search
REKLAMA
Kino klasy Z

Mordercze Kuleczki V (Phantasm: Ravager)

Jarosław Kowal

14 października 2016

REKLAMA

Sądziliście, że Wirujący seks i Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj to koszmarne tłumaczenia tytułów? Najwyraźniej nie słyszeliście o legendzie VHS-ów – Morderczych kuleczkach, których ostateczna odsłona właśnie ujrzała światło dzienne.

Pierwszą część, z dogranym w garażowych warunkach lektorem, miał niemal każdy. Nigdy nie ukazała się w Polsce na legalnej taśmie, ale w podziemnym obiegu krążyła jako wyjątkowo gorący towar. Druga część padła ofiarą typowego dla tamtych czasów absurdu i została wydana na oryginalnym VHS-ie, ale jako część pierwsza. Dla kolekcjonerów nie jest to dzisiaj rarytas, jednak na moim regale zajmuje zaszczytne miejsce.

Los nie był przychylny dla jednej z najstarszych horrorowych serii. Próby jej zwieńczenia podejmowane były przez ponad dekadę i okazjonalnie udawało się nawet zaciągnąć obsadę przed kamerę (widać to zresztą bardzo wyraźnie w filmie – aktorzy starzeją się i młodnieją w zależności od sceny). Phantasm nigdy nie był tak dochodową marką, jak Halloween czy Piątek trzynastego i postrzeganie szans na realizację piątej części wyłącznie z perspektywy finansowej musiało zniechęcać producentów. Jest natomiast w tym cyklu coś znacznie ważniejszego – dusza, za sprawą której zyskał miano kultowego.

phantasm-1

W październiku ubiegłego roku wreszcie ogłoszono, że Ravager został ukończony. Niestety kilka miesięcy później zmarł Angus Scrimm, odtwórca postaci Tall Mana – czarnego charakteru, o jakim wiele współczesnych horrorów może pomarzyć. Na premierę nie czekały setki tysięcy osób, ale dla takich jak ja była to bardzo ważna data w kalendarzu 2016 roku. Czy jednak Phantasm: Ravager sprostał oczekiwaniom? Dyplomatycznie uznam, że wypadł lepiej niż  piąta część Dzieci Kukurydzy czy nawet Piła V. Jeżeli jednak nie czujecie ekscytacji na samą myśl o srebrnych kulach wytłaczających krew z mózgów niewinnych ofiar, to lepiej w ogóle nie sięgajcie po tę pozycję.

Grzechem głównym filmu Davida Hartmana (znanego dotąd z reżyserii animowanych przygód transformersów, Godzilli i Jackiego Chana) jest zmora współczesnego niskobudżetowego horroru – efekty komputerowe. Dawniej filmowcy konstruowali rekwizyty ze wszystkiego, co było pod ręką, a ich praca na planie przypominała przygotowania Kevina McCallistera do starcia z mokrymi bandytami. Poziom tandety był wysoki, ale dorównywał mu poziom pasji i zaangażowania, dzięki czemu gumowo-plastikowe wizje potrafiły wzbudzić zainteresowanie widzów. CGI takiej mocy nie ma i nigdy mieć nie będzie. Właściwie trudno uwierzyć, że ten nieestetyczny miazmat wciąż rujnuje dobre pomysły fabularne. Śmiem wątpić w istnienie jego zwolenników, więc czemu by nie dokonać masowego zezłomowania tych wszystkich przeklętych komputerów?

Scenariusz Ravagera jest chaotyczny, przepełniony czasoprzestrzennymi niedomówieniami i równoległymi światami (w jednym Reggie walczy z zombiepodobnymi kreaturami, w innym przeciwnikiem jest postępująca demencja), co sprawia, że bliżej mu do oryginału niż do późniejszych, nastawionych głównie na akcję części. Nic dziwnego, skoro średnia wieku głównych bohaterów to jakieś siedemdziesiąt lat. Wytwórnia ze sprawnym działem marketingowym za nic nie podjęłaby się stworzenia horroru geriatrycznego (nawet Niezniszczalni – choć filmem grozy nie są – otrzymali zastrzyk świeżej krwi), w końcu ekranowa śmierć najlepiej się sprawdza, gdy jest dokonywana na młodzieży. Tutaj wypada to jednak bardzo naturalnie.

phantasm-2

Chyba każdy fan Morderczych kuleczek zgodzi się z tym, że najgorszym, co przytrafiło się cyklowi, jest dopuszczenie Jamesa Le Grosa do odegrania roli Mike’a w części drugiej. Aktorzy wrośli w swoje postacie tak nierozerwalnie, jak Bruce Willis wrósł w Johna McClane’a i wszelkie zmiany natychmiast rażą w oczy. Dlatego też posuniętą w wieku obsadę mimo wszystko ogląda się dobrze, zwłaszcza, że dostajemy przegląd bardzo rozległy, obejmujący nawet Lawendową Damę. W dodatku całemu filmowi towarzyszy zaskakująco melancholijny nastrój, który staje się wyjątkowo intensywny w ostatnich minutach. Postacie z tła dostają jednak zastrzyk z osobowości, by w razie potrzeby ciągnąć serial o srebrnych kulach dalej, nawet bez obecności Reggie’ego. Czy powinno się tak stać? Moim zdaniem nie.

Dobro w horrorach zazwyczaj pełni funkcję mięsa armatniego (cała banda nastolatków z Piątku trzynastego czy dosłownie każdy, kogo napotkają cenobici w Hellraiser), ewentualnie przybiega kształt bohatera z drugiego planu (chociażby doktor Loomis w Halloween). Wyeliminowanie go nie ma wpływu na wartość filmu, ale jak mogłoby zabraknąć Jasona, Michaela, Freddy’ego, Leatherface’a albo Pinheada? Na ich i producentów szczęście są to zamaskowani zabójcy,  których odtwórców można niepostrzeżenie zmieniać. Zastąpienia Tall Mana jest jednak niemożliwe. Tall Man to Angus Scrimm, a Angus Scrimm to Tall Man i wraz ze śmiercią aktora umarła stworzona przez niego postać. Widzieliśmy już wprawdzie odmłodzonego Stallone’a w Legendach ringu i poddanego podobnemu zabiegowi Douglasa w Ant-Manie, ale jak już ustaliliśmy – CGI to zło straszliwsze od któregokolwiek z monstrów występujących w filmach grozy.

Można spekulować, czy Don Coscarelli – reżyser wszystkich poprzednich części Phantasm, który tu był jedynie współautorem scenariusza i współproducentem – nakręciłby lepszy film i czy w ogóle piątka była potrzebna w takim kształcie. Można lamentować nad nieszczęsnym losem współczesnego kina, w którym niegdysiejsze przeboje na starość stają się produkcjami indie. Można marudzić, że Ravager to film kompletnie niezrozumiały dla osób spoza kręgu wielbicieli serii, a i oni mogą potrzebować odświeżenia wcześniejszych części dla pełnego zrozumienia historii, jakiej nie powstydziłby się David Lynch, gdyby tworzył w konwencji kina klasy Z. Zresztą… Nie będę was oszukiwać – Phantasm: Ravager jest złym filmem, a jedne, co może go uratować, to wasz sentyment do Morderczych kuleczek oraz szacunek do twórców za to, że nie zmusili swoich postaci, by walczyły wręcz z Busta Rhymesem (jak w Halloween: Resurrection) i nie wysłali ich w kosmos (Hellraiser: Bloodline, Jason X i wiele innych). Serial Coscarelliego nie odchodzi w wielkim stylu, ale istotniejsze jest to, że przez te wszystkie lata nigdy nie został upokorzony.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA