MAESTRO NA WYSPIE. Grecki serial, który podbił Netflixa [Recenzja]
Maestro na wyspie to pierwszy serial greckiej produkcji dostępny na Netflix. Seria zadebiutowała na platformie w drugiej połowie marca i szybko znalazła się na liście 10 najchętniej oglądanych seriali na świecie. Czemu zawdzięcza swój globalny sukces? Sprawdziliśmy, czy Maestro na wyspie jest wart seansu.
„Maestro na wyspie”. Idylliczny klimat w nieidyllicznym świecie
Malownicze krajobrazy greckiej wyspy Paxos. Letnia morska bryza. Upalne słońce. Spokój lata. Cisza ulic, tak doskonale znana z czasów głębokiej pandemii. Tak właśnie zaczyna się Maestro na wyspie. Niech was jednak nie zwiedzie ten niemalże idylliczny klimat. Na tej maleńkiej wyspie nic nie jest takie, na jakie wygląda.
Maestro na wyspie to kameralna opowieść o muzyku Orestisie, który przybywa na malowniczą wyspę Paxos, aby wskrzesić festiwal muzyczny po przerwie spowodowanej pandemią. Tam zostaje uwikłany w życie mieszkańców, w tym kogoś, kogo spotkał już wcześniej. Klelia będzie inna niż wszyscy. Klelia będzie jego zakazanym owcem. Niedługo później Orestis zostaje nie tylko skonfrontowany z problemami i tajemnicami lokalnej społeczności, ale uwikłany w tragedię. Na jaw wyjdą lęki i demony ludzi mieszkających na wyspie. Okaże się, że wszystkich coś łączy i wkrótce każdy, razem z Orestisem, stanie się współwinny tragedii.
Maestro na wyspie to romans zakrapiany kryminałem lub też kryminał z nutą romansu. Może być również dramatem psychologicznym z wakacyjną lekkością w tle. Dla mnie to przede wszystkim portret człowieka, jego demonów i pragnień.
„Maestro na wyspie”. Grecki serial w stylu „Ozark”
Ile jesteś w stanie znieść? Jak wiele możesz wycierpieć? Czy znasz siebie i swoich bliskich? Jak długo możesz wyrzekać się siebie? Czy możesz uciec od siebie, swoich problemów i prawdy? Jak bardzo możesz siebie oszukiwać? Czy miłość ma granice? Czy musimy być lojalni z rodziną i jej zasadami? Czy możemy być sobą? To właśnie na te dziewięć pytań odpowiada Maestro na wyspie w swoich dziewięciu odcinkach.
Jeśli znasz grecką telewizję, od razu poznasz tę koncepcję: trójkąty miłosne, dysfunkcyjne rodziny i przestępstwo, a wszystko to dzieje się w pozornie idealnym małym miasteczku. Taki jest właśnie Maestro na wyspie. Na pozór idealny, a gdy zajrzysz w głąb i postanowisz odzierać go warstwa po warstwie z nałożonych masek i zbroi, stopniowo przemienia się w coś w stylu serialu Ozark, nie ujawniając tutaj fabuły.
„Maestro na wyspie”. Serial, który wciąga
Maestro na wyspie niezwykle sprawnie buduje zwiększające się stopniowo poczucie dyskomfortu w zamkniętym miejscu małego greckiego społeczeństwa, niemożności ucieczki. Czuć przez skórę, że tutaj coś się wydarzy. Porusza przy tym wiele trudnych tematów (miłość poza ogólnie przyjętymi konwenansami, homofobię, przemoc domową itp.), ryzykując, że nie znajdą one przestrzeni, której potrzebują, aby rozwinąć się równie dobrze i dogłębnie, co główny wątek. Wtedy nieoczekiwanie orientujemy się, że dzięki pokazaniu historii z wielu stron i wyskakującym znienacka urywkom innych części tej opowieści w każdy wątek jesteśmy zaangażowani pełną parą.
Co złożyło się na sukces serialu? Z pewnością Maestro na wyspie skusił światową publikę pięknymi krajobrazami i intrygującą historią miłosną z kryminalną zagadką w tle. Seria przykuwa uwagę swoją wielowątkowością. Widzowie nie dostają niczego na tacy, tylko z odcinka na odcinek muszą zrywać kolejne maski bohaterów i układać puzzle prowadzące do źródeł tragedii, a to zachęca do dalszego seansu. Mnie zachęciło. Was też? Dajcie znać w komentarzu, czy widzieliście już Maestro na wyspie.