search
REKLAMA
Archiwum

JAK STRACIĆ PRZYJACIÓŁ I ZRAZIĆ DO SIEBIE LUDZI. Jak zmarnować dobry pomysł i stworzyć przeciętną komedię

Karol Barzowski

15 listopada 2020

REKLAMA

Wiele oczekiwałem od tego filmu. Obiektywna ta recenzja więc na pewno nie będzie (zresztą, która jest?). I choć napalanie się na dany tytuł nigdy nie wróży nic dobrego, trudno było nie spodziewać się po tym filmie kawałka świetnego kina. Kocham angielski humor, bardzo podobał mi się Diabeł ubiera się u Prady, do którego Jak stracić przyjaciół… jest często przyrównywany. Lubię i cenię Simona Pegga, występującego tu w roli głównej, wreszcie zawsze świetnie się bawię oglądając „Magiel towarzyski” wyśmiewający światek szołbiznesu – a na tym skupiać się miała ta brytyjska komedia. Na premierę Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi czekałem więc z niecierpliwością. Niestety, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, okazało się, że nie było warto. I choć to pewnie nadal jeden z ciekawszych filmów ostatnich tygodni, pamiętać należy, że wszedł on do naszych kin w okresie małej posuchy, zwłaszcza w zakresie komedii. A wśród ślepców jednooki królem…

Głównym minusem filmu, wpływającym na jego wiarygodność i, co za tym idzie, ciągłość zainteresowania losami głównego bohatera, jest kilka prawdziwych absurdów scenariuszowych. Nie ma ich dużo, ale jako że stanowią one oś filmu, trudno przymknąć na nie oko. Przede wszystkim mowa tu o zaczątku fabuły. Nasz główny bohater, Simon Young, prowadzi w Londynie niszowy magazyn wyśmiewający gwiazdy, ich otoczkę i, położone na drugim biegunie, magazyny, dzięki którym gwiazdy są tym, kim są. Największego łupnia dostaje redaktor naczelny znanego nowojorskiego tygodnika „Sharps”, odpowiednika naszej „Gali”. I gdy ten, nie wiedzieć czemu (no może i jest to potem wyjaśnione, ale sprawa jest naciągana jak pewien filipiński wirus), proponuje mu pracę w swojej redakcji, nasz drogi Simon bez wahania ją przyjmuje! Jako że został on spłodzony ze związku profesora filozofii i znanej aktorki, jest typowym przykładem rozdwojenia w sobie. Z jednej strony ciągnie go do gwiazd, fascynuje się tym całym błyskającym fleszami światkiem, z drugiej – gardzi nim… I o ile późniejsze poczynania Simona wyraźnie wskazują na szukanie priorytetów oraz życiowych wartości, tak jego decyzja o pracy w „Sharps” jest dla mnie co najmniej niezrozumiała. Wskutek tego, już od samego początku widz nie wierzy w historię przedstawianą na ekranie, więc – co by się potem nie działo – ani go to ziębi, ani grzeje. Podobnych wpadek jest zresztą w filmie więcej (głównie w przyjemnym, ale szytym grubymi nićmi, wątku miłosnym) i choć to „tylko” komedia, a nie fabularyzowany dokument, takie rzeczy i tak rażą.

Kiedy siedzę w ciemnej sali kinowej, mój mózg skupia się tylko i wyłącznie na przepływającym gdzieś kilkanaście metrów przede mną obrazie. Nie myślę o przedstawionej w filmie intrydze, nie próbuję przewidzieć zakończenia, nie wyprzedam bohaterów w ich toku myślowym, nawet jeśli prawią słyszane w co drugim filmie banały. Być może nie po to chodzę do kina, być może jestem na to za mało bystry. Ale w przypadku Jak stracić przyjaciół… puenta połowy żartów była dla mnie oczywista, gagi jakby już gdzieś widziane, a niektóre zabawne teksty znane niemal na pamięć. To nadal brytyjski humor, który potrafi rozśmieszyć do łez, ale w tym filmie ma to miejsce niezwykle rzadko. Dający do myślenia jest zresztą fakt, że większość najśmieszniejszych scen (trailer Drogi do świętości, zabawa z pewną chihuahuą czy rozmowy kościstych modelek) nie mają żadnego głębszego związku z fabułą, są jakby „doklejone”. Jeśli by więc oceniać Jak stracić… przez pryzmat komedii, a to chyba było dla twórców celem numer 1, należałaby się filmowi Weide’a co najwyżej trója. Bo niby gag goni gag, a zbyt często salw śmiechu na sali słychać nie było. Co innego jakieś ciche pochrapywanie…

Prócz rozśmieszania, film miał też ukazywać absurdy szołbiznesu, jego chore zasady i żenujące układy. Cały ten wątek został potraktowany poważniej niż w Diabeł ubiera się u Prady, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że twórcy mieli nieśmiałe ambicje demaskatorskie. I gdyby zrobili to kilka lat temu, może odniosłoby to oczekiwany skutek. Dziś – niekoniecznie. Bo czy kogokolwiek szokuje obecnie, że promuje się ładne, puste beztalencia, zamiast ciekawych osobowości? Że to, co czytamy i widzimy w gazetach to efekt dobrego PR, Photoshopa oraz układów, a nie szczera prawda? Wreszcie, że szołbiznes to nie miejsce na zawieranie przyjaźni, a tylko pilnowanie własnego ogona? By się o tym przekonać, wystarczy włączyć telewizor i trochę wysilić umysł. „Jak stracić przyjaciół…”, niestety, niczym w tym temacie nie zaskakuje, jest wręcz zadziwiająco sztampowy.

Sumując to wszystko, rachunek jest prosty. Do filmu wkrada się nuda. I choćby Simon Pegg dwoił się i troił, wiele zdziałać nie może. Jego bohater zdecydowanie „ciągnie” ten film, bo choć jego postępowanie jest dla mnie niezrozumiałe, nie można odmówić mu uroku. Banan na twarzy widza pojawia się nie od humoru sytuacyjnego czy ociekających ironią dialogów, ale samej jego obecności na ekranie. I choć Pegg mimo wszystko zanotował chyba pewną obniżkę formy w porównaniu z kilkoma poprzednimi produkcjami, w których występował, wciąż gra świetnie i jest jednym z najjaśniejszych punktów filmu. Dobrze spisuje się też Kirsten Dunst, która po raz kolejny udowadnia, że na drugim planie wypada znacznie lepiej niż w rolach głównych. Dzięki dobrej grze tej dwójki, ich, wciśnięty na siłę, wątek miłosny, da się przełknąć – mimo początkowych odruchów wymiotnych, na końcu jest całkiem sympatycznie. Szkoda tylko, że pozostałe postaci drugoplanowe są tak bezbarwne i mało rozbudowane. Ostatecznie niemalże cały film zostaje w rękach Pegga, a nawet on potrafi się w końcu przejeść.

Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi nie jest filmem złym. To całkiem zgrabna komedyjka w sam raz na jesienny wieczór. Pytanie tylko – czy to komplement? Niekoniecznie… Pomysł wyjściowy, czyli umieszczenie przezabawnego, nie liczącego się z niczym i z nikim cynika, w redakcji pełnego zasad, układów i chuchania na zimne, magazynu, dawał naprawdę spore możliwości. Oglądając film ma się zresztą wrażenie, że twórcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Potencjał chcieli jednak wykorzystać do maksimum i zdecydowanie przedobrzyli. Zbyt wiele chcieli w tym, niespełna 2-godzinnym, filmie umieścić. Miała być i sarkastyczna komedia, i misja uświadamiająca, i traktat moralny, i historia romantyczna – ostatecznie nie wyszło chyba żadne z powyższych, a produkt, który otrzymujemy to dość przeciętna i rozczarowująca komedyjka, która próbuje dogonić swoje kultowe brytyjskie koleżanki, ale nie starcza jej tchu i musi zadowolić się niższą półką. Tysiące komediopodobnych tworów i tak są jednak za nią, a wśród nich na pewno spora część z tych, które ostatnio pojawiły się w naszych w kinach.

Od Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi przynajmniej się nie pochorujecie, a dla wielu czas spędzony na oglądaniu tego filmu może się okazać najprzyjemniejszym elementem nieudanego dnia. I nawet jeśli nie będzie to udziałem żartów czy optymistycznej wymowy, to chociażby z powodu widoku ślicznej Megan Fox moczącej się w basenie lub też swojskiego wątku Polki wynajmującej mieszkanie głównemu bohaterowi. Bo choć rozczarować może ten film bardzo, nikt nie będzie chyba specjalnie żałował poświęconych na niego pieniędzy i czasu. Zwłaszcza wychodząc z kina na szare, ponure, a często też deszczowe i wietrzne, polskie ulice. W tym smutnym okresie, kino – nawet to nie do końca udane – najczęściej okazuje się najlepszą formą poprawy samopoczucia.

Tekst z archiwum Film.org.pl (19 października 2008)

REKLAMA