniu związanym z weryfikacją prawdy stojącej za ekranowym awatarem zyskał zaskakująco dużą popularność. Catfish szybko zamieniono zresztą w serial, którego kolejne sezony produkowało MTV.

W międzyczasie Shulman i Joost imali się różnych zadań – mają na koncie między innymi dwie części Paranormal Activity – ale to właśnie Internet i związane z nim możliwości i zagrożenia do dzisiaj pozostają tematem, w którym twórcy Catfish czują się najlepiej. Trudno się więc dziwić, że ich film Nerve, opowiada o skutkach korzystania z szemranej aplikacji; i trudno się też dziwić, że jego akcja zaczyna się na pulpicie laptopa.

1

Komputer należy do granej przez Emmę Roberts nieśmiałej licealistki, Vee. Dziewczyna dostała się właśnie na upragnione studia fotograficzne, ale boi się powiedzieć o tym matce (Juliette Lewis). Vee zresztą głównie się boi – nie ma odwagi zagadać do przystojnego kolegi, nie potrafi postawić się kontrolującej ją przyjaciółce (Emily Meade), chowa się ciągle za obiektywem aparatu. Aby udowodnić, że nie jest tak zahukana, jak wszyscy sądzą, Vee postanawia zagrać w tytułowe Nerve – grę, która rzuca uczestnikom coraz bardziej szalone i niebezpieczne wyzwania, od pocałunku z nieznajomym w restauracji po jazdę rozpędzonym motocyklem z zawiązanymi oczami. Za każde kolejne zadanie – którego przebieg oglądają oczywiście tysiące obserwatorów – gracze otrzymują coraz większe kwoty, ale pieniądze będzie mógł zatrzymać tylko zwycięzca całej rozgrywki.

Shulman i Joost dosyć szybko zaczynają sugerować widzowi, że autorami aplikacji nie są sympatyczni programiści z jakiegoś przyjaznego start-upu, a Nerve z kameralnej opowieści zamienia się w regularny technothriller. I dobrze – ich film zyskuje dzięki temu werwę, atmosfera gęstnieje, akcja pędzi coraz szybciej, trudno oderwać oczy od ekranu. Nerve wyświetlany jest co prawda w kinach, ale widać, że reżyserski duet myślał przede wszystkim o widowni wychowanej przez Internet, w którym trzeba przykuwać uwagę za wszelką cenę, a choćby kilkadziesiąt sekund przynudzania to samobójstwo. Twórcy sprawnie łączą tradycyjnie sfilmowane ujęcia z materiałami nakręconymi kamerkami GoPro i smartfonami, a internetowym slangiem wizualnym operują lepiej niż niejeden profesjonalny vloger. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że akcja filmu ma miejsce dokładnie w przyszłym roku, co subtelnie podkreśla szybkość zmian świata rozciągającego się za ekranami, przed którymi codziennie spędzamy długie godziny.

N_D25_9037.CR2

Tym bardziej szkoda, że w tym szaleńczym pędzie Joost i Shulman potykają się w końcu o własne nogi, gdy w moralizatorskim, łopatologicznym, źle napisanym finale porzucają technothriller na rzecz przyziemnej wersji Igrzysk śmierci ze smartfonami w rolach głównych. To zagranie wyrządza Nerve podwójną szkodę – nie tylko brzmi fałszywie w kontekście całej historii, ale odsłania też elementy, które wcześniej sprawnie przykrywało szybkie tempo i doskonała realizacja. Nagle okazuje się więc, że większość postaci to właściwie chodzące klisze, poszczególne wątki zazębiają się aż nazbyt wygodnie, a sama fabuła niewiele różni się od dziesiątek innych. A ponieważ mamy do czynienia z filmem kinowym, nie możemy niestety w tym momencie wcisnąć „stop” i przeskoczyć na stronę ze śmiesznymi kotkami.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA