search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

LEMMY. 49% motherfucker & 51% son of a bitch

Tomasz Urbański

18 lutego 2014

REKLAMA

lemmy2_logo

lemmy_posterGorsza ostatnio dyspozycja zdrowotna lidera Motörhead skłoniła mnie do zapoznania się ze zrealizowanym w 2010 roku filmem dokumentalnym dotyczącym tej nietuzinkowej persony. Jak się spodziewałem – i jak się po niespełna dwóch godzinach okazało – spotkanie z tym wyjątkowym człowiekiem było warte poświęconego czasu. Twórcy filmu o wszystko mówiącym tytule postanowili zmierzyć się z żywą legendą. Chodzącą i wciąż aktywną ikoną muzyki rockowej. Właściwie nawet te słowa nie oddają w pełni statusu Lemmy’ego Kilmistera. Próbuje oddać to ta produkcja, mierząc się z trudnym zadaniem okiełznania absolutu. I wychodzi z tego obronną ręką.

Dwóch miłośników twórczości Motörhead postanowiło towarzyszyć bohaterowi filmu podczas trasy, koncertów, spotkań z fanami i wizytach w studiach nagraniowych. Udało im się też podpatrzyć Lemmy’ego w tzw. „czasie wolnym” czyli krótko mówiąc pokazać kawałek prywatnego życia. Skłonili do treściwych wypowiedzi innych muzyków, którzy wyrazili swoje zdanie o Lemmym. Zobaczyć i usłyszeć można członków Metalliki, Megadeth, Anthrax, Alice In Chains czy kompanów z Motörhead – galeria kultowych postaci z nie mniej kultowych kapel jest zaiste imponująca. Wszystko to wraz z celnymi i szczerymi opiniami samego zainteresowanego tworzy ciekawy i malowniczy obraz tytułowego bohatera.

lemmy-foto

Jaki on jest? Seans rozwiał moje wszelkie wątpliwości i jedynie utwierdził w przekonaniu. Niepodważalnie i bezapelacyjnie to doskonała, chodząca personifikacja rokendrolowego trybu życia. Osobnik, który, swoim jestestwem, całkowicie i w pełni poświęcił się temu pomysłowi na życie. Kosztem życia rodzinnego i statecznego domu z ogródkiem (syn wydaje się być kochanym dzieckiem, choć jest jednocześnie – przepraszam za sformułowanie – wypadkiem przy pracy). Przy tym Lemmy jest w tym wszystkim autentyczny i szczery. Bez ogródek mówi o swoim niedoskonałym rodzicielstwie, podkreślając świadomy wybór takiego a nie innego życia. A skoro rock’n’roll, to i używki, od których rzecz jasna nie stroni. To długoletni degustator wszelkich odurzających specyfików od amfetaminy, przez jej pochodne po alkohole wszelkiego sortu. Jest bezwzględnym miłośnikiem Jacka Danielsa, a legendy o ilościach trunków przez niego spożywanych są zaskakująco-imponujące. W myśl zasady „monogamia nudna jest do wyrzygania”*, oddał się rozkoszom cielesnym – według jego obliczeń – około 500 kobietom. Jak przystało na prawdziwego twardziela interesuje go historia wojskowości i militaria, których jest kolekcjonerem. Zresztą, pasja ta przysporzyła mu niejednokrotnie wielu problemów. Przez swą miłość do wojskowych uniformów (głównie niemieckich) oskarżany był, zupełnie bezzasadnie, o propagowanie nazizmu, z czego się śmieje.

LemmyPrzede wszystkim jednak stworzył niepowtarzalny i niepodrabialny zespół, brzmiący – dzięki jego nieszablonowej grze na basie (jedna scena w filmie doskonale to obrazuje) oraz rzężącemu wokalowi – wyjątkowo i unikatowo. Jeśli kiedykolwiek mieliście styczność z Motörhead wiecie, o co chodzi. Jeśli nie, polecam gorąco, bo lubić nie trzeba, ale doceniać należy. Za soczystość, bezkompromisowość, feeling, kop i szczerość, które od blisko czterdziestu lat nie tracą na sile.

Wszystko to powoduje, że od wielu lat jest uznawany za boga i tak też traktowany, z wszelkimi honorami i pokłonami bitymi przez zapatrzonych w niego młodszych kolegów i rzesze obsesyjnie oddanych fanów tworzących wspólnotę wyznawców jego kultu. Ten utrwalony obraz Lemmy’ego spowodował, że film stał się klasyczną laurką, choć właściwsze jest tu mówienie o celuloidowym pomniku. Dodać wypada, że pomnikiem wzniesionym całkowicie zasłużenie, od czego twórcy nigdy się nie odżegnywali. Duże brawa należą się im  za pokazanie też drugiej strony bohatera tej produkcji. Wyciszonego, skromnego, „do rany przyłóż” i w gruncie rzeczy… samotnego. Jest tu kilka scen dość sugestywnych, które tę samotność sugerują. Nieprzypadkowo (tak sądzę) są to momenty zrealizowane za dnia, wszak lider Motörhead to nocny zwierz, a światło słoneczne i czas od wschodu słońca do jego zachodu traktuje jak chwilę na przeczekanie i podładowanie akumulatorów.

W kwestiach formalnych panom reżyserom trzeba oddać to, że nie chcieli odkrywać Ameryki. „Lemmy” to solidny dokument muzyczny, zrealizowany klasycznie, według sprawdzonych standardów i patentów. Wszystko ma tu swoje miejsce i czas. Są wypowiedzi, jest sporo muzyki, wspominki z przeszłości, dzieciństwo, pierwsze kroki. Całość podana w odpowiednich proporcjach, w taki sposób aby widz ani chwilę nie poczuł się zmęczony.

„Lemmy” to konkretna, soczysta robota, która pokazuje i mówi jak to jest z tym „49% motherfucker & 51% son of a bitch”.


* T-Raperzy znad Wisły – „Maxi Kaz”

Posłuchaj najlepszych kawałków Motorhead:

REKLAMA