search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Moja ulica

Ewelina Świeca

20 września 2013

REKLAMA

Film dokumentalny „Moja ulica” pokazuje kawałek historii przemysłowej Łodzi na przykładzie fabryki włókienniczej przy ulicy Ogrodowej: od jej zbudowania przez przedsiębiorcę żydowskiego pochodzenia Izraela Poznańskiego w II połowie XIX wieku, poprzez czasy PRL-u, kiedy  funkcjonowały tu Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego, po upadek przemysłu włókienniczego w latach 90. ubiegłego wieku, który sprawił, że fabryka przestała działać, a opuszczony obiekt przeistoczył się w ruinę. Zamknięcie przedsiębiorstwa równało się z końcem zatrudnienia dla wielu osób, wręcz całych rodzin.

Naprzeciwko fabryki, po drugiej stronie ulicy Ogrodowej, założyciel pobudował familoki dla swoich pracowników. Od tamtej pory zamieszkiwało w nich niejedno pokoleń robotników. Dziś mieszka tam wielu byłych pracowników dawnej fabryki oraz ich potomkowie, a podupadające materialne oraz społecznie osiedle familoków kontrastuje z odrestaurowaną, zagospodarowaną na nowo po 2000 roku, komercyjną i lśniącą nowością Manufakturą – centrum handlu, usług i rozrywki (kapitał zagraniczny). Kto był w Łodzi na ulicy Ogrodowej, po obu jej stronach, ten wie, że dokument Marcina Latałły poraża autentycznością.

Ludzi, którzy pamiętają powstanie tego prawie trzydziestohektarowego kompleksu i pierwszego jego twórcę, już nie ma, ale są za to osoby, które historię tę znają z rodzinnych opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Natomiast już z własnego doświadczenia ci ludzie pamiętają prężnie działający zakład produkcji, w którym pracowali ich przodkowie i oni sami. Pamiętają również koniec przemysłu włókienniczego w mieście i podupadającą ruinę w jaką przekształciła się fabryka (zresztą nie ta jedna…). Ludzi z takimi wspomnieniami i doświadczeniami przedstawiono w filmie Moja ulica.

Poznajemy rodzinę Furmańczyków, która mieszka w familokach naprzeciwko Manufaktury. Rodzina składa się z czterech pokoleń. Seniorka „rodu” Furmańczyków, prababcia, babci i matka w jednej osobie, to głowa rodziny i jej podpora finansowa. Wspomina czasy Łodzi jeszcze wojennej, potem komunistycznej. Ona, tak jak jej matka i babcia, pracowała w fabryce po sąsiedzku. Teraz z sentymentem, ale i bez koloryzowania, szczerze wspomina swoje życie i obserwuje drugą stronę ulicy Ogrodowej, gdzie działa Manufaktura Marek, jej pięćdziesięcioletni syn, kiedyś też pracował w fabryce obok. Obecnie – bezrobotny od kilkunastu lat, nie odmawia sobie alkoholu. Marek ma córkę, która jeszcze się uczy. Jest ona związana z Tomkiem (bezrobotnym). Para spodziewa się dziecka. Niebawem po jego urodzeniu, ojciec trafia do więzienia. Dziewczyna znajdzie sobie następnego chłopaka i sytuacja się powtórzy. Marek z kolei związany jest nieformalnie z sąsiadką. Kobieta jest szwaczką, ma dorastającą córkę. Furmańczykowie żyją w starych, wyniszczonych mieszkaniach, gdzie brakuje toalety, podwórka są zaniedbane. Na odnowienie mieszkań i budynków pieniędzy nikt nie ma, a te same niestety spaść z nieba nie chcą.

Furmańczykowie to rodzina robotnicza, jej członkowie sami się tak określają. Widać, że reżyser zaprzyjaźnił się z rodziną, która otwiera się przed nim. Opowieści przeradzają się w zwierzenia. Autor uczestniczy w życiu Furmańczyków, jest świadkiem ich codziennych problemów, zmagań, frustracji, czasami też radości i sukcesów. Dokument powstawał kilka lata i widać, że rodzina zżyła się z twórcą, ufa mu, chce się w filmie pokazać, wypowiedzieć, pożalić, stara się dobrze wypaść. Ale dochodzi też do bardziej dramatycznych scen, kłótni, kamera rejestruje bez przerwy, a bohaterowie jakby zapomnieli, że są nagrywani, emocje pękają, już nikt nie stara się udawać, być lepszym, opanowanym. Wypowiedzi i zachowania stają się bardziej szczere, wprost.

512caa90cd2bc_o

Jest to rodzina, która chciałaby żyć lepiej – materialnie, emocjonalnie, zawodowo, społecznie – jednak nie potrafi, nie ma pomysłu. Furmańczykowie tkwią w sytuacji, która ich nie zadowala. Mają żal, pretensje do dziejów, że tak ich doświadczyły, że nie ma pracy i pieniędzy. Czasy fabryki wspominają z sentymentem, jak to  „kiedyś to było dobrze”, była praca, czuli się szczęśliwi. Tamte czasy minęły, pozostały wspomnienia i frustracja. Teraz Manufaktura może zaoferować Furmańczykom pracę jako stróż, sprzątaczka. Nieuchronność dziejowa, prawa rynku i skutki polityki dopadają ludzi, a ci nie zawsze są w stanie dostosować się do zaistniałej sytuacji. Niestety nie mają wyjścia, bo jeśli nie zawalczą o siebie, o lepsze jutro, to nikt im tego nie zapewni, nie przyniesie na tacy gotowych rozwiązań, pieniędzy. A skoro nie działają, nie są w stanie, skutkuje to degeneracją. Marek obiecuje poprawę, stara się, szuka pracy, zarzeka się, że przestanie pić, jednak nic z tego nie wychodzi. Jego historia kończy się tragicznie. Może nadzieja w jego wnukach? Czas pokaże.

Babcia Furmańczykowa to największa bohaterka tej historii. To osoba, która ma świadomość końca czasów, kiedy to praca sama „przychodziła” po człowieka, ma świadomość że jest z rodziny robotniczej i że z powodu cech klasy robotniczej – prostoty, niewykształcenia oraz braku ambicji – jej potomkowie tkwią teraz w nieciekawej sytuacji, nie potrafią sobie poradzić. Babcia radzi sobie akurat całkiem dobrze – utrzymuje całą rodzinę, dba o ich podstawowe potrzeby, wychowuje prawnuki, opiekuje się wnuczką. Jest starszą, spracowana panią, jednak to ona w tej rodzinie ma najwięcej werwy, logicznych i sensownych pomysłów, a przede wszystkim dobre serce, może nawet za dobre.

Przytłaczający, smutny komentarz reżysera w filmie komponuje się z atmosferą przedstawianych familoków oraz jej mieszkańców u podnóża monumentalnej i nowoczesnej Manufaktury. Takich rodzin jest więcej, a i takich ulic pamiętających przemysł fabryczny, teraz podupadłych, jest niemało. Stanowią one dużą część Łodzi, często decydując o ogólnym odbiorze tego miasta i jego klimacie.

Oglądając film można utwierdzić się w przekonaniu, że dobrze, by takie obiekty jak kompleks Poznańskiego nie pustoszały i nie popadały w ruinę, ale by znajdywały inwestora, który je odrestauruje i zaprowadzi w nich na powrót życie. Bo 30 hektarów ruiny w środku miasta, na które nie ma pomysłu i środków, by je zagospodarować – to obraz nędzy i rozpaczy. Takie miejsca w Łodzi to normalność. Warto wspomnieć, że ukazana Manufaktura jest na liście zabytków, zatem jej odrestaurowanie i zagospodarowanie nie naruszyło architektury kompleksu. Czyli wszystkie wypasione atrakcje – galeria, restauracje, puby, hotel, dyskoteka, kino, muzeum i nie wiadomo co jeszcze – wtłoczone zostały w szkielet, mury kompleksu fabrycznego.

W „Mojej ulicy” znajdują się odwołania do takich filmów, jak „Ziemia obiecana” Wajdy czy „Z miasta Łodzi” Kieślowskiego, gdzie „bohaterami” są fabryka, ludzie w niej pracujący i samo miasto. Możemy porównać obrazy Łodzi oraz przemysłu w przeszłości z tym, co jest teraz.

Dokument społeczny „Moja ulica” ukazuje regionalną historię w kontekście wybranej przykładowej rodziny. Film pozwala poznać klimat Łodzi. To ogromna dawka pesymizmu i smutku. Wizja Latałły całkowicie odpowiada rzeczywistemu stanowi rzeczy. Reżyser pokazuje kontrast między dwoma obliczami kapitalistycznego świata, które dzieli raptem ulica. A przedstawiona historia bardzo namacalna, nie gdzieś z drugiego końca świata i z przeszłości, ale po sąsiedzku i dziś.

Film jest wersją poprawioną obrazu pt. „Nasza ulica” z 2006 roku tegoż samego reżysera.

REKLAMA