Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Nieźle, ale mało magii kina
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć to film mocno osadzony w świecie Harry’ego Pottera. Jest spin-offem tej serii zainspirowanym przez bestiariusz o tym samym tytule, wydany przez J. K. Rowling pod pseudonimem Newt Scamander. Bestiariusz jak to bestiariusz – nie stoi fabułą, a wyliczaniem magicznych zwierząt, ich charakteryzowaniem i informowaniem, jak się nimi opiekować, ale Rowling, która napisała scenariusz, wykorzystała przy pracy fragmenty historii opisywanej w Harrym Potterze.
Akcja dzieje się ponad siedemdziesiąt lat przed narodzinami Harry’ego Pottera. Newt Scamander (Eddie Redmayne), magizoolog, przyjeżdża do Nowego Jorku w 1926 roku. W brązowej walizce transportuje zwierzęta, którymi się opiekuje. Newt gubi je częściej niż Neville Longbottom swoją ropuchę i magizoolog, próbując odnaleźć niuchacza, zderza się z Jacobem Kowalskim (Dan Fogler). Mężczyzna, którego marzeniem jest otworzyć własną cukiernię i sprzedawać w niej „ponczkis” według przepisu swojej babci, będzie mu towarzyszył przez resztę filmu, wraz z trochę neurotyczną Tiną (Katherine Waterston) i jej siostrą „wcale-nie-flirtuję” Queenie (Alison Sudol).
Przedstawiony opis fabuły jest oczywiście mocno uproszczony. Nie tylko ze względu na spoilery, ale także dlatego, że chociaż pojawia się kilka pobocznych, rozbudowanych wątków, ostatecznie to właśnie zwierzęta stanowią motyw przewodni tego filmu. Dodatkowo historie przeplatają się ze sobą (niestety bynajmniej nie misternie), a uważnego, logicznie myślącego widza mogą zostawić ze sporym niedosytem informacji. Inna sprawa, że scenariusz nie tłumaczy obszernie rzeczy znanych nam z filmów bądź książek o Harrym Potterze i pojawia się tu sporo nawiązań, które mogą nie być oczywiste dla ludzi średnio orientujących się w uniwersum. Jeśli ktoś oglądał serię niezobowiązująco i nie pamięta na przykład postaci Grindelwalda albo legilimencji, może mieć problemy ze zrozumieniem, dlaczego bohaterowie reagują tak, a nie inaczej.
Fantastyczne zwierzęta… wyglądają natomiast całkiem ładnie.
Stworki Newta potrafią być przesłodkie i rozczulające, zwłaszcza niuchacz i nieśmiałek. Sam Newt także jest uroczy – Eddie Redmayne oprócz specyficznej urody ma mnóstwo wdzięku. W świecie pojawia się sporo magicznych przedmiotów – część z nich aż chciałoby się zabrać do domu. Zabrakło natomiast w filmie zapadających w pamięć ujęć – niewiele znajdzie się takich, które zapierały dech w piersi – oraz umiaru przy wykorzystaniu efektów specjalnych. Świat magiczny światem magicznym, rozumiem konieczność pokazania, jak działa zaklęcie, ale jednak wybuchów, trzasków, błysków i komputera było tutaj za dużo. Najgorzej, że odbierało to sporo napięcia – trudno się przejąć losem postaci, gdy walczą z czarną, nieuformowaną chmurą efektów specjalnych.
Rowling przeniosła na czarodziejski świat realia ówczesnej Ameryki i w filmie zamiast czyściciela butów pojawia się przelotnie czyściciel różdżek, na które swoją drogą trzeba mieć także pozwolenie. Można również dopatrzeć się smaczków typu nagłówek w gazecie „Piłka nożna to quidditch niemagów?!”. Widać, że starała się uwiarygodnić społeczność czarodziejów w innych czasach, ale mimo takich sympatycznych drobiazgów wielu widzom zabraknie specyficznego, brytyjskiego klimatu, którym przesycony był Harry Potter, a do którego już dawno można było się przyzwyczaić.
Nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem, że Fantastyczne zwierzęta… liczą na sentyment widza. Dziecko, które zna Harry’ego Pottera z książek bądź filmów, ale nie miało wcześniej szansy obejrzeć ich w kinie, będzie zafascynowane możliwością sprawdzenia, jak wygląda to uniwersum na dużym ekranie. Widzowie, którzy dorastali z Harrym i byli w kinie jeśli nie na wszystkich, to chociaż na niektórych filmach sagi, poczują się znów jak małe dzieci bądź nastolatkowie, nawet jeśli z wiekiem nagle zdali sobie sprawę, jak głupio musieli czuć się chwilami aktorzy, zwłaszcza dorośli, stojąc na zielonym tle i machając w powietrzu patykiem. Gdy jednak odrzucić sentymenty, wyjdzie na jaw, że Fantastyczne zwierzęta… są dosyć nierówne. Momentami się dłużą, momentami galopują na złamanie karku. Potrafią być przeciągnięte, ckliwe i chwilami niepotrzebnie dramatyczne, żeby nie powiedzieć amerykańskie. Najlepiej wypadają właśnie wtedy, kiedy tempo wydarzeń rzeczywiście może porwać widza.
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć to film, który stylistycznie przywodzi na myśl ostatnie cztery części Harry’ego Pottera – nic w tym dziwnego, wyreżyserowała je bowiem ta sama osoba, David Yates. Ogląda się dosyć dobrze, ale w pamięci zostają tylko impresje, pojedyncze sceny. Można by rzec, że choć film dwoi się i troi, by oczarować sobą widza, ekipie zabrakło jednak dawki Felix Felicis.