KULT. O Kaziku i wszystkim dookoła
Nie wiem, czy niedosyt to odpowiednie słowo, aby określić dokument opowiadający o twórczości Kazika, bo obrano bardzo prostą formę, w której pobieżnie przedstawiony zostaje początek 40-letniego zespołu (prawie w ogóle), a braki pomysłów na fabułę zalepia się wypowiedziami samego Staszewskiego. Aż dziw bierze, że po tylu dekadach dopiero teraz wchodzimy z kamerą do świata tej muzyki, ale wcale nie oznacza to, że wiwisekcja Kultu jest w dziennikarstwie niereprezentowana. Wiele wywiadów pisemnych i materiałów wideo wchodzi o wiele głębiej do głowy artysty niż ten film dokumentalny, mimo to fani mogą odnaleźć tutaj coś dla siebie. A łeb to Kazik ma przecież jak sklep.
Pamiętam, że mój przyjaciel, pokazując mi muzykę Kazika, powiedział, że to pierwszy polski… raper. Dużo jest w tym prawdy, bo wywodząca się z kontrkultury punkowej formacja była trudna do zdefiniowania, a warstwa liryczna stała w rozkroku między gniewem a spokojną balladowością. Owo niezaszufladkowanie Kultu jest powodem, dla którego dzisiaj, tak wiele lat po największych sukcesach, nie stał się on parodią samego siebie, smutną propozycją programową na dożynkach lub juwenaliach w Rzeszowie. Może właśnie w tym tkwi przepis na sukces, bo podobnie jak w przypadku Boba Dylana – gdy tylko myślimy i odpowiadamy, czym jest Kult, zespół robi woltę i wypuszcza kawałek, który jest odległy tematycznie od wszystkiego, co podane było wcześniej. Krwawa ballada o Celinie? To może zaraz komentarz polityczny. Za dużo polityki w sposób dosłowny? To może oda do komandora Tarkina? Nieprzewidywalność oraz zachowanie punkowego rodowodu jest u nich nie tylko cechą charakterystyczną, ale również prawdziwymi ideałami – po latach nie zmieniły się one w smutną pieśń podstarzałego anarchisty, który postanowił ubrał koszulę, ale dalej napina się „na punka”.
Podobne wpisy
W dokumencie Olgi Bieniek przypatrujemy się ostatnim kilku latom w historii Kultu, głównie skupiając się na niedawnych trasach koncertowych. Nie chodzi o to, że powinno być to kompendium wiedzy na temat zespołu, ponieważ w sieci jest mnóstwo materiałów, które zaspokajają potrzebę kronikarstwa, ale mimo wszystko, jeśli decydujemy się na zrobienie wycinku historii, powinien on być bardziej osobisty i grzebiący paluchem w materiale. Wprawdzie pokazani są ludzie, którzy współpracowali z Kazikiem Staszewskim, widzimy kilka zdjęć rodzinnych, a osoby, które mogłyby rozpracować bohatera, pojawiają się pobieżnie w niektórych scenach, ale reżyserka niczego od nich nie wymaga. Gdy słyszymy samych muzyków, to mamy do czynienia z wypowiedziami spontanicznymi, nieodnoszącymi się do konkretnej tezy, jedynie ilustrującymi to, co dzieje się na ekranie. Trudno zmusić człowieka, aby był zawsze błyskotliwy oraz miał przemyślenia na tematy ważne 24 godziny na dobę, ale można byłoby zrobić film pozostawiający wrażenie, że jego bohaterowie chcą być w oku kamery. A kamera jest to lekka i ruchliwa, więc obok świetnego dźwięku i pewnej ręki operatorskiej udało się osiągnąć przynajmniej coś, co na poziomie formy pokazuje sprawność reżyserską. Gorzej ze wspomnianym tematem…
Już sam zresztą tytuł narzuca pewną drogę interpretacyjną oraz to, czym ta produkcja powinna być; może określenie „kult” w kontekście popularności formacji to za dużo, ale trudno uwierzyć, że odnosi się w zamyśle jedynie do materiału swojej dokumentalistyki. Żaden „kult” ani „fenomen” w filmie Bieniek obecny nie jest, a popularność zespołu broni się za pomocą prostej tezy – chłopy po prostu robią świetną muzykę. Chciałoby się jednak więcej, głębiej, z nieco większą odwagą oraz ostrzejszym skalpelem wejść do głowy Staszewskiego. Coś takiego, co nie trafia jedynie jako dodatek do magazynu muzycznego, ale można byłoby to pokazać na festiwalach filmowych obok innych produkcji, które mocują się z fenomenami popkultury.