JURASSIC WORLD DOMINION. Ludzie i dinozaury na skraju apokalipsy [Recenzja]
Doczekaliśmy się. 65 milionów lat po wyginięciu (tudzież ewolucji) prehistorycznych gadów, po niemal 30 latach od premiery pierwowzoru Stevena Spielberga, jurajska seria blockbusterów dobiega końca. Czy aby na pewno? Dominion zamyka wiele wątków i przedstawia ewolucję świata stojącego w obliczu fundamentalnej zmiany, jednocześnie zostawiając uchyloną furtkę do jego dalszego rozwoju. Mając to na uwadze, nie brałbym zbyt dosłownie hucznych haseł o „wielkiej kulminacji serii”, którymi promowano tę produkcję. Nowy film Colina Trevorrowa to po prostu angażująca opowieść o konsekwencjach otwarcia puszki Pandory, jaką było ujarzmienie potęgi genetyki. Osobiście uważam, że pomimo kilku mniejszych lub większych potknięć całość sprawdza się bardzo dobrze.
Kontrowersyjny punkt wyjściowy
Punkt wyjściowy fabuły to niewątpliwie jeden z najbardziej kontrowersyjnych elementów nowego Jurassic World. Osoby spragnione katastroficznego widowiska z dinozaurami wchodzącymi w buty siejącej destrukcję Godzilli będą musiały obejść się smakiem. Rozczarowani będą też widzowie spodziewający się, że zadaniem protagonistów będzie ocalenie świata przed wszechobecnością prehistorycznych gadów. W rzeczywistości główny konflikt fabularny dotyczy niebezpieczeństw związanych z ogólnym dostępem do potężnych narzędzi bioinżynierii genetycznej. Po wydarzeniach z Upadłego królestwa nie ma już odwrotu; wyłapanie tych kilkudziesięciu dinozaurów, które rozbiegły się po kalifornijskiej dziczy, nie rozwiąże problemu, ponieważ jego sedno dotyczy czegoś innego. Za sprawą czarnorynkowej aukcji z dinozaurami wiedza umożliwiająca klonowanie i modyfikację kodu genetycznego wymarłych gatunków stała się technologią open source. Zarezerwowana dotychczas dla doktora Wu i jego współpracowników, obecnie dostępna jest dla każdego, kogo stać na jej wykorzystanie. Dodajmy do tego sprzedane gady i walizki z embrionami, a także żyjące na wolności źródła prehistorycznego DNA, a otrzymamy przepis na świat, w którym dinozaury stają się elementem codzienności.
Odpowiedzialni za scenariusz Colin Trevorrow oraz Emily Carmichael doszli jednak do słusznego wniosku, że przywrócone do istnienia gady nie są obłąkanymi potworami zagrażającymi istnieniu ludzkiej cywilizacji. Ich obecność wiąże się z licznymi problemami i niebezpieczeństwami, ale nauka koegzystencji jest jak najbardziej możliwa. Dzikie zwierzęta nie mają w zwyczaju dobrowolnie ruszać na podbój hałaśliwych miast – na szczęście nie zapomniano o tym przy pisaniu tej historii. Znacznie bardziej realnym scenariuszem zagłady jest katastrofa ekologiczna i to właśnie w jej obliczu staje świat (jurajski). Po zaledwie czterech latach od finału Upadłego królestwa gigakorporacja BioSyn popełnia katastroficznie nieodpowiedzialny błąd, wprowadzając do ekosystemu zmodyfikowany genetycznie (hybryda współczesnych i prehistorycznych gatunków) okaz szarańczy, której populacja kompletnie wymyka się spod kontroli i grozi bezprecedensowym kryzysem na rynku żywnościowym.
Ten biblijnie apokaliptyczny scenariusz przywodzi na myśl gniew stwórcy zsyłającego plagę w ramach kary za aroganckie próby dorównania mu – to bardzo typowy dla tej serii komentarz. Skalę zagrożenia błyskawicznie dostrzega trójka dobrze nam znanych bohaterów: Ellie Sattler, Alan Grant i Ian Malcolm. Pojednani po latach wspólnie postanawiają zwrócić publiczną uwagę na działalność BioSyn, zanim będzie za późno. Ich misję torpeduje dyrektor firmy, Lewis Dogson, którego szemrane praktyki biznesowe mieliśmy okazję poznać już w pierwszym Parku Jurajskim. Zatrudniając chciwego Nedry’ego do kradzieży embrionów, młody Dogson pokazał, że nie ma żadnych oporów przed ryzykowaniem życia innych, jeśli służy to interesom firmy. Jego współczesna wersja jest jeszcze uboższa moralnie i jednocześnie wpisuje się w kanon ludzkich złoczyńców jurajskiej serii (od którego nieco odchodzili karykaturalni antagoniści Upadłego królestwa). To mały, żałosny człowieczek kierujący się wyłącznie żądzą zysku. Strach przed kompromitacją firmy i utratą statusu jest motorem napędowym Dogsona w Dominion, co czyni go bardzo autentyczną, ale zarazem mało efektowną na ekranie postacią. Złoczyńca, jakich pełno w naszym świecie – żaden charyzmatyczny geniusz zbrodni ze złowieszczym planem, tylko przeżarty zachłannością tchórz o moralności ścieku.
Eksperymentalna forma i dinozaury
Desperackie próby zatuszowania wywołanej katastrofy doprowadzają do wciągnięcia w intrygę również bohaterów poprzednich dwóch odsłon serii; Owen i Claire po czterech relatywnie spokojnych latach trzymania się na uboczu (i dorywczych starań na rzecz dobra dinozaurów) i odnajdywania w roli zastępczych rodziców muszą rzucić wszystko i dołączyć do walki z BioSyn. Ich przybrana córka (pierwszy i jedyny ludzki klon na świecie) Maisie oraz niespodziewane (i nadzwyczaj urocze) potomstwo welociraptora Blue mają bowiem do odegrania swoją rolę w tej historii – czy tego chcą, czy nie. Desperacki pościg rozpoczęty przez Owena i Claire zbliża Dominion gatunkowo do nowych Bondów i trylogii Bourne’a… naturalnie z prominentną rolą dinozaurów. Nie jest to filmowa estetyka, do której przyzwyczaiła nas jurajska seria, ale szósta odsłona to bardzo dobre miejsce na tego typu eksperymenty. Szalona sekwencja rozgrywająca się na Malcie jest czymś, czego jeszcze w tym uniwersum nie widzieliśmy, a dzięki dobremu uzasadnieniu obecności dinozaurów w samym centrum akcji spójność ich obrazowania nie zostaje zaburzona.
Poprzednie części miewały z tym mniejsze lub większe problemy, mogę więc z ogromną przyjemnością stwierdzić, że w Jurassic World Dominion dinozaury nareszcie są przedstawione jak zwierzęta, a nie potwory. Żyjąc w dziczy, nie zachowują się inaczej niż słonie, wilki czy niedźwiedzie. Chcą przeżyć, a nie zaszkodzić człowiekowi za wszelką cenę. Do tego wciąż wzbudzają zachwyt, a w filmie nie brakuje ujmujących momentów przepełnionych magią, której nie widzieliśmy w tej serii od czasu dwóch pierwszych części. Oczywiście nie brakuje też scen pościgów, walk i ataków, ale tym razem każdą można uzasadnić: tresura, panika zwierzęcia, ochrona terytorium – to główne powody problemów z dzikimi gadami i nawet nowy naczelny drapieżca, giganotozaur, wie, kiedy odpuścić sobie polowanie na krnąbrną zwierzynę (zamiast maniakalnie ścigać ludzi po całej okolicy jak spinozaur w Parku Jurajskim 3). Niemałą radość wzbudza także fakt, że Trevorrow zdecydował się postawić na nowe dla serii i wyjątkowo interesujące gatunki, zamiast zachowawczo jechać na the greatest hits prehistorycznego repertuaru. Tym razem nie uświadczymy żadnych hybryd (choć taki giganotozaur jest mocno estetyzowany względem swojego krewniaka sprzed milionów lat), a w zamian wreszcie możemy podziwiać realistycznie upierzone gady. Czytając kuriozalne opinie na temat tego filmu, spotkałem się z głosami, wedle których dinozaury nie wzbudzają w nim żadnych emocji. Moim skromnym zdaniem jest to wierutna bzdura.
Nie bez problemów
Zgodzę się natomiast z zarzutami dotyczącymi problemów z implementacją gadów w fabule. Spotkania z nimi – choć pomysłowe i fascynujące – często są tylko przerywnikiem, tymczasową przeszkodą, której pokonanie nie wpływa znacząco na historię, pozwala tylko ją kontynuować. Dotyczy to nawet nowej gwiazdy (giganotozaur), której występ pozostawia pewien niedosyt. W filmie brakuje też dłuższych przerw na chwilę oddechu i (przede wszystkim) rozmowę. Zbyt szybkie tempo całości wymusza na bohaterach krótkie wymiany zdań dokonywane w biegu, co niestety szkodzi próbom zarysowania ich relacji. Nieuniknione skrzyżowanie ścieżek starej gwardii z nową trochę rozczarowuje, głównie z uwagi na to, że bohaterowie nie mają czasu, by usiąść i rzeczowo porozmawiać. Dodatkowo od pewnego momentu zbyt dużo wypowiadanych linijek dialogowych przybiera formę czerstwych one-linerów. Mimo to obserwowanie odmienionych czasem bohaterów oryginalnej trylogii przynosi sporo frajdy, zwłaszcza kiedy ci mają okazję zweryfikować swoje dawne poglądy (chociażby zauważając, że nawet groźne welociraptory są zdolne do nawiązania więzi z człowiekiem). Claire i Owen w satysfakcjonujący sposób kończą ewolucję rozpoczętą w pierwszym Jurassic World, natomiast nowe nabytki w postaci charyzmatycznej pilotki Kayli i ambitnego Ramsaya doskonale wywiązują się ze swoich ról i uzupełniają galerię postaci. Szkoda, że jeden z bardziej interesujących wątków – rozterki błądzącego doktora Wu – ewidentnie został mocno przycięty podczas montażu, przez co w pewne objawienia trzeba uwierzyć na słowo. Wypowiedzi Trevorrowa i zdrowy rozsądek podpowiadają, że to niejedyna krzywda, jakiej Dominion doznało podczas walki o krótszy (ale i tak pokaźny) metraż. #ReleaseTheTrevorrowCut?
Wymienione wyżej zgrzyty, wpadki i niedoskonałości bijące w intelekt do pewnego stopnia można jednak wybaczyć, kiedy film robi to, co umie najlepiej, czyli urzeka audiowizualną magią. Dominion zachwyca przede wszystkim zróżnicowaniem, oferując widzowi między innymi westernowy pościg w śnieżnej scenerii, chaotyczną walkę o przetrwanie w spalonej słońcem Malcie czy zabawę w chowanego w przepięknie zielonym i niemalże pierwotnym lesie porastającym dolinę BioSyn. To świetnie wyglądająca i zgrabnie ujęta w kadr produkcja oprawiona udaną ścieżką dźwiękową Michaela Giacchino. Dinozaury przez większość czasu wyglądają i brzmią fenomenalnie. CGI waha się od niezłego po przełamujące granice (rewelacyjny giganotozaur i tyranozaur), a wykorzystanie kukieł i makiet cieszy… choć ten aspekt mógł zostać wykonany lepiej. Być może magia, po którą sięgano przy produkcji Parków Jurajskich, to współcześnie utracona sztuka, a może zwyczajnie nie starczyło czasu, chęci lub środków, by dopieścić te efekty na podobieństwo starych części. W konsekwencji niektóre gady wypadają dość sztucznie, przede wszystkim z racji sztywności ruchów. Mimo to wiele scen dużo zyskuje na obcowaniu z fizycznymi stworzeniami, a decyzja o zmniejszeniu znaczenia CGI zasługuje na pochwałę. To krok w dobrym kierunku i mam nadzieję, że dalszy rozwój uniwersum przyniesie kolejne.
Jurassic World Dominion to ogromna produkcja wypełniona wątkami, postaciami i dinozaurami. Tylko kompletny ślepiec może zarzucić twórcom brak ambicji i leniwe odcinanie kuponów, niemniej nie sposób zaprzeczyć, że film Trevorrowa miejscami załamuje się pod własnym ciężarem. W mojej ocenie całości ostatecznie udaje się utrzymać na nogach i zaoferować szereg atrakcji pozwalających odwrócić wzrok od chybotliwych potknięć. Z pewnością jest to najbardziej interesujący sequel Parku Jurajskiego od czasu Zaginionego świata; sequel, który ma odwagę zapomnieć na chwilę o zabawie w berka z dinozaurami i powrócić do ostrzeżeń, którymi naszpikowana była proza Michaela Crichtona. Rozum przypomina mi, że Dominion w wielu miejscach wypada niezgrabnie; postanawiam jednak skupić się na głosie serca, które wciąż pozostaje urzeczone i domaga się kolejnego seansu.