MINAMATA. Trudna droga do prawdy
Panuje dość powszechna zgoda, że dawne kreacje dziwaków i odrzutków systematycznie odbijają się Johnny’emu Deppowi czkawką. W końcu nie trzeba być wytrawnym krytykiem, by spostrzec, że to, co dawniej wprawiało w osłupienie, od dłuższego czasu stopniowo naraża aktora na śmieszność. Spójrzmy prawdzie w oczy – lista jego występków popełnionych w ostatnich latach jest dość obszerna i tak na dobrą sprawę trudno wskazać jej początek (The Lone Ranger?). Niesieni niegasnącym entuzjazmem, jesteśmy niejako siłą rzeczy zmuszeni doszukiwać się odkupienia za filmowe grzechy, ilekroć aktor pojawia się na ekranie.
Symetrycznym odbiciem mocno nadwyrężonej kondycji Deppa, zarówno tej aktorskiej, jak i życiowej, jest jego ostatnie wcielenie. Eugene W. Smith, bo o nim mowa, był cenionym fotoreporterem legendarnego magazynu „Life”. Dziennikarz już za życia wystawił sobie pomnik, dokumentując wojenne zmagania na Iwo Jimie oraz demaskując przyczyny tajemniczej choroby, która dotknęła mieszkańców japońskiego miasteczka Minamata oraz jego okolic. Ten trudny i wyniszczający zawód nie pozostawił na Smithie suchej nitki. W Minamacie, zaledwie drugiej reżyserskiej próbie Andrew Levitasa, poznajemy go w momencie, kiedy życie nie ma dla niego zbyt wiele do zaoferowania. Uzależniony od alkoholu i amfetaminy Smith sprowadza swój świat do ciemni i nierównej walki ze wspomnieniami z linii frontu. Nie pomagają kolejne próby resocjalizacji krnąbrnego dziennikarza ze strony naczelnego pisma. Ostatnim światełkiem w tunelu wydaje się Aileen. Młoda Japonka nieoczekiwanie odwiedza reportera, prosząc o pomoc w zrealizowaniu fotograficznej relacji z południa jej kraju. Ma ona pomóc nagłośnić tuszowanie skażenia wody, jakiego od lat dopuszcza się koncern Chisso, tym samym przyczyniając się do chorób i potwornych schorzeń.
Film Levitasa łatwo zamknąć w słowach Susan Sontag, wierzącej, że „opowieści mogą nam pomóc zrozumieć. Fotografie pełnią inną funkcję: prześladują nas”. Dostajemy kino społecznie zaangażowane, przybliżające tragiczny epizod Kraju Kwitnącej Wiśni. Depp jako producent i główny bohater ma tutaj najwięcej do powiedzenia, co sprawia, że jest go na ekranie naprawdę dużo. Jego Smith podąża sprawdzoną ścieżką „obcego”, który musi zaskarbić sobie zaufanie lokalsów, nie zapominając przy tym o własnym procesie oczyszczenia. Ale jako że jest to opowieść o kolektywnym dochodzeniu do prawdy, reżyser nie zapomina, by oddać głos samym poszkodowanym. Choćby dlatego wielu członków społeczności dotkniętych zatruciem przedstawionych jest zgodnie z faktami, pomimo że sam scenariusz siłą rzeczy ulega dramatyzacji. Los tych cichych bohaterów i opiekunów staje się wykładnią dla podstawowych wartości, które napełniają film pewną dawką życiowej mądrości. Z jednej strony obserwujemy rytm dnia Minamaty, którego trudy mieszkańcy znoszą w ciszy i z godnością. Z drugiej jesteśmy blisko wydarzeń w fabryce, gdzie protestujący walczą o sprawiedliwość i rekompensatę.
Gdzieś pomiędzy plasuje się fotografia, tworząca udany związek z kamerą Benoît Delhomme’a, w przeszłości odpowiedzialnego za choćby Teorię wszystkiego i Van Gogha. U bram wieczności. Jego kadry są pełne i przesycone kolorami. Operator eksperymentuje, na przykład wielokrotnie oddając głos prawdziwym zdjęciom Smitha, które urozmaicają opowieść i nadają jej dokumentalnej wiarygodności. Zwłaszcza to drugie – dodatkowo przypominające, jak ważny jest niezakłócony dostęp do informacji z pierwszej ręki, czyli „świadectwo”. Innym razem Delhomme umiejętnie chwyta się detalu, celując obiektyw w młodego Eiichiego, grającego na akordeonie po rehabilitacji i odzyskaniu sprawności w dłoniach. W ogóle w pewnym momencie dochodzi do nas, że Minamata chce nam powiedzieć coś ważnego o świecie. Pod pretekstem katastrofy ekologiczno-humanitarnej w skali mikro podsuwa się widzom wyraźną debatę o wolności słowa, roli mediów, niszczeniu planety, szkodliwym kapitalizmie i chorobie, również tej alkoholowej, trapiącej głównego bohatera. Dużo jak na jedną sesję. Ale Levitas nie wpada w przesadę. Konsekwentnie dokłada i przekłada kolejne elementy układanki, nawet jeśli niektóre jej elementy odstają od całości, jak dość sztywna i stojąca w miejscu relacja pomiędzy reporterem i Aileen.
Minamata to solidny dramat, wiernie odwzorowujący wstydliwy epizod w historii Japonii i film, na jaki czekali sami poszkodowani wskutek zatrucia rtęcią. Niestety w tym przypadku rzeczywistość znów dała o sobie znać. Obraz nie trafił do amerykańskich kin z powodu skandalu obyczajowego, jakiego dopuścił się Depp. Studio MGM, bojąc się, że oberwie rykoszetem, postanowiło nie promować filmu, co zostało skrytykowane przez samego reżysera, który bez ogródek przyznał, że taki zabieg doda tylko cierpienia ludziom, czekającym, by raz jeszcze zostać usłyszanym. Pomimo dystrybucyjnych zawirowań trzeba uczciwie powiedzieć, że Minamata to udane, nakręcone z szacunkiem kino z niezłą rolą Deppa. Być może to już czas najwyższy na refleksyjne wcielenia. To tutaj pokazuje, że można.