search
REKLAMA
Recenzje

LUCY. Seans tego science fiction jest przygnębiającym doświadczeniem

Najlepszym sposobem, żeby obejrzeć Lucy bez wielkiego bólu jest po prostu wyłączenie myślenia na czas seansu.

Jędrzej Dudkiewicz

3 listopada 2023

lucy
REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl

Luc Besson kiedyś był naprawdę dobrym reżyserem. Kluczowe jest tu niestety słowo „kiedyś”. Gdy ma się w pamięci jego największe dzieło, Wielki błękit, seans Lucy jest jeszcze bardziej przygnębiającym doświadczeniem.

Historia jest prosta jak konstrukcja cepa. Lucy zostaje przekonana przez swojego chłopaka, z którym spotyka się od tygodnia, by dostarczyła walizkę Panu Jangowi. Jak się okazuje, w środku jest nowy rodzaj narkotyku, zaś Lucy zostaje „zatrudniona” (czytaj: zmuszona) do przetransportowania części specyfiku na teren USA. Zaszyta w jej brzuchu substancja przedostaje się jednak do krwioobiegu, co powoduje, że bohaterka zaczyna wykorzystywać możliwości swojego mózgu w coraz większym stopniu.

Besson stara się więc zastanowić, co by się stało, gdyby coś takiego rzeczywiście było możliwe. I nie ma dla niego znaczenia, że z najnowszych badań jasno wynika, że teoria mówiąca, że człowiek ma dostęp jedynie do 10% mocy mózgu jest błędna. No, ale dobrze, na potrzeby filmu można przyjąć takie założenie.

Za pomocą wypowiedzi profesora Normana, reżyser prezentuje na ekranie skróconą historię rozwoju człowieka – im dalej jednak, tym bardziej upodabnia się do grafomańskich zabiegów znanych z Drzewa życia Terrence’a Malicka. Nie wystarczy, że uczony powie o organizmie żyjącym w niebezpiecznym środowisku. W trakcie jego wypowiedzi widz zostanie uraczony zdjęciami wybuchów wulkanów, powodzi i innych klęsk żywiołowych. W zasadzie nie wiadomo czemu ma to służyć, ponieważ koniec końców i tak wiadomo, że chodzi o zwykłe łubudu (o tym jednak później). Lucy pełna jest niestety filozoficznych bredni i pretensjonalnych spostrzeżeń, a ogólna konkluzja, że ograniczenia są tym, co stanowi o naszym człowieczeństwie, jest średnio przekonująca. Besson stara się skrytykować ludzkość za ciągły pęd do nieograniczonej wiedzy, w jakimś stopniu także do nieśmiertelności, ale robi to w sposób, który raczej bawi, niż zmusza do myślenia.

Tym bardziej, że wizytówką zdecydowanej większości filmów, przy których pracował w ciągu ostatnich lat, jest brak jakiejkolwiek logiki. Nie inaczej jest w przypadku Lucy. W zasadzie nikt się tu niczemu nie dziwi, a prym w tym wiedzie główna bohaterka. Bez mrugnięcia okiem i chwili zawahania wykorzystuje swoje nowe zdolności, często nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Mnóstwo jest tu dziur w konstrukcji historii oraz idiotycznych rozwiązań fabularnych. Przykładowo nie bardzo wiadomo, czemu Lucy nie zabija swojego głównego przeciwnika, gdy może to zrobić bez najmniejszego problemu (wcześniej zlikwidowała całą jego obstawę). Gdy jadący z nią samochodem policjant sugeruje, że może odwołać ścigające ich radiowozy, bohaterka odmawia. Głównie po to, żeby można było umieścić w filmie scenę efektownej kraksy – to, że w związku z tym zginą stróże porządku nie ma przecież najmniejszego znaczenia. Czasem też Lucy zapomina, że nie ma dla niej żadnych ograniczeń. Całej końcowej strzelaniny dałoby się uniknąć, gdyby tylko poświęciła dwie minuty, by rozbroić przeciwników. Zapewniam, że tego typu kwiatki, to tylko wierzchołek góry lodowej.

Najlepszym więc sposobem, żeby obejrzeć Lucy bez wielkiego bólu jest po prostu wyłączenie myślenia na czas seansu. W takim wypadku film Bessona jest w stanie dostarczyć trochę rozrywki. Sceny walk są odpowiednio efektowne, zaś akcja pędzi do przodu na złamanie karku. Ciężko byłoby więc powiedzieć, że pobyt w kinie kogokolwiek zmęczy. Szkoda tylko patrzeć, jak Scarlett Johansson i Morgan Freeman muszą udawać, że starają się grać najlepiej jak potrafią. Wydaje się, że aktorzy zdawali sobie sprawę, że występują w strasznie bzdurnym filmie i tylko czekali na koniec okresu zdjęciowego. W pewnym momencie Lucy pyta swojego rozmówcę, czy cokolwiek z tego co mówi ma sens. Niestety, nie ma.

REKLAMA