HUGO I JEGO WYNALAZEK
Tekst z archiwum film.org.pl (20.02.2012)
Trailer nowego filmu Martina Scorsese zapowiadał widowisko wydające się odcinać grubą kreską od typowych dokonań tego reżysera. I tak jest w rzeczywistości. Brud nowojorskich ulic, przekleństwa, zdrady, strzelaniny, skąpani w alkoholu i dymie papierosowym gangsterzy oraz Robert De Niro zostali wyparci przez familijne kino, osadzone w magicznym Paryżu lat 20., gdzie głównymi protagonistami są zapomniany przez świat geniusz i para dzieciaków.
Do tego Scorsese wpadł w utuczone pieniędzmi łapska największego obecnie kinowego terrorysty, jakim jest technologia 3D. W oczach kinomanów cała sytuacja, przynajmniej na papierze, wyglądała jak scenariusz urzeczywistniającego się koszmaru. Czy udało się Amerykaninowi odnaleźć w nowym świecie?
Film opowiada historię Hugo Cabreta, młodego chłopca, który po śmierci swojego ojca – zegarmistrza – zajmuje się konserwacją zegarów na jednej z paryskich stacji kolejowych. Robi to potajemnie w zastępstwie swojego wiecznie nieobecnego wujka – alkoholika. Każdą wolną chwilę poświęca również naprawie automatona – niezwykłego mechanizmu o ludzkiej aparycji, który jest jedyną rzeczą pozostawioną mu przez ojca. Hugo wierzy, że funkcjonująca maszyna będzie w stanie przekazać mu ostatnią wiadomość od rodzica.
Pewnego razu podczas kradzieży elementów mechanicznych ze sklepu starego sprzedawcy zabawek, chłopiec zostaje przez niego złapany. Mężczyzna przerażeniem reaguje na notes ze szkicami automatona znaleziony przy chłopcu i zabiera mu go celem spalenia. Te wydarzenia prowadzą do poznania przez bohatera żądnej przygód Isabelle, z którą rozwikła on zagadkę niezwykłego humanoidalnego mechanizmu, pozna magię kina i uratuje życie zapomnianego i zagubionego „czarodzieja”.
Zwiastuny filmu są w pewien sposób przekłamane, ponieważ sugerują, że czeka na nas historia przesiąknięta fantastyką i typowym dla niej ujęciem magii. Film jest jednak dosyć realistyczny i magiczny w całkiem inny sposób – dzięki czemu wyróżnia się w natłoku historii o nastoletnich czarodziejach z Hogwartu, dzieciach bogów olimpijskich czy lwach, czarownicach i starych szafach. Opowieść o Hugo Cabrecie to sfilmowanie miłości, jaką Scorsese żywi do kina, a tym samym jest ona nie mniej osobista niż jego opowieści gangsterskie osadzone w realiach Małej Italii – szczególnie że protagonista, tak jak i Scorsese, głównie przez kino doświadcza piękna świata.
Adaptacja książki Briana Selznicka The Invention of Hugo Cabret to także laurka złożona początkom przemysłu filmowego. Jednym z głównych bohaterów jest tu Georges Melies, który praktycznie „wynalazł” kino, jakie kochamy dzisiaj. Filmowa fabuła we wspaniały sposób korzysta z prawdziwej historii wzlotu i upadku francuskiego wirtuoza, mieszając prawdę z fikcją i tworząc dzięki temu niezwykle dynamiczną, ale też melancholijną opowieść o miłości do kina i pragnieniu bycia potrzebnym – jednocześnie przedstawiając współczesnym widzom postać, bez której nie istniałyby takie rzeczy, jak efekty specjalne czy studia filmowe, a i samo kino jako medium mogłoby skończyć swój żywot już na braciach Lumiere.
To właśnie kino jest bohaterem tej historii, w nie mniejszym stopniu niż Hugo czy Melies. Widz poznaje jego początki: największych twórców i pierwsze obrazy, które wprawiały w osłupienie widownię ponad sto lat temu. Już sama możliwość obejrzenia na wielkim ekranie i w 3D Wjazdu pociągu na stację w Ciotat (1895) braci Lumiere, fragmentu Jeszcze wyżej (1923) z Haroldem Lloydem czy montażu filmów Meliesa – na czele z Podróżą na Księżyc (1902) – jest wydarzeniem, dla którego warto udać się do kina.
Ogromna ilość nostalgii włożona w film przynosi jednak kilka wad w samej strukturze opowieści. Film, utrzymany mocno w konwencji klasycznego kina, może momentami przestraszyć „niedzielnego” widza nagromadzeniem wielu klisz, utartych schematów, które nie zaskakują niczym nowym – mamy zagubioną sierotę; dziewczynę zagłębioną w książkach, która chce przeżyć przygodę; zgorzkniałego starszego człowieka, któremu pomagają dzieci, wzajemnie zmieniając swoje życia; bohatera z zabawnym akcentem, który jest przerywnikiem komicznym; wątek miłosny; slapstickowy pościg, a nawet zabawne zwierzęta. Scorsese z pełną świadomością składa z nich spójną opowieść i tworzy mozaikę, która jest ciekawym sprawdzianem dla kinomanów, ale przeciętnemu widzowi może wydawać się przez to zbyt infantylna i nieoryginalna. Wszystko zależy od osobistego podejścia do kina i jego historii.
Strona techniczna filmu powinna natomiast zrobić wrażenie na każdym. Scorsese zrobił z 3D coś fantastycznego. Od kilkunastu miesięcy ta tania zagrywka wychodzi mi już wszystkimi bokami, a to, co zobaczyłem w Hugo i jego wynalazku, zaskoczyło mnie niesamowicie pozytywnie. Reżyser nie rzuca nam w twarz różnymi przedmiotami w zwolnionym tempie, ale za pomocą tej techniki stara się opowiadać historię. Kolosalne wrażenie robi pierwsze przeniesienie się z paryskiego nieba prosto na jeden z peronów dworca i lawirowanie między zebranymi ludźmi.
Scorsese pokazuje nam szczegóły – mechanizmy różnych urządzeń, labirynty systemu konserwacji dworcowych zegarów czy uliczki Paryża – bez taniego efekciarstwa. Natychmiast wsiąkamy w wykreowany przez niego świat, mogąc poczuć, że jest on żywy, bez żadnego barachła katapultującego się w stronę ekranu. Idealnym przedstawieniem narracji za pomocą głębi obrazu niech będzie scena, w której Inspektor Gustav tłumaczy coś Hugo, a jego twarz powoli zaczyna wychodzić z ekranu. Niesamowite, szczególnie w połączeniu ze świetnymi zdjęciami, scenografią i muzyką Howarda Shore’a, która przenosi nasze uszy prosto do awangardowego Paryża.
Aktorzy, do czego przyzwyczaiły już filmy Amerykanina, świetnie radzą sobie ze scenariuszem. Pierwsze skrzypce gra tu zdecydowanie Ben Kingsley jako Melies, który po kilku koszmarnych rolach w ostatnich latach wraca do pierwszej ligi – bryluje szczególnie w segmencie, który przedstawia nam historię francuskiego reżysera i mógłby funkcjonować jako samodzielny film krótkometrażowy. Asa Butterfield i Chloë Moretz (niesamowite jest to, jak aktorsko rozwija się niedawna Hit-Girl) idealnie się uzupełniają, tworząc dynamiczny duet. Rola Hugo nie była jednak szczególnie specyficzna i wymagająca. Drugi plan natomiast nadziany jest wielkimi nazwiskami, które idealnie dodają swoje cegiełki do całości widowiska – wzbudzający szacunek Christopher Lee, ciepły Jude Law czy komiczny Sasha Baron Cohen.
Ostatecznie romans Scorsese z nowoczesną technologią okazał się być zwycięski dla wiecznie uśmiechniętego reżysera. Film zdobył 11 Oscarowych nominacji, ale wydaje mi się, że może to dla tego obrazu oznaczać tyle samo dobrego, co i złego. Oczekiwania względem niego są z tego powodu ogromne, a uczciwie stwierdzam, że nie mamy do czynienia z dziełem przełomowym. Jest to przepiękny, momentami infantylny hołd złożony przez genialnego wizjonera dla genialnego wizjonera. Naprawdę warto zobaczyć go na dużym ekranie, szczególnie gdy kocha się kino, ponieważ tak skondensowaną nostalgię do samego medium rzadko ma się okazję oglądać. Obraz Scorsese fantastycznie uzupełnia się z Artystą i zapowiada ciekawą walkę oscarową. W tym roku w kinie wygrywa samo kino, a ja polecam zapoznać się z Hugo i jego wynalazkiem i po seansie zagłębić się w klasyczne dzieła Meliesa, Chaplina, Lloyda czy Keatona.