search
REKLAMA
Recenzje

HISTORIA POŁUDNIOWEJ WYSPY. Duchy i ludzie

„Historia południowej wyspy” to wysmakowane kino peryferii.

Tomasz Raczkowski

29 listopada 2021

Historia południowej wyspy
REKLAMA

Tradycyjne systemy praktyk i wierzeń Azji Południowej i Południowo-Wschodniej w Malezji powoli rozpływają się w historii. Zabiegi magiczne czy postrzeganie rzeczywistości w kategoriach interakcji ze światem dobrych i złych duchów, popularne jeszcze dwie, trzy dekady temu w wielu społecznościach wiejskich regionu, dziś są coraz rzadziej spotykane i systematycznie rugowane przez sprzymierzoną z monoteistycznym islamem sunnickim władzę państwową. Zakorzenione w lokalnych tradycjach i praktykach szamańskich duchowości wciąż jednak rezonują w malezyjskiej kulturze, co możemy zobaczyć w Historii południowej wyspy – filmie, który za pomocą fabuły i obrazu stara się uchwycić pewien efemeryczny i coraz bardziej zanikający wycinek rzeczywistości społeczno-kulturowej.

Historia południowej wyspy

Chong Keat Aun – pochodzący z rodziny szanghajskich emigrantów, a wychowany w Malezji filmowiec – deklaruje (zarówno w materiałach, jak i planszy rozpoczynającej jego pełnometrażowy debiut), że Historia południowej wyspy jest oparta bezpośrednio na jego doświadczeniach z lat 80. XX wieku, czasu, gdy wychowywał się w zanurzonym głęboko w południowoazjatyckim szamanizmie rejonie pogranicza malezyjsko-tajlandzkiego w społeczności chińskich migrantów. Tworząc scenariusz do filmu, opierał się więc na swoich własnych wspomnieniach oraz historiach i podaniach przekazanych mu przez mieszkańców rodzinnej okolicy. W ten sposób powstała polifoniczna opowieść tkana z różnych luźno powiązanych wątków epizodów, składających się na obraz świata widzianego z perspektywy miejscowego wariantu szamanizmu. Opowieść ta ukazała się nie bez kontrowersji – ze względu na ukazywanie praktyk zakazanych przez prawo malezyjskie spora część filmu została przez cenzurę skierowana do usunięcia. Na szczęście film trafił do publiczności z jedynie niewielkimi zmianami, a do widzów w Europie – w formie pierwotnie zamierzonej.

Zarzewiem historii jest zagadkowa choroba, która spotyka jednego z mieszkańców malezyjskiej wioski. Choć natura i przyczyna przypadłości są bliżej nieznane, wszystko wskazuje na to, że za nagłym załamaniem zdrowia mężczyzny stoją złe duchy, które rozgniewał swoim postępowaniem. Należy więc sięgnąć po pomoc osób zawodowo trudniących się komunikacją z bytami nieludzkimi, by zbadać przyczynę i możliwości wyjścia z sytuacji. Dla Yan, żony chorego, stanowi to podwójne wyzwanie – podczas gdy on, podobnie jak większość mikrospołeczności, pozostaje fanatycznie wręcz przywiązany do lokalnych wierzeń i szamańskich praktyk, ona zachowuje spory dystans do miejscowej religijności. Kobieta musi się więc zmierzyć nie tylko z pragmatycznym problemem w postaci choroby męża, ale także stawić czoła własnemu sceptycyzmowi.

Zmagająca się z tymi dwoma problemami – zazębiającymi się, lecz całkiem różnej proweniencji – Yan stanowi punkt ciężkości filmu, gdzie poznajemy cały szereg postaci i sytuacji, w których manifestuje się porządek lokalnego systemu szamańskiego. Wykorzystując figurę postaci obcej kulturowo konfrontującej się z lokalną duchowością, Chong z jednej strony przetwarza osobiste doświadczenia dziecka imigrantów, z drugiej strony zaś buduje dramaturgicznie atrakcyjny dysonans pomiędzy pozostającą w półdystansie obserwatorką a głęboko zakorzenioną duchowością lokalną. W filmie pojawia się nawet dosłownie motyw translacji, gdy niedostatecznie władająca malajskim bohaterka komunikuje się z miejscowym kapłanem przy pomocy tłumacza, a znaczna część fabuły poświęcona jest odkrywaniu przez nią zawiłości miejscowego systemu wierzeń i magii. Widzowie odkrywają je wraz z nią, dostając z jednej strony bardzo klarowny, niemal reporterski obraz jeszcze do niedawna bardzo żywotnej ludowej wizji świata, z drugiej zaś rzetelnie skonstruowaną, po prostu ciekawą opowieść.

Historia południowej wyspy to – zgodnie z tytułem – raczej etnograficzna gawęda niż podporządkowana precyzyjnej dramaturgii fabuła. Kamera bez pośpiechu snuje się po malezyjskiej wiosce, wyławiając z codziennego biegu życia detale, z których reżyser konstruuje panoramę obecnie już coraz bardziej rozpadającej się duchowości regionu. Te niespieszne obserwacje utrzymane są przy tym w intrygującej konwencji magicznego realizmu – malownicze pejzaże jak gdyby nigdy nic stają się sceną działalności duchów, którym zdarza się też nawiedzić świat ludzi w całkiem namacalnej formie. Odarte z nimbu fantastyczności, ale równocześnie przesycone niewyartykułowaną dziwnością obcowanie świata nadprzyrodzonego w Historii południowej wyspy przywodzi na myśl kino Aleksieja Fiedorczenki i jego pamiętne Niebiańskie żony łąkowych Maryjczyków (oczywiście w zupełnie innym kontekście kulturowym – jednak i tam, i tu mamy do czynienia z wydobywaniem przez film zmarginalizowanej, przesiąkniętej magią ludowości).

Historia południowej wyspy

Co istotne, Chong nie zabiera jednoznacznego stanowiska wobec prawdziwości opowieści, które przywołuje – ani nie gloryfikuje tradycji i archaicznych malajskich wierzeń, ani nie patrzy na nie krytycznym okiem demaskatora. Zachowuje się jak dobry etnograf – słucha, kompiluje różne głosy i perspektywy i przedstawia świat, jaki się z nich wyłania. Jeśli Historia południowej wyspy ma charakter ewokacji regionalnych wierzeń i mitologii, to tylko w takim rozumieniu, że reżyser przywołuje tkwiące w lokalnych podaniach i jego własnej pamięci obrazy rzeczywistości – by je utrwalić.

Historia południowej wyspy to wysmakowane kino peryferii. Za pośrednictwem opowieści stworzonej na bazie prawdziwych narracji, klimatycznie sfotografowanej przez Chan Han Lianga, otrzymujemy dostęp do przedziwnego, ale i frapująco realnego świata, w którym dzieją się rzeczy wykraczające poza normy nowoczesnego rozumu i który kształtują siły dużo bardziej niesamowite od praw fizyki.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA