search
REKLAMA
Nowości kinowe

LAS, 4 RANO. Kino traumatyczne

Jan Dąbrowski

22 stycznia 2017

REKLAMA

W ciągu kilku lat Jan Jakub Kolski wyjałowił świat swoich filmów z pierwiastków ludowych, a także tych nadprzyrodzonych. To zestawienie w połączeniu z ponadprzeciętną wrażliwością sprawiało, że był on unikatowym, charakterystycznym twórcą bardzo ciekawej niszy w polskim kinie. Niestety, odarcie z tych elementów swoich kolejnych dzieł pokazało reżysera od innej strony: zaczął koncentrować się na przepracowywaniu kolejnych traum. W Zabić bobra był to stres pourazowy żołnierza, który po powrocie z Afganistanu nie potrafi normalnie funkcjonować. Mimo niewątpliwie ciekawej koncepcji film okazał się chaotyczny, niespójny i po prostu zły. Najnowsza produkcja Kolskiego, Las, 4 rano, także opowiada o tragedii (która tym razem dotknęła samego reżysera, kiedy w wypadku zginęła jego córka) i ponownie efekt końcowy boleśnie rozczarowuje.

Główny bohater imieniem Forst (Krzysztof Majchrzak) przechodzi przemianę z agresywnego rekina biznesu w pustelnika i umęczonego ascetę rodem z opowieści o Hiobie. Apartament, motocykl, firmę i kosztowne garnitury zamienia na lepiankę w lesie, upośledzonego psa i bure łachy. Decyzję podejmuje w ułamku sekundy, a powodem jest przedstawiona w urywkowych retrospekcjach śmierć bliskiej osoby. I choć nijak nie wynika to z fabuły, wszystko wskazuje na to, że Forsta prześladuje poczucie winy i chęć ukarania się z tego powodu. Staje się swoim własnym przeciwieństwem: broni przed alfonsem prostytutki (Olga Bołądź), czym sprowadza na siebie kłopoty, przygarnia młodą uciekinierkę z sierocińca (Maria Blandzi), a jeśli używa przemocy, to tylko w ostateczności. Często widzimy bohatera w samotności, podczas codziennych polowań, umartwiania, etc. Gdyby był to monodram, Las, 4 rano byłby znacznie ciekawszy, przede wszystkim dzięki odtwórcy głównej roli.

Jedyną wartością dla widzów – będących ostatecznie odbiorcami dzieła Kolskiego – jest to, że po dziesięciu latach kinowego niebytu za jego sprawą na dużym ekranie pojawił się Krzysztof Majchrzak.

Oddając się pracy ze studentami i grywaniu w teatrze, aktor pozostawał na marginesie przemysłu filmowego, zresztą z własnej woli. Jego powrót i rola Forsta to główny argument za tym, żeby w ogóle obejrzeć Las, 4 rano. Potężnie zbudowany mężczyzna o charakterystycznym głosie i przeszywającym spojrzeniu zagarnia dla siebie cały kadr, niezależnie od tego, czy płacze, wygłupia się, czy wpada w furię. Budowaniu postaci poświęca się bez reszty, tarzając się po ziemi, wręcz zakopując w niej, a także w scenach polowania, gdzie Majchrzak przypomina postapokaliptycznego specjalistę od survivalu. Potrafi być również ujmujący, wzruszający i zabawny, a piętno osobistej tragedii sprawia, że budzi współczucie i sympatię widzów.

O ile pozostawiony sam sobie w środku lasu Forst jest intrygujący i jego pokutę ogląda się z zaciekawieniem, o tyle pojawienie się innych bohaterów powoduje narastającą irytację. Napotkana prostytutka Nata, jej alfons Boria i młoda sierotka Jadzia to raczej wcielenia pewnych postaw i charakterów niż pełnoprawne postacie. Dzięki ich obecności w filmie możemy obserwować, jak pustelnik z wyboru zachowuje się w relacjach z przyjazną kobietą, złowrogim mężczyzną czy nieco zbuntowanym dzieckiem. W tym ostatnim przypadku współistnienie bohaterów zaczyna z czasem coraz bardziej przypominać więź ojca z dzieckiem. Jadzia uciekła z sierocińca, a Forst opłakuje śmierć bliskiej osoby. Następujące po sobie sceny droczenia się, wędrowania, polowań i awantur pozbawione są związku przyczynowo-skutkowego, a kolejność ich przedstawienia wydaje się nie mieć znaczenia. Zabrakło też odczuwalnego dla widza poczucia straty, żalu czy bezradności.

W oderwaniu od kontekstu powstania Las, 4 rano jest nieudaną próbą przelania emocji na taśmę filmową. Mało tego, po słabym Zabić bobra reżyser powtarza się, próbując podobnymi środkami wyrazu przepracować kolejną – tym razem osobistą – traumę. I choć Krzysztof Majchrzak jest tak przekonujący, jak to tylko możliwe, nawet jego znakomite aktorstwo nie rekompensuje przykrego wniosku z seansu: dla reżysera gorsza od wtórności może być tylko utrata kontaktu z widzem.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA