FILM BALKONOWY. Głowa do góry
Nie jest tajemnicą, że ludzie chętnie zwierzają się nieznajomym. To oni najczęściej wyzbywają się oceniania, krytyki oraz nieznośnego moralizatorstwa, a w końcu, co być może wydaje się najgorsze, zobojętnienia. Z jaką satysfakcją oglądamy więc dokument Pawła Łozińskiego, w którym reżyser Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham wyrzeka się wszystkich wymienionych grzechów, mówiąc: masz moją uwagę. Tym samym to proste założenie pozwala mu skonstruować przejmującą opowieść o mieszkańcach i przejezdnych na warszawskiej Saskiej Kępie.
Celując obiektywem z balkonu, Łoziński zaczepia przechodniów, pozwalając im się wygadać. Robi to w myśl, że zawsze jest jakiś temat do rozmowy. Jego bohaterowie z krwi i kości nie mają czasu na przygotowanie swoich odpowiedzi. Dzięki temu ich refleksje brzmią unikalnie i szczerze. Nie ma w nich również miejsca na wyświechtane banały. Tylko najczystsza surowizna, z tematyką kręcącą się wokół potrzeb, życia, bliskości i sensu tego wszystkiego. Otwartość wobec ukrytej kamery urzeka już od pierwszych mikrowywiadów. Ich bazę stanowią pytania, powiedzielibyśmy, błahe, aczkolwiek fundamentalne: „co słychać?”, „jak minął dzień?” czy wręcz „co mi powiesz?”.
Krótkie zagadnięcia padające z balkonu nie brzmią natarczywie. Co innego bowiem natrętne sondowanie przechodniów na ulicy, a co innego zwracanie się do nich gdzieś z góry niczym krzyk o pomoc, rodzic rzucający piłkę czy życzliwa sąsiadka monitorująca okolicę z kuchennego okna. I choć trzeba zakładać, że wielu adresatów musiało zignorować wytrwałego dokumentalistę, to ci, którzy przystali na moment, tworzą społeczną mozaikę, w której każdy odnajdzie znajome tropy.
Sami przechodnie rzadko przyjmują asekurancką postawę. Są szczerzy do bólu – mówią o życiu codziennym, swoich najbliższych, czasem marzeniach. Nie brakuje umownie zarysowanych bohaterów pierwszoplanowych, którzy pojawiają się w dokumencie kilkukrotnie. Do najbarwniejszych należy bez wątpienia Pani Jadwiga, ciesząca się opinią gadatliwej. Jej błyskotliwe riposty czy kokieteryjne à bientôt rzucane do Łozińskiego na do widzenia mają duże szanse wejść do obiegowego języka na stałe. Czasem bywa zabawnie – dziecko przemycające kryptoreklamę ulubionych lodów, a czasem przygnębiająco – opowieść mężczyzny, który stracił sens życia po śmierci partnera. To, co zaskakuje, to bez wątpienia przewrotność, z jaką aktorzy obchodzą się z trudnymi tematami – odnalezienie szczęścia po śmierci małżonka, dystans do zdrady lub wdzięczna narracja o korzyściach odprawiania różańca. W odpowiedzi Łoziński nie przerywa, nie naciska, ma wyczucie chwili, wyłapując momenty ważne i ważniejsze.
Przy tym Film balkonowy brzmi jak odtrutka na natarczywe pozowanie i uproszczanie świata. Przeważa spontaniczność – kwestie bohaterów nie zostały napisane, a parkowo-kamieniczna okolica nikogo nie rozlicza ze swoich wyznań. W takiej formie wstępu na plan nie mają wszelkie „przeszkadzajki”. Nikt nie ukrywa się za instagramową zasłoną, nikt nie podlega cenzurze ani nie zostaje natychmiastowo wynagrodzony za swoją historię. To przeciwieństwo dzielenia się swoim życiem, do którego mogliśmy przywyknąć. I to sprawia, że każdą postać – nie wyłączając byłego skazańca, który na wolności próbuje zacząć od nowa – traktujemy demokratycznie, darząc równomiernym szacunkiem, pragnąc jej, tak po ludzku, wysłuchać.
Sama kamera rzadko zmienia swoje położenie. Tylko sporadycznie zerka na akcję poza chodnikiem, chcąc pokazać nam coś jeszcze, czego być może nie da się ubrać w słowa – tak jak etos pracy w wykonaniu pani Zosi, która pozostaje na posterunku, by pielęgnować „plan zdjęciowy” niezależnie od pory roku. Innymi ujęciami reżyser chce zaznaczyć, to co następuje przed samą interakcją lub zaraz po niej – mężczyzna nocujący w aucie, który nie werbalizuje przyczyn takiego stanu rzeczy, a jednak doskonale komunikuje, co przeskrobał. Te dodatkowe konteksty urozmaicają przekaz, informując widzów, że zawsze jest coś jeszcze.
Wydaje się, że Film balkonowy jest jeszcze bardziej potrzebny i aktualny, niż kiedy podobną formułą posłużył się 40 lat temu Krzysztof Kieślowski przy okazji Gadających głów. Łoziński nie tyle odpytuje, co stwarza okazje, byśmy mogli zajrzeć do światów, z którymi być może nie mamy kontaktu. Zmierzyć się z problemami, które wydają nam się poważne, ale wystarczy delikatna zmiana optyki, by przekonać się, że w ostateczności nie jest tak źle, że wszystkie relacje, nawet te najbardziej nostalgiczne, dają akces do spojrzenia w górę i opowiedzenia: co słychać.