Nauka spadania
Chcąc ocenić „Naukę spadania” można użyć banału: najciekawszy z filmu jest trailer. W przypadku tego obrazu to określenie pasuje idealnie. Sceny, które wykorzystano w zwiastunie i które tam mają jeszcze moc przekonania nas by film zobaczyć, tylko w trailerze wyglądają znośnie. Potem widzimy je w filmie i… no właśnie nic.
Czwórkę obcych sobie ludzi połączy nieudana próba samobójcza. Cały świat zaczyna właśnie kolejny nowy rok, jest noc sylwestrowa, natomiast Martin, Maureen, J.J. i Jess postanawiają popełnić samobójstwo. Traf chce, że wszyscy wybierają to samo miejsce i tym samym zapoznają się w kolejce do skoku z wieżowca. Każdy z bohaterów ma jakiś powód, by targnąć się na swoje życie: Martin (Pierce Brosnan) swoim szybkim romansem z nieletnią zniszczył sobie karierę prezentera telewizyjnego, Maureen (Toni Collette) jest samotną matką wychowując niepełnosprawnego syna, J.J. (Aaron Paul) ma nieuleczalnego raka, a Jess (Imogen Poots) zawiodła się na chłopaku. Żadne z nich nie wygląda na samobójcę. Nawet jeśli faktem jest, że ci prawdziwi przyszli samobójcy często nie mają wypisane na czole, że chcą się zabić, to ci filmowi naprawdę nie wyglądają na takowych. Czyżby taki profesjonalny kamuflaż zaplanował reżyser?
Noc sylwestrowa będzie początkiem burzliwej znajomości czwórki Brytyjczyków. Będą zwierzenia, kłótnie, przyjacielska pomoc, oczywiście miłość, nawet egzotyczna podróż – wzloty i upadki, wszystko po to, by widza rozbawić, natchnąć optymizmem, pocieszyć, podbudować… Jednak nie tym razem.
Najnowsza komedia Pascala Chaumeila miażdży widza nudą. W filmie nie ma nic, co mogłoby zainteresować lub przekonać (no może chwilami gra Imogen Poots). Czasami słaby film ma w sobie chociaż kilka elementów, które sprawiają, że dla nich warto było trafić na seans. Jakiś dialog, ujęcie, postać, czyjeś aktorstwo, muzyka. W „Nauce spadania” raczej nie trafimy na coś takiego, co sprawiłoby, że wracając z kina choć przez kilka chwil zastanowimy się nad obejrzanym obrazem. O formie „Nauki spadania” nie ma co w zasadzie powiedzieć: przeciętny, niczym się wyróżniający filmowy styl i środki – chociaż nie to jest największym minusem. Słaby scenariusz, mało śmieszne dialogi (nie pomógł pierwowzór historii z powieści popularnego w Wielkiej Brytanii Nicka Hornby’ego), tandetna ścieżka dźwiękowa i przeciętna gra aktorów powodują, że film nie gwarantuje dobrej zabawy: ani rozrywki, ani pocieszenia komedia Chaumeila nam nie zapewni.
Wcale nie chcemy utożsamiać się z bohaterami, nie zazdrościmy im, nie chcemy z nich brać przykładu, raczej nie jest ich szkoda i w ogóle ich nie zrozumiemy. Są nam obojętni. To że nie poznajemy postaci o głębokich profilach psychologicznych, nie jest tu minusem, zważając na to, że mamy do czynienia z prostą komedią. Minusem jest to, że postaci nie są intrygujące, nie są niejednoznaczne, a słowa, które wypowiadają, są po prostu banalne.
Gdyby nie komentarze oraz przekleństwa rzucane od czasu do czasu przez dość ekscentryczną Jezz w wykonaniu charyzmatycznej Imogen Poots, pozostała trójka bohaterów mogłaby nas uśpić swoimi tekstami, a także grą, bo ani Brosnan, ani Collette, ani Paul nie stworzyli postaci godnych uwagi, przekonujących do siebie i swoich problemów.