search
REKLAMA
Recenzje

DZIEWIĘCIORO NIEZNAJOMYCH. Nie graj tego znów, David…

David E. Kelley wziął na tapet kolejną powieść Liane Moriarty – tym razem o ludziach, którzy w poszukiwaniu wewnętrznego spokoju godzą się na uzewnętrznianie swoich traum.

Agnieszka Stasiowska

29 stycznia 2025

REKLAMA

Wielkie kłamstewka z Nicole Kidman w roli głównej sprzedały się świetnie, dlaczego by zatem nie powtórzyć drogi do miłego sercu sukcesu? Kelley zapomniał chyba, jak bardzo widzowie cenią sobie świeżość. I zdecydowanie przeoczył pojawienie się na ekranach Białego Lotosu.

Fabuła Dziewięciorga nieznajomych jest stereotypowa jak, bez urazy, „literatura kobieca”. Do luksusowego ośrodka o nic niemówiącej nazwie Tranquilium, położonego na kompletnym odludziu przybywają starannie wyselekcjonowani goście, żeby poddać się rytuałowi oczyszczenia. Czy będzie to sraczka mentalna, czy bardziej fizyczna, właściwie nie wiadomo, bo całość imprezy utrzymana jest, a jakże, w luksusowej tajemnicy. W dobranym przez samą tajemniczą Maszę (Nicole Kidman) zestawie mamy zatem sfrustrowaną pisarkę literatury wyżej wspomnianej (Melissa McCarthy), która właśnie dowiedziała się, że wydawnictwo zrywa z nią współpracę, emocjonalnie rozchwianą rozwódkę z obsesją na punkcie byłego męża i jego obecnej towarzyszki życiowej (Regina Hall), milionera z przypadku (Melvin Gregg) i jego influencerską fotożonę (Samara Weaving), dziennikarza z kłopotami w związku oraz misją przejrzenia prawdziwej natury Tranquilium (Luke Evans) oraz tajemniczego chama (Bobby Cannavale) i na przyczepkę całkowicie przeciętną rodzinkę, której jedyną wartością dodaną jest świeżo przeżyty dramat w postaci samobójstwa syna i brata (Michael Shannon jako ojciec, Asher Keddie jako matka oraz Grace Van Patten jako siostra bliźniaczka zmarłego). Nietrudno chyba odgadnąć, że tajemnicza Masza ma w tym wszystkim swój własny, nie tylko zarobkowy cel, i nietrudno też odgadnąć, jak się to wszystko potoczy.

Coś w tym wszystkim nie zagrało. Teoretycznie powinno być emocjonująco i ciekawie, bo zwykle wrzucenie do zamkniętej (mimo że obszarowo olbrzymiej i luksusowej) powierzchni grupy odmiennych ludzi i nakazanie im dostosowanie się do nowych, stawiających wiele ich przyzwyczajeń pod znakiem zapytania reguł prowadzi wprost do dramatycznego katharsis – przynajmniej w typowych scenariuszach. Dość wspomnieć, jak doskonale motyw ten wykorzystał Polański w swojej Rzezi. Także różnorodność bohaterów zapewnia zawsze utrzymanie uwagi widza, nawet jeśli element ich łączący jest tak wątły, jak jedynie miejsce (i tutaj olbrzymie brawa dla przywołanego wyżej Białego Lotosu, który w sposób mistrzowski lawiruje pomiędzy zupełnie obcymi sobie grupkami ludzi, kładąc jednocześnie nacisk na jeden, choć nie zawsze bezpośrednio podany, motyw przewodni). Dziewięcioro nieznajomych poległo. Dlaczego?

Przede wszystkim motyw samotni i oderwania od świata współczesnego nie jest niczym nowym, za to traci na ekskluzywności. Coraz więcej osób ma taką możliwość w takim czy innym zakresie i coraz więcej osób z tego korzysta, świadomie pozbywając się stałego kontaktu z social mediami czy nawet fizycznie przenosząc się do trudniej dostępnych miejsc. Przebodźcowanie nie jest już nowinką, ale faktem i próba reakcji nie jest już jedynie rozrywką dla wybranych. Poza tym motyw podawania gościom grzybków halucynogennych w koktajlach, żeby uwolnić ich wizje i dostarczyć im duchowych przeżyć, jest już raczej śmieszny niż sekciarsko uduchowiony i nie robi na nikim wrażenia, z bohaterami Dziewięciorga nieznajomych włącznie.

Także problemy, z którymi borykają się zebrani w Tranquilium ludzie, nie są nowe. Wszelkiego autoramentu porażki życiowe, które nękają sławnych i bogatych, zostały przerobione już setki razy, w tym nie raz w konfrontacji ze świeżym narybkiem prostaczków o dochodzie co najwyżej średnim.

Nie pomaga także obsadzenie w roli enigmatycznej Maszy pięknej, acz nieruchomej Nicole Kidman. Aktorka, która od dawna jedzie już na minimalnej mimice i szczupłym, wytrenowanym ciele, także i tutaj głównie na tym oparła swoją rolę. Skąpe półuśmiechy i wiotkie członki odziane w równie skąpe szmatki także już, mam wrażenie, zdążyły się nieco widowni opatrzyć. Kroku w stosowaniu środków wyrazu dotrzymują jej dzielnie wszyscy Marconi, co dopuszczalne jest wyłącznie w przypadku tak młodej aktorki jak Van Patten, oraz Hall w roli Carmel. Tutaj liczyć możemy wyłącznie na histeryczne wrzaski bądź urażone spojrzenia. Gregg w tej obsadzie praktycznie nie istnieje, robiąc tło dla rzeczywiście urodziwej, ale też mocno ograniczonej aktorsko przez rolę Samary Weaving. O Luke’u Evansie wspomnieć należy z uprzejmości, bo chyba jest w serialu wyłącznie dla ozdoby. Tak naprawdę dobrze patrzy się jedynie na duet Cannavale–McCarthy, który ciągnie całość do przodu. Nie żeby ich postacie były szczególnie ciekawe (choć rzeczywiście postać Francis jest najlepiej rozbudowana, jak mniemam, Moriarty wiele dołożyła tutaj z osobistych doświadczeń), ale oni jako jedyni zadali sobie jakikolwiek trud, żeby tchnąć w swoje role życie. Ich nieoczekiwana interakcja jest tym, co trzyma widza przy ekranie, i ani wątek z tragiczną śmiercią młodego Marconiego, ani wielka, a w sumie oczywista tajemnica Maszy nie są w stanie tego przebić.

Dziewięcioro nieznajomych to serial miły dla oka. Ładne panie i ładni panowie miotają się po bogatych, choć zwodniczo prosto urządzonych wnętrzach i na łonie przyrody w pełnym rozkwicie. Światło to jest marzycielsko rozproszone, to dramatycznie ostre. A jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że najlepsza w tej produkcji jest czołówka – hipnotyzująca, nieco senna, zapraszająca, a jednak podszyta ukrytą groźbą. Wielka szkoda, że tego klimatu nie zdołano przenieść na sam serial.

Agnieszka Stasiowska

Agnieszka Stasiowska

W filmie szuka różnych wrażeń, dlatego nie zamyka się na żaden gatunek. Uważa, że każdy film ma swojego odbiorcę i kiedy nie przemawia do niej, na pewno trafi w inne, bardziej skłonne ku niemu serce.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA