HELLBOY: ZŁOTA ARMIA. Adaptacja komiksu w klimacie fantasy
No i stało się. Przygody szatańskiego bękarta z kryzysem osobowości właśnie trafiły do kin tym samym zamykając długi pochód tegorocznych adaptacji komiksowych. Najnowszy Hellboy zdawać by się mogło, miał po swojej stronie intelektualną przewagę nad swymi poprzednikami pokroju Hulka czy Iron Mana wynikającą z jakości komiksowego oryginału Mike’a Mignoli (ulubionego komiksu teologów) oraz postaci reżysera Guillermo del Toro, nowej gwiazdy kina hiszpańskiego. Niestety na wyniosłych zapowiedziach się skończyło. Ciekawi bohaterowie oraz fantastyczna wizja artystyczna reżysera to jedyne co ratuje ten film przed utonięciem w morzu przeciętniaków. Nie zrozumcie mnie źle, “Hellboy 2” jako wakacyjną rozrywkę ogląda się przyjemnie ale zaliczyć go do filmów zapadających w pamięć jest ciężko.
Tytułowy Hellboy (Ron Perlman) jest demonem przywołanym na Ziemię pod koniec Drugiej Wojny Światowej przez Rasputina by służył nazistom. Jednak ten okazuje się być nie taki znowu demoniczny i przy odrobinie ojcowskiej miłości ze strony pewnego naukowca wyrasta na obrońcę ludzkości pracującego na co dzień w tajnym Biurze ds. Obrony i Badań nad Zjawiskami Paranormalnymi. Razem z nim pracują także: jego dziewczyna Liz (Selma Blair), żeńska wersja żywej pochodni z Fantastycznej Czwórki oraz Abe Sapien (Doug Jones) rybopodobny telepata. W Złotej armii poznajemy także Johanna Straussa (Seth McFarlane) ich nowego szefa – medium w postaci wielkiej chmury ektoplazmy, przetrzymywanej w specjalnym kombinezonie. Tak jak pierwszy film skupiał się na okultystycznych eksperymentach nazistów tak Złota armia posuwa się bardziej w kierunku fantasy. Od tysiącleci na Ziemi panował człowiek. Starsze i potężniejsze rasy zostały wyparte siłą, brutalnością i determinacją ludzi, a ich potomkowie wiodą nędzny żywot w ukryciu, u stóp imperium człowieka. Jednak pewien elfi książę Nuada (Luke Goss) zamierza przywrócić starożytny porządek. W tym celu musi znaleźć i obudzić legendarną Złotą Armię, która przed wiekami została stworzona do walki z ludzkością na rozkaz jego ojca.
Jednym z głównych problemów nowego Hellboya jest to, że pomimo tak dużego nacisku na stronę wizualną oraz wspaniałego stylu artystycznego, wiele scen spływa po widzu jak woda po kaczce. Film po prostu nie oddziałuje tak mocno jak można by się spodziewać po tak wspaniałych projektach scenografii, stworzeń oraz postaci. Del Toro zdaje się jedynie umieszczać elementy fantasy w kadrach mając nadzieję, że obronią się one same, lecz nie dokłada starań aby odpowiednio ukazać ich moc. Poprzedni film reżysera Labiryntu Fauna był bardziej minimalistyczny w swych baśniowych elementach, a jednak każda scena fantasy silnie oddziaływała na widza. Poprzedni Hellboy prezentował też dużo cięższą i bardziej wyczuwalną atmosferę. Złota Armia natomiast, jest pod tym względem nieco “nijaka”, jednak z paroma wyjątkami, patrz: targowisko trolli.
Nowy Hellboy jest także nierówny pod względem akcji. Zawiera wprawdzie kilka całkiem widowiskowych scen z akrobacjami księcia Nuady, czy imponującą rozmachem i efekciarstwem sekwencję z gigantycznym żywiołakiem lasu, lecz z drugiej strony większość potyczek w filmie podąża schematem: “ktoś kogoś pierdzielnie pięścią, ten ktoś poleci dziesięć metrów, uderzy w ścianę z hukiem i idziemy dalej”
Sytuacji nie zmienia też niezwykle prosta, przewidywalna i nie do końca wciągająca fabuła, co jest autentycznym zaskoczeniem biorąc pod uwagę umiejętność Guillermo del Toro do pasjonującego przedstawiania nawet najbanalniejszych opowieści. Nie jestem żadnym znawcą komiksów Mignoli ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wiele z potencjału jaki oferował oryginał nie zostało wykorzystane. Film powierzchownie traktuje fascynującą i mroczną mitologię jaką zawierał komiks. W kilku momentach zauważyć można niewielkie odniesienia do genezy postaci Hellboya oraz wątków mających nieco bardziej epicki wymiar. Są one jednak potraktowane po macoszemu i raczej nie mają większego wpływu na przedstawioną historię. Film zawiera także wiele ogranych i na dodatek słabo przedstawionych klisz. Najlepszym tego przykładem są dwa wątki miłosne, które zamiast wzruszać, drażnią.
Mimo wszystko Złotą armię ogląda się przyjemnie, a to głównie za sprawą charakterystycznych i interesujących postaci. Hellboy Perlmana to czerwona, sarkastyczna i ordynarna wersja Hulka, która przy okazji kocha koty. Przeżywa swego rodzaju kryzys tożsamości gdy coraz częściej dają o sobie znać jego piekielne korzenie. Sytuacji nie poprawiają też ludzie, którzy odnoszą się do swoich paranormalnych obrońców z nieufnością i wrogością powodowaną strachem. Również Abe dobrze sprawdza się w roli sidekicka głównego bohatera choć wątek miłosny z jego udziałem jest raczej chybiony. Niespodzianką jest udział Setha McFarlane’a twórcy Family Guy oraz American Dad udzielającego głosu pod Johanna Straussa z ciężkim niemieckim akcentem. Także Luke Gloss jako książę Nuada czyli połączenie Legolasa z wampirem z Blade’a wypada dość dobrze. Film tak jak większość wakacyjnych produkcji serwuje nam sporo humoru – najlepsza scena: Hellboy i Abe śpiewający po pijaku “Can’t Smile Sithout You”. Momentami można wręcz odnieść wrażenie jakbyśmy oglądali rasową komedię.
Koniec końców Hellboy 2 to kawałek dobrego kina rozrywkowego, które nie wykorzystuje zawartego w komiksie potencjału i wykazuje wyraźny przerost formy nad treścią. Nie twierdzę, że dobry film wakacyjny nie może opierać się jedynie na wizualnych fajerwerkach. Może. Przykładem tego jest twórczość Michaela Baya. Problem polega jednak na tym, że również jako kino typowo rozrywkowe, nowy Hellboy nie do końca daje radę.
Złota armia jest tym niezwykle rzadkim i ciekawym przypadkiem, w którym adaptacja komiksowa została lepiej przyjęta przez krytyków niż przez widzów. Myślę, ze bierze się to ze swego rodzaju pobłażliwego patrzenia na nowego ulubionego wizjonera Hollywood, któremu udało się stworzyć sequel z wyższym budżetem niż część pierwsza, jednocześnie nie poświęcając własnej wizji i mając jeszcze większą swobodę artystyczną. Szkoda tylko, że efekt jest tak przeciętny, bo mimo, że bawiłem się dobrze to jednak rozbudowane uniwersum papierowego Hellboya oraz sylwetka reżysera pozwalały spodziewać się czegoś więcej.
Tekst z archiwum Film.org.pl (11 września 2008). Autorem jest Adam Nguyen.