Kolor purpury – 30 lat później
W 1982 roku Alice Walker, amerykańska pisarka i działaczka feministyczna, ogłosiła drukiem powieść „Kolor purpury”. Zdobyła za nią, jako pierwsza czarnoskóra autorka w historii, Nagrodę Pulitzera, jednocześnie budząc ogrom kontrowersji. Do późnych lat 90. książki próbowano zakazać w wielu stanach, argumentując, że zawarte w niej treści naruszają porządek społeczny i mają katastrofalny wpływ na umysły młodzieży, zbyt otwarcie opisując przemoc na tle seksualnym i rasowym.
Bohaterką powieści jest Celia, niewykształcona czarnoskóra kobieta, która swoje dramatyczne losy opisuje w listach do Boga. Opowieść rozpoczyna jako czternastolatka, maltretowana i wykorzystywana seksualnie przez własnego ojca. Wydana za mąż za znacznie starszego od siebie Pana (w książce ani razu nie pojawia się jego nazwisko) przeżywa i jest świadkiem kolejnych tragedii, zachowując dziecięcą naiwność i szczerość.
Ekranizacji „Koloru purpury”, choć niechętnie, podjął się Steven Spielberg, kojarzony wówczas głównie z kasowymi filmami rozrywkowymi, takimi jak „E.T.”, „Szczęki” czy przygody Indiany Jonesa. W roli Celii obsadził Whoopi Goldberg, Pana (który w filmie zyskuje imię i nazwisko – Albert Johnson) zagrał Danny Glover, zaś jego buntowniczą synową Sophię – Oprah Winfrey.
Film okazał się olbrzymim sukcesem. Trwający dwie i pół godziny, malowniczy, wzruszający, stanowiący wierną ekranizację powieści, został okrzyknięty arcydziełem i dał Spielbergowi odwagę do zmierzenia się z tematami cięższego kalibru – tuż po nim powstało słynne „Imperium słońca”, później, między innymi, „Lista Schindlera” czy „Amistad”. „Kolor purpury” odsłonił inne oblicze reżysera, jego zdolność do poruszenia widza do głębi.
Niemała w tym zasługa aktorów, a właściwie aktorek. Whoopi Goldberg i Oprah Winfrey, w owym czasie dopiero raczkujące w aktorskim rzemiośle, stworzyły niezapomniane kreacje. Whoopi Goldberg w dziele Spielberga pokazała swój wielki talent dramatyczny – nie tę uroczą, pajacującą w habicie czy brokatowych toczkach Whoopi o szerokim, zaraźliwym uśmiechu, ale dojrzałą aktorsko, pełną ciepła i wewnętrznej siły kobietę. Echa tej kreacji pobrzmiewają jeszcze w „Sercu Klary”, niestety są to tylko echa. Takiej roli, jak Celia w „Kolorze purpury”, Whoopi Goldberg nie zagrała już nigdy.
Podobnie Oprah Winfrey. Ta gra rzadko, koncentrując się na działalności innego rodzaju, a postać Sophii pozostaje kluczową w jej aktorskiej karierze. Niesłychanie różnorodna, głęboka – od buńczucznej, bezwstydnie bezczelnej, poprzez pokorną, złamaną, nieszczęśliwą, aż po spokojną, pogodzoną ze sobą Sophię – każda z jej filmowych twarzy jest zwyczajnie prawdziwa, i trudno byłoby dzisiaj wyobrazić sobie w tej roli kogokolwiek innego.
Danny Glover kreując postać Alberta nie miał trudnego zadania, otoczony przez takie kobiety. Jego rola w zasadzie grała się sama, wspomagana przez świetne warunki fizyczne artysty, on zaś na swój wielki moment miał jeszcze chwilę poczekać. Tym niemniej Albert wypada przekonująco, dotrzymując kroku swoim towarzyszkom.
[quote]Jak to się zatem stało, że to arcydzieło, nominowane do Oscara aż w 11 kategoriach, nie otrzymało ani jednej nagrody? Przede wszystkim, konkurencja była ogromna – statuetki powędrowały do twórców takich filmów jak „Pożegnanie z Afryką” czy „Honor Prizzich”.[/quote]
Jednak największą przeszkodę stanowiły negatywne emocje, które budziły i książka, i jej ekranizacja. Z jednej strony Spielbergowi zarzucano fałszywe przedstawienie Afroamerykanów na początku XX wieku i rasizm, z drugiej autorka powieści, Alice Walker, protestowała przeciwko zbyt subtelnemu jej zdaniem potraktowaniu wątku lesbijskiego pomiędzy Celią a kochanką Alberta, Shug. Wątek ten, według pisarki zmarginalizowany w filmie, w książce był jednym z ważniejszych – to od tego motywu wziął się tytuł powieści. Akademia Filmowa zaś bardzo nie lubi wychodzić poza polityczną poprawność.
Dziś, po trzydziestu latach od premiery, te emocje nieco przygasły. Film Spielberga stanowi nadal przykład bardzo dobrej ekranizacji – pomimo wspomnianej wyżej subtelności, która nie pozwoliła mu zbyt dosadnie pokazać ani aktów przemocy fizycznej czy psychicznej, ani drażliwych tematów natury społecznej. Jest z pewnością trochę przegadany, trochę zbyt długi – zwłaszcza w części, kiedy Celia odczytuje po latach listy swojej siostry (choć to zarzut także w stronę książki – ten jej fragment jest zdecydowanie najsłabszy), a przy tym wszystkim trochę zbyt… pogodny. Wyretuszowanie najbardziej drastycznych motywów powieści zachwiało proporcjami całej historii, w filmie wiele jest scen budujących, ciepłych, niemal radosnych. Niektóre sytuacje przedstawione są komicznie – jak ta, w której Albert usiłuje przygotować śniadanie dla Shug. Celia wyraźnie bawi się całą sceną, a podając rywalce przygotowany przez siebie posiłek, odczuwa wyraźną wyższość nad mężem – przeczy to zdecydowanie relacjom małżeńskim ukazanym w powieści. Być może dziś Spielberg nakręciłby „Kolor purpury” inaczej, odważniej.
A jednak, patrząc na produkcje, które są dziś oferowane widzowi – na tę wszechobecną dosłowność, wręcz brutalność, która tak niewielkie pole do popisu pozostawia wyobraźni – nie sposób nie odczuwać pewnego rodzaju ulgi, że „Kolor purpury” już jest, i że jest właśnie taki. I wypada mieć nadzieję, że nikt nie pokusi się o epatujący golizną i przemocą remake.