Egzorcysta. Arcydzieło, które wciąż straszy
Wytwórnia: Warner Bros, Hoya Productions
Reżyseria: William Friedkin
Scenariusz: William Peter Blatty
Muzyka: George Crumb, Jack Nitzsche
Zdjęcia: Gerry Fisher, Owen Roizman, Billy Williams
Obsada: Ellen Burstyn, Linda Blair, Jason Miller, Max von Sydow, Lee J. Cobb
[Z archiwum KMF]
“Egzorcysta” Williama Friedkina jest prawdopodobnie najbardziej znanym i docenionym (10 nominacji do Oscara) filmem gatunku, zazwyczaj konsekwentnie pomijanego w przyznawaniu branżowych nagród. Mowa oczywiście o horrorze i to nie byle jakim, bo satanicznym. Głównym, acz niezwykle rzadko pokazywanym na ekranie, “bohaterem” tego typu filmów jest byt powszechnie uważany za wcielenie wszelkiego zła – Odwieczny Przeciwnik; w osobie własnej bądź któregoś ze swoich co potężniejszych sług. Nie inaczej jest w przypadku “Egzorcysty” opartego na bestsellerowej powieści Williama Petera Blatty’ego (również autora scenariusza).
Chris MacNeil (Ellen Burstyn) jest aktorką samotnie wychowującą córkę Regan (Linda Blair). Pewnego dnia w domu Pani MacNeil zaczynają się dziać dziwne rzeczy: pojawiają się trudne do zidentyfikowania odgłosy, znaki; mała Regan zaczyna cierpieć na niespodziewane ataki agresji. Jednym słowem w domu panoszy się “ktoś trzeci”. Ojciec Karras (Jason Miller) jest wątpiącym jezuitą, człowiekiem dla którego koloratka stała się jedynie kłopotliwą, “obnażającą go” częścią ubioru. Stracił wiarę, wypalił się, ale przypadek, na który się natknie rozbudzi w nim coś, czego obecności w sobie nie podejrzewał.
Już sam tytuł – “Egzorcysta” – sugeruje, że w centrum zainteresowania reżysera znajdzie się osoba specjalizująca się w tym niecodziennym rytuale. Jest to zabieg o tyle mylący, że tytułowy ojciec Merrin (Max von Sydow) jest postacią zdecydowanie drugoplanową, nie bez znaczenia, ale paradoksalnie nie kluczową. Tym, co wydaje się pozostawać w sferze zainteresowania reżysera są reakcje matki Regan i ojca Karrasa na zaistniałą sytuację. W tej konfrontacji ważniejszą postacią jest wątpiący ksiądz Karras, który spotyka na swojej drodze przypadek zdolny zmienić jego pozbawione złudzeń spojrzenie na rzeczywistość. Karras jest człowiekiem niespełnionym, niestroniącym od alkoholu i szukającym ucieczki w fizycznych ekstrawagancjach. Jest zaprzeczeniem wizerunku księdza, który narzuca widzowi utarty schemat. Jego życie wydaje się rozsypywać pod własnym ciężarem; jest pozbawione celu. Trudno wyobrazić sobie kogoś potencjalnie bardziej podatnego na harce Przeciwnika niż człowiek, który utracił życiowe podparcie, niż jezuita bez wiary. Zaprzeczeniem tego wizerunku jest z kolei matka Regan – popularna aktorka i szczęśliwa kobieta sukcesu. To oni oboje zostaną najbardziej dotknięci przez niecodzienny przypadek córki Chris.
Od momentu spotkania księdza Karrasa i Regan fabuła nabiera rozpędu. Rozpoczyna się rozgrywka. Demon sonduje jak daleko może się posunąć, wydaje się bardziej zainteresowany osobą swojego adwersarza niż dziewczynką, którą posiadł. Ta zaskakująca konstatacja prowadzi nas do myśli, że to nie Regan jest prawdziwym celem ataku, a jedynie pretekstem, który pozwala dotrzeć do ofiar z jego punktu widzenia znacznie ciekawszych. Mało tego, demon wręcz wskazuje o kogo mu chodzi i nie pozostawia wątpliwości kto jest panem sytuacji. Bohaterowie filmu podążają wyznaczonym przez niego torem, poddając się zgubnej grze, w której są jedynie pionkami – słabymi i, co ważniejsze, nieświadomymi. Egzorcyści są przekonani, że wiedzą z czym (kim) mają do czynienia, podczas gdy w rzeczywistości stają się ofiarami swojej własnej pychy rzucając wyzwanie mocom, których potęgi nie ogarniają.
Skuteczności odmówić nie można za to wyrafinowanemu, choć ubranemu w pogardliwe słowa i efekciarski sztafaż działaniu Przeciwnika. Rozgrywka kończy się podwójnym zwycięstwem, a widz “na osłodę” otrzymuje gorzki happy end. Jeżeli wcześniej mieliśmy jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, kto wychodzi z tej potyczki z tarczą, ostatnia – symboliczna scena walki z demonem pozbawia nas jakichkolwiek złudzeń. Wprawdzie opuszcza on ciało Regan, ale zważywszy na kontekst sytuacji nie ono było tu przecież najważniejsze. Tylko z pozoru Karras prowokuje go do opuszczenia ciała dziewczynki, bo w rzeczywistości to on doprowadza księdza do wybuchu, do otwarcia na wpływ, któremu dotychczas się opierał. Do rangi symbolu urasta zerwanie z szyi księdza medalionu – amuletu reprezentującego ostatni bastion wiary Karrasa. Aż chciałoby się zapytać: “kto tu kogo egzorcyzmuje?”
Mimo niewątpliwych zalet i aplauzu krytyki nie cenię “Egzorcysty” równie wysoko jak wspomnianych już innych prominentnych przedstawicieli gatunku w postaci “Dziecka Rosemary” czy “Omenu”. William Friedkin mimo mistrzowskiego wyczucia kamery, nieprawdopodobnej dbałości o szczegół i świetnego operowania światłem skupił się na tym aspekcie diabelskiego dzieła na Ziemi, który wydaje się być dla mnie jako widza mniej atrakcyjny. Sam fakt opętania jako taki, obecny w kulturze i podaniach od niepamiętnych czasów jest zbyt dosłowny, by mógł wzbudzić coś więcej niż tylko szybko przemijające wrażenie “powierzchownego” strachu.
Friedkin pomijając praktycznie całkowicie psychologiczny aspekt opętania nie wywołuje u oglądającego wrażenia obcowania z historią prawdziwą i przez to niepokojącą. Paradoksalnie nie jest to zarzut, gdyż reżyser wraz ze scenarzystą z własnego wyboru skupili się na obserwacji nie tyle postępującej “choroby”, co reakcji otoczenia i zmian zachodzących w bohaterach. Decyzją twórców filmu oglądamy bowiem postępujący proces owładnięcia dziewczynki przez demona oczami osób jej bliskich. Interesują ich bardziej reakcje matki i księdza niż znacznie dla mnie ciekawsza istota opętania. Krótko mówiąc prawdziwym zarzutem, który mogę postawić “Egzorcyście” jest fakt, że pokazuje “co i jak” podczas gdy mnie interesuje “dlaczego”.
To, co jako widza interesuje mnie najbardziej to nie odpowiedzi, ale pytania, których w tym przypadku muszę się domyślać. Czy opętanie to demonstracja siły, czy może rozpaczliwa próba manifestacji swojej obecności? Ale z drugiej strony czy prześladujący nas w snach Przeciwnik potrzebuje jakichkolwiek fizycznych manifestacji? Czy ukrywanie się w cieniu ludzkiej ignorancji nie służy mu znacznie lepiej, pozwalając działać w sposób dostrzegalny jedynie dla nielicznych? Czy wreszcie jego działania to przejaw bezsilności czy może prowokacja? A jeżeli tak, to kogo prowokuje? To niosący dużą moc oddziaływania na widza motyw nieznacznie zaledwie wyzyskany przez Blatty’ego i Friedkina, który decyduje o tym, że dzieła Polańskiego, Donnera czy choćby “Adwokat diabła” Taylora Hackforda pozostawiają podskórny niepokój znalezienia się w sytuacji (prawie) możliwej.
Mimo wszystko “Egzorcysta” niezmiennie pozostaje jednym z najlepszych, najczystszych gatunkowo filmów grozy i wciąż przejmuje widza mimowolnym dreszczem. W czasach, w których filmy grozy wzbudzają raczej obrzydzenie niż strach rzecz to nie do przecenienia.
He is a liar, the demon is a liar. He will lie to confuse us. But he will also mix lies with the truth to attack us.
The attack is psychological , Damien. And powerful. SO DON’T LISTEN, REMEMBER THAT, DO NOT LISTEN.
William Peter Blatty “The Exorcist”