search
REKLAMA
Recenzje

LA BAMBA. 30 lat od premiery

Anna Niziurska

24 lipca 2017

REKLAMA

Richard Valenzuela to siedemnastolatek mieszkający wraz z matką i rodzeństwem w ubogiej dzielnicy Kalifornii. Jego pasją jest muzyka, a marzeniem kariera na scenie. Ma talent – bezsprzecznie – ale czy Ameryka końca lat pięćdziesiątych XX wieku jest już gotowa na Meksykanina odnoszącego muzyczny sukces?

Film w reżyserii Luisa Valdeza to wiernie oddana biografia wschodzącej gwiazdy rock’n’rolla – Ritchie’ego Valensa (w tej roli Lou Diamond Phillips), którego hit La Bamba słyszał chyba każdy. Dla ubogiego chłopaka ze slumsów muzyka jest całym światem. Praktycznie nie rozstaje się z gitarą i gra wszędzie, gdzie tylko może. Dołącza do lokalnego zespołu, najpierw jako gitarzysta, a potem również wokalista. W staraniach i marzeniach wspiera go matka, kelnerka Connie (Rosanna DeSoto), która pomaga mu zorganizować koncert. Od tego wszystko się zaczyna – na widowni jest Bob Keane (Joe Pantoliano), właściciel niewielkiej wytwórni płytowej. Valenzuela nagrywa u niego kilka kawałków i za jego namową przyjmuje pseudonim Ritchie Valens. Dalej mamy już tylko spełnienie amerykańskiego snu – chłopak koncertuje, nagrywa swoje największe przeboje: Donna (napisany dla dziewczyny, w której jest zakochany) i La Bamba. Ma coraz więcej pieniędzy i kupuje matce wymarzony dom. Niestety w kilka miesięcy jest już po wszystkim – jego samolot rozbija się 3 lutego 1959. Wraz z nim giną Buddy Holly, Jiles Perry Richardson (The Big Bopper) oraz pilot samolotu. Ta data przeszła do historii jako dzień, w którym umarła muzyka.

W trakcie oglądania nie sposób nie pomyśleć choć przez chwilę o tym, co byłoby, gdyby nie wsiadł do samolotu. Jak potoczyłaby się jego kariera? Czy zgasłaby tak szybko, jak się rozpoczęła? Jakie utwory mógłby jeszcze nagrać? Być może to właśnie te pytania zadecydowały o tym, że Luis Valdez podjął się tego projektu. Uzyskał zresztą pełne poparcie rodziny Ritchiego, która pojawia się nawet w pewnych scenach (obok krewnych samego reżysera oraz innych członków ekipy filmowej). Przykładowo: podczas pierwszego przyjęcia rodzinnego możemy zobaczyć starszą kobietę – to prawdziwa Connie, matka Ritchiego. Ona i jej syn Bob Morales udzielali wskazówek aktorom i pomagali na planie. Odradzano im jednak obecność, gdy kręcono pamiętną scenę przy samolocie – rzut monetą, który przesądził, że to Ritchie do niego wsiadł. W rzeczywistości sam rzut odbył się podobno nie na lotnisku, a wcześniej, jeszcze w klubie Surf Ballroom. Rzucał DJ, który tej nocy pracował w klubie. Podczas kręcenia sceny na planie była siostra Ritchiego, która widząc Lou Diamonda Phillipsa grającego jej brata, zaczęła płakać i objęła go, mówiąc: „Dlaczego, Ritchie? Dlaczego wsiadłeś do tego samolotu?”.

La Bambę oceniłam bardzo wysoko. To nie tylko dobry film biograficzny, ale obraz świetnie oddający realia Stanów Zjednoczonych lat sześćdziesiątych XX wieku. Plusów jest tutaj bardzo wiele. Pierwszym z wymienionych niech będzie wspaniała muzyka zespołu Los Lobos (który zresztą występuje w scenie w domu publicznym w Tijuanie) oraz oryginalne kompozycje Carlosa Santany. Drugim – odzwierciedlenie problemów, jakie stoją przez zakochanymi w sobie – dziewczyną z zamożnego domu oraz biednym Meksykaninem. Wymienianie skończyć można na takich detalach, jak sposób tańca, stroje, a także fryzury wzorowane na modzie tamtych czasów. Wszystko tutaj do siebie pasuje, wszystko ze sobą współgra. Oczywiście fani motoryzacji mogą dostrzec, że śmieciarka, którą jedzie Bob, pochodzi z lat siedemdziesiątych, a jego motocykl stylizowany jest na przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a nie późne lata pięćdziesiąte. Ale czy to ma duże znaczenie dla odbioru całości? Dla mnie nie.

To, co w filmie zasługuje na uwagę, to również obraz rodziny – biednej, z problemami, a jednak trzymającej się razem. Matka, która nie odwraca się od Boba – syna wracającego z więzienia i co rusz popełniającego kolejne błędy. Która próbuje zarobić na dom i na to, by Ritchie mógł się uczyć i robić karierę. Do tego bracia – Bob i Ritchie. Skrajnie różni, a jednak kochający się i wspierający. Nie jest to łatwa miłość, nie jest wolna od burzliwych kłótni czy zazdrości, ale to właśnie dlatego jest taka prawdziwa, taka autentyczna. To właśnie te elementy, połączone ze świetną grą aktorską, świadczą o sile obrazu Valdeza. Lou Diamond Phillips jako Ritchie, Rosanna DeSoto jako Connie, Esai Morales jako Bob, Danielle von Zerneck jako Donna – wszyscy są bardzo wiarygodni. Phillips ze swoją urodą urodą pół-Indianina (choć podobno płynie w nim zaledwie jedna ósma krwi Cherokee), uśmiechem i błyskiem w oku podczas występów na scenie, idealnie oddaje postać Ritchiego. Młodego chłopaka, przed którym stała wielka kariera, a który odszedł stanowczo za szybko.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA